Wyspa tajemnic

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kilkaset metrów od głównej drogi z Wameny na północ stoi brama broniąca dostępu do wioski Sombayma
To jedna z małych osad w okręgu Jiwika w rozsłonecznionej dolinie Baliem. Ogrodzony teren zamieszkuje grupa kilkudziesięciu członków plemienia Dani, które postanowiło nawiązać kontakt ze światem cywilizacji, nie rezygnując z tradycyjnych form życia. Dotarłem tu z Johnem, sympatycznym chłopakiem z Wameny, mówiącym trzema głównymi dialektami plemiennego języka Dani. Mamy z sobą zapas papierosów - uprzedzono mnie, że za każde zdjęcie trzeba płacić. Mieszkający w Sombayma chodzą nago. W przeciwieństwie do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów miasta nagość jest tu wkomponowana w krajobraz, pasuje do kurnych chatek, trzciny i trawy, szwendających się po klepisku psów i świń.
Siadamy pod daszkiem z liści. Rozdzielane są papierosy, palą je również dzieci. Toczy się ciekawa rozmowa w kręgu mężczyzn, kobiety siedzą w pewnej odległości i pilnie obserwują wydarzenia. Tubylcy wciskają nam do rąk jakieś naszyjniki, pióra, tykwy. Rozpoczyna się sesja fotograficzna, do której gospodarze przygotowują się, wtykając sobie to i owo w nosy i włosy. Clou programu stanowi wyciągnięcie ludzkiej mumii - pozuje przy niej jeden z mężczyzn. Kim jest ten skurczony, zasuszony, być może uwędzony człowieczek? Można jedynie uwierzyć na słowo: to dzielny wódz - zwycięzca wielu bitew, człowiek bogaty, bo miał tysiące świń i ponad sto żon. Podobno umarł przed 350 laty; trochę dziwi precyzja określenia czasu śmierci wielkiego przodka, bo w osadzie oprócz jednego wyrostka nikt nie wiedział, jak stara jest mumia. Podobnie przebiega wizyta w kolejnej wiosce - też są papierosy, fotografie i demonstracja mumii ważnego przodka. Członkowie plemion zamieszkujących ten teren zawsze mieli skłonność do aktorstwa i teatralnych gestów. Wiadomo, że od dawna toczą między sobą walki. Biorą w nich udział dziesiątki, a nawet setki wojowników uzbrojonych w dzidy i łuki, wymalowanych i udekorowanych szablami knurów i innymi groźnymi akcesoriami. Umówiono się nie używać broni palnej. Bitwy trwają po 10-15 minut i przerywane są, kiedy zaczyna padać deszcz. We wrzasku i harmidrze ścierają się z sobą grupy walczących. Gdy przewraca się pierwszy ranny, niosą go całą grupą do domu i następuje antrakt w starciu. Przyczyną bitew są konflikty o świnie (częsty obiekt kradzieży), rzadziej o kobiety i ziemię. Znawcy tematu twierdzą, że walki grup plemiennych i klanów są ich narodowym sportem.
Największa dolina Irian Jaya została już spacyfikowana. Turyści i inni przybysze z zewnątrz penetrują teraz bagna, lasy i namorzyny kraju Atmatów, którym zapomniano już zjedzenie Michaela Rockefellera i inne dzikie praktyki. Dziś wysoko się ocenia ich talenty artystyczne i masowo kupuje ciekawe rzeźby. Biura turystyczne w Jayapurze (ostatnio wiele ich ubyło) oferują wyprawy do mniej zbadanych regionów kraju, przede wszystkim w rejony Waropen i Foja, nad rzeki Mamberamo i Brazza (tam, gdzie chaty stawiane są na wysokich drzewach), na obszary Kiri-Kiri oraz Kukukuku. W ogromnym worku tej wyspy nadal kryje się wiele tajemnic. Strzegą ich bariery topograficzne oraz niechęć pierwotnych mieszkańców do kontaktu z cywilizacją. Rozległe są jeszcze obszary zamieszkiwane przez kanibali.
Kandydatów do najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych odmian turystyki, w tym modnych dziś trekkingów, nie brakuje także w tych stronach świata. Nie odstraszają ich mordercze szlaki, które trzeba przejść, nawet jeśli się tylko próbuje opuścić dolinę Baliem. Nie boją się śliskich ścieżek w wysokich górach, malarycznych moskitów, kąsających boleśnie mrówek, obrzydliwych pijawek, dzikich świń i pająków. Ten antypatyczny inwentarz zamieszkuje trzęsawiska tropikalnych lasów, gdzie przechodzi się przez strefy upałów i przenikliwego zimna, ulewnych deszczów i strasznych wrzasków ptactwa, na przykład kazuarów, rzadko fantastycznych rajskich ptaków. Jeden z amatorów szaleńczych wypraw, Patrice Franceschi, który sforsował południowe łańcuchy górskie od strony doliny Baliem i trafił na ludożerców (między innymi Unasów), dobrowolnie skazując się na takie poznawanie niesamowitego kraju, wyznał później: "W sercu Nowej Gwinei świat, z którego przybyłem, wydaje się odległy o lata świetlne". Tymczasem cywilizacja wciska się tu na wszystkie sposoby. Najniewinniejszymi jej ambasadorami są odkrywcy, turyści, misjonarze i kupcy. W dolinie Baliem są na ogół mile widziani. W Sombayma jakiś nagus zapewniał mnie, że nas bardzo lubią, bo nasze wizyty są łatwiejszym źródłem zarobