Zeppelin z prezerwatywy

Zeppelin z prezerwatywy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kubrick stary pomysł literacki Schnitzlera zrealizował jako opowieść współczesną. I właśnie dlatego trudno w nią uwierzyć
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, mamy wreszcie na ekranach ostatni film Stanleya Kubricka - "Oczy szeroko zamknięte" - z Tomem Cruise?em i jego żoną, Nicole Kidman, w rolach głównych. Ta gwiazdorska para gra tutaj małżeństwo przeżywające rozterki erotyczne. Dzieło uważane jest za testament Kubricka. Czy słusznie?
Zygmunt Kałużyński: - To było zaskoczenie, bo wszystkie jego wcześniejsze filmy były szalenie widowiskowe, zrobione z uderzającym rozmachem. Na przykład znany u nas jego pionierski kawałek science fiction - "2001: Odyseja kosmiczna" - uchodzi do tej pory za najambitniejszy film science fiction, jeśli chodzi o intencje, ponieważ była to nie tylko zabawa widowiskiem fantastycznym, ale też rozprawa na temat losu człowieka w kosmosie.
TR: - Tutaj mamy przecież to samo: film jest zrobiony starannie, z wielką inscenizacją i ambicjami. Natomiast gatunek określiłbym jako sex fiction. Mam tylko jedno zastrzeżenie - cała ta opowieść jest wyspekulowana i anachroniczna. Kubrick zrealizował "Oczy szeroko zamknięte" na podstawie opowiadania Artura Schnitzlera "Traumnovelle", wyrażającego rozterki ludzi sprzed kilkudziesięciu lat, które dziś wydają się sztuczne.
ZK: - Wyłania się więc pytanie: co Kubrick znalazł w tej anachronicznej literaturze? Trzeba przy tym zauważyć, że zawsze się liczył z literaturą i wszystkie jego filmy są oparte na tekstach. Tak było z "2001: Odyseją kosmiczną", "Lśnieniem", "Mechaniczną pomarańczą", "Lolitą". Ale to były dzieła współczesne. Tym razem Kubrick wygrzebał coś osobliwego. Schnitzler jest typowym przedstawicielem wiedeńskiej kultury schyłku XIX w. Cokolwiek zdegenerowanej, cynicznej, mrocznej, wyrażającej obsesje obyczajowe.
TR: - Tylko że w niewielkim stopniu ma to zastosowanie do emocjonalności i seksualności ludzi wkraczających w wiek XXI, natomiast podejrzanie kojarzy się z tzw. przybyszewszczyzną, czyli aurą utworów polskiego autora tamtych lat, Stanisława Przybyszewskiego - dziś sprawiają one wrażenie staromodnych, nieznośnie zapyziałych i przez to śmiesznych. Skąd u Amerykanina, Kubricka, pomysł, by sięgnąć po literaturę autora wyrażającego problemy schyłku cesarstwa austro-węgierskiego?
ZK: - Można to sobie wytłumaczyć. Rzeczywiście, wieje tu przybyszewszczyzną. Ta opowieść to eksplozja rozpaczy przeciwko rygorom, tabu, zahamowaniom, jakie pod koniec XIX w. wywierały presję na kulturę. Przecież rewolucja Freuda, która dla nas jest czymś oczywistym, wyglądała wtedy na nieprawdo- podobną sensację. Kiedy on powiedział, że seks jest siłą naturalną, którą trzeba wyzwolić i znaleźć dla niej ujście, stało się to wielkim odkryciem.
TR: - Kłopot polega jednak na tym, że Kubrick ów stary pomysł literacki Artura Schnitzlera zrealizował jako opowieść współczesną. I właśnie dlatego trudno w nią uwierzyć.
ZK: - Chwileczkę, treścią zarówno noweli, jak i filmu jest uraz seksualny. Są to dzieje jednej nocy, w trakcie której mąż dotkliwie ugodzony w swoim ładzie seksualnym przez nagłe wyznanie żony...
TR: - A cóż to za straszne wyznanie, panie Zygmuncie? Że jej się śniło pożycie z innym facetem?
