Prospekt reklamowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na zjeździe w Berlinie kanclerz Schröder przeprosił się z partią
Kanclerz Niemiec Gerhard Schröder nie miał łatwego zadania. Już na początku zjazdu SPD musiał przekonać swych towarzyszy, że to właśnie on jest ich najlepszym przywódcą i że tylko jego polityka może zapewnić państwu i obywatelom świetlaną przyszłość, a socjaldemokratom sukcesy wyborcze. Zadanie to było o tyle trudne, że w ciągu trzynastu miesięcy od przejęcia steru rządów socjaldemokraci ponieśli porażki we wszystkich wyborach lokalnych, stracili przewagę w izbie wyższej parlamentu, a partię podzielił konflikt między konserwatystami i reformatorami.
Na przekonywanie towarzyszy do swego kursu "nowego środka" Gerhard Schröder poświęcił półtorej godziny, o pół godziny więcej, niż zaplanowano. Kanclerz zdawał sobie sprawę, że sympatie wielu z 520 delegatów jego partii pozostały po stronie lewicowego dogmatyka, byłego szefa SPD i ministra finansów z jego gabinetu, Oskara Lafontaine?a, który wiosną tego roku rzucił ręcznik na ring polityki. Aby zobrazować intencje i zachęcić do pomocy w realizacji swych celów, Schröder zafundował towarzyszom wycieczkę niemal po wszystkich obszarach polityki, a do serc lewego skrzydła partii zaapelował, umiejętnie odmieniając przez wszystkie przypadki pojęcie sprawiedliwości, raz "społecznej", innym razem "obywatelskiej", "międzynarodowej", "dziejowej" itp. Całość przeplótł wątek "nowego środka". Schröder z uporem wyjaśniał to, co autor - czyli on sam - już powiedział w dokumencie opracowanym wraz z premierem Wielkiej Brytanii Tonym Blairem.


W SPD obowiązuje niepisana zasada: tyle Schrödera, ile to możliwe, i tyle Lafontaine'a, ile to konieczne

Założenie przywódcy niemieckich socjaldemokratów było czytelne: doprowadzić do zwarcia szeregów pod reformatorskim sztandarem. Kanclerz bronił polityki zaciskania pasa i tłumaczył, że lewicowa wspaniałomyślność może być realizowana tylko przy dobrze funkcjonującej gospodarce. W tej dziedzinie nie jest jeszcze najlepiej, ale "dzięki polityce SPD wszystko idzie w dobrym kierunku". Innymi słowy, wprawdzie wzrost PKB w Niemczech w trzecim kwartale (1,2 proc.) był dwa razy mniejszy niż przed rokiem, lecz i tak zanotowano poprawę w porównaniu z drugim kwartałem, kiedy wynosił zaledwie 0,7 proc. Co prawda w listopadzie bezrobocie znów wzrosło (na zachodzie Niemiec do 8,3 proc., a w byłej NRD do 16,9 proc.), ale od zeszłego roku przybyło 45 tys. miejsc pracy. Sukcesów tych - zdaniem kanclerza - było więcej, tylko socjaldemokraci nie potrafili ich odpowiednio rozpropagować wśród społeczeństwa. Ku pokrzepieniu partyjnych towarzyszy Schröder przypomniał o spełnionych obietnicach przedwyborczych, o podwyżce zasiłków chorobowych, dodatkach na dzieci, dopłatach do lekarstw czy o opłatach za tzw. przestoje pogodowe. Ale - jak zastrzegł - "nie żyjemy z procentów milionerów", a zatem socjaldemokraci muszą zademonstrować reformatorskiego ducha i przejąć odpowiedzialność za przyszłość cywilizacji, gdyż "bez modernizacji nie zrealizujemy żadnej sprawiedliwości".
Po pochwalnym preludium i zamianie zaimka osobowego "ja" na "my" Schröder przeszedł do drugiego etapu obłaskawiania konserwatywnych szeregów partii, który rozpoczął od zdania: "...ale towarzysze, żeby rozdawać, najpierw trzeba wyprodukować". Oczywiście - dodał - rozdawanie można by zacząć już dziś, gdyby nie gigantyczne zadłużenie pozostawione przez rząd chadecko-liberalny. To skandal - argumentował szef SPD - że zamiast dzielić, rocznie musimy przelewać z budżetu na konta bankowe podatników aż 82 mld marek samych procentów od zaciągniętych długów... Schröder obronił oszczędnościowy kurs ministra finansów Hansa Eichela, który jeszcze przed zjazdem zmusił kolegów z innych resortów do ograniczenia wydatków łącznie o 32 mln marek. Przy okazji kanclerz asekuracyjnie zapowiedział, że "są to dopiero pierwsze kroki we właściwym kierunku".
Polityka fiskalna była tematem, który wzbudził najwięcej emocji wśród socjaldemokratów. Ostatecznie po burzliwej debacie delegaci odrzucili propozycje "konserwatystów", domagających się zwiększenia opodatkowania majątkowego i zysków z obrotów papierami wartościowymi. Lewe skrzydło SPD próbowało przeforsować zmiany, po których "milionerzy i giełdowi spekulanci" musieliby "więcej wnosić do wspólnej kasy". Co więcej, dzięki wsparciu kanclerza Schrödera przez nowego sekretarza generalnego SPD Franza Münteferinga na zjeździe partyjne szeregi zaprezentowały się jako monolit zdecydowany na reformy w partii i państwie.