ZK: - Tak, z naszego dzisiejszego punktu widzenia jest to błahostka, ale wtedy...
TR: - No właśnie! Ale my oglądamy przecież tę historię jako dziejącą się teraz!
ZK: - Chwileczkę, zastanówmy się, na co ten tekst był potrzebny Kubrickowi w roku 1999? Uważam, że skorzystał on z tego, że jest tu rejestr rozmaitych możliwości seksualnych, jakie dr. Harfordowi (Tom Cruise) nasuwają się w ciągu nocy, gdy do desperacji doprowadziło go wyznanie żony.
TR: - No nie, pan chyba żartuje, jaka desperacja!? Dlaczego? Że coś się żonie przyśniło? To jest raczej powód do rozmowy z nią, a jeszcze lepiej - do przytulenia jej w łóżku, a nie do desperowania i włóczenia się po ulicach.
ZK: - Chwileczkę, to wszystko także tu jest. Zresztą w noweli Schnitzlera mamy optymistyczne rozwiązanie. Zdarzyło mi się ją czytać, gdy wyszła po polsku w tomie "Panna Elza i inne opowiadania" w roku 1971. Schnitzler ze swoimi związanymi z epoką ostrożnościami i małostkowością seksualną był jednak freudystą i dążył do uwolnienia swoich bohaterów od ciążącej zmory. Na końcu noweli jest wybaczenie i pocałunek. Ale przedtem doktor Harford włóczy się po mieście i planuje się zemścić, czyli zdradzić żonę.
TR: - To żałosne: żona go zdradziła we śnie, a on chce ją za karę zdradzić na jawie. Małostkowe.
ZK: - Sądzę, że Kubrickowi może zależało nie tyle na tym motywie, który rzeczywiście wydaje się dzisiaj dziecinny z punktu widzenia wolności obyczajowej, ile na rejestrze sytuacji seksualnych.
TR: - Ale to skromniutki rejestr, panie Zygmuncie. Mamy prostytutkę i orgiastyczną czarną mszę, w której więcej jest nastroju niż seksu. To ma być rejestr godny współczesności? Raczej wspomnienia starszego pana...
ZK: - Ale jest to rejestr możliwości. Wyliczę, jeśli pan sobie tego życzy. Wypadek pierwszy: dwie urodziwe modelki kokietują naszego Cruise?a. Ma on więc okazję do wyrafinowanej przygody perwersyjnej.
TR: - Raczej do flirtu.
ZK: - Zaraz, ale przecież jest tutaj szansa na przygodę trzyosobową. Później udaje się on do swego pacjenta, który zmarł - jego córka pod wpływem szoku wyznaje doktorowi, że go kocha. To jest następna propozycja sentymentalnej, szczerej, oddanej miłości.
TR: - To raczej odruch wariatki, osoby w stanie niepełnej poczytalności emocjonalnej.
ZK: Ale to też jest jakaś propozycja erotyczna! Później ta prostytutka, o której pan wspomniał. Teraz jest szansa na profesjonalizm seksualny. Następnie nasz Cruise udaje się do kostiumera, by pożyczyć maskę, bo usiłuje się wślizgnąć na tajną orgię.
TR: - Panie Zygmuncie, dziś najbardziej rozwiązłe orgie odbywają się w Internecie, a nie w maskach na spotkaniach u bogaczy.
ZK: - Nie, nie, nie. Perwersje są takie same. Tyle że na podstawie starego rejestru, zaledwie naszkicowanego w noweli Schnitzlera, Kubrick zrobił spektakl. Sam zresztą powiedział w wywiadzie: "Dajcie mi akcję, a ja dam styl".
TR: - A ja mam wrażenie, jakby Kubrick ze zwykłej prezerwatywy zrobił karnawałowy balonik.
ZK: - Nie balonik, ale prawdziwy zeppelin, który imponuje swoim napięciem, bo Kubrickowi udało się przez cały film utrzymać niepewność, czy to jest prawda, czy wizja. Niby fakt, ale równocześnie senny koszmar. To jest osiągnięcie!
Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.