Lewicowa wspaniałomyślność może być realizowana tylko przy dobrze funkcjonującej gospodarce

Jednakże diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Już po poparciu przez 86,3 proc. delegatów szefa SPD i po ich wyjeździe z Berlina wśród "socis" rozległy się głosy, o czym ich przywódca nie powiedział, a powinien. Andrei Nahles, dawnej przewodniczącej Młodych Socjalistów, nie podobało się, że Schröder za mało miejsca poświęcił głównej bolączce polityki społecznej - walce z bezrobociem. Z kolei Stephan Hilsberg, poseł Bundestagu z Brandenburgii, miał za złe Schröderowi, że w ogóle nie odniósł się do Partii Demokratycznego Socjalizmu. Nadal więc nie wiadomo - narzekał - czy i jak współpracować z postkomunistami, tworzącymi w byłej NRD jedną z najsilniejszych partii, i w jaki sposób "odbić" jej wyborców. Innym znów nie podobało się całkowite pominięcie Zielonych, koalicjanta socjal- demokratów w rządzie federalnym.
Schröder nie wspomniał ani słowem o Joschce Fischerze, twórcy niemieckiej polityki zagranicznej, choć długo mówił o zasługach ministra obrony Rudolfa Scharpinga w batalii o Kosowo dla Kosowian. Jak trafnie podsumował dziennik "Kölner Stadt-Anzeiger", wystąpienia Schrödera były "katalogiem wysyłkowego domu towarowego" i "przedświątecznym prospektem reklamowym". Należy je traktować jako ofertę, która być może zostanie zrealizowana. Schröder, który po odejściu Lafontaine?a utracił sympatię sporej części współtowarzyszy i związkowego elektoratu, na berlińskim zjeździe przeprosił się z partią, partia przeprosiła się ze Schröderem, a wszyscy razem zaprezentowali zwartość i gotowość - towary najbardziej deficytowe w ostatnich miesiącach historii SPD. Obiektami krytyki nie był nikt z przedstawicieli wewnętrznej opozycji wśród socjaldemokratów. Jej ostrze Schröder skierował wyłącznie przeciw Helmutowi Kohlowi. Zrobił to tym chętniej, że jeszcze niedawno popularność "ojca zjednoczenia" przewyższała notowania kanclerza socjaldemokratów. W sondażach społecznych sprzed wybuchu afery wokół tajnych kont CDU i machinacji finansowych Kohla 40 proc. Niemców widziało go znów na czele rządu, a tylko 38 proc. opowiadało się za pozostaniem Schrödera. Choć dochodzenie w sprawie datków dla CDU i ich wpływu na politykę chadeków dopiero się zaczęło, Schröder wydał już wyrok: "Helmut Kohl doprowadził państwo na krawędź bankructwa, a jedyne, o co zadbał, to napełnienie kasy swej partii".
Afera wokół CDU, a także osobiste zaangażowanie się Schrödera w ratowanie plajtującego koncernu Holz- manna i jego wielotysięcznej załogi przed zbiorowym wypowiedzeniem z pewnością uskrzydliły socjaldemokratów, jednak mówienie o trwałym scaleniu szeregów SPD byłoby wnioskiem na wyrost. Przywódca partii zdał zjazdowy egzamin, ale - jak sam stwierdził - niemieccy socjaldemokraci muszą na nowo odkryć zasadę, że silna gospodarka jest podstawowym warunkiem decydującym o możliwościach uprawiania polityki sprawiedliwości społecznej. Na razie w SPD obowiązuje niepisana zasada: tyle Schrödera, ile tylko to możliwe, i tyle Lafontaine?a, ile to konieczne. O tym, czy wewnątrzpartyjne zawieszenie broni jest rzeczywiście trwałe, Niemcy przekonają się niedługo po wyborach lokalnych.

Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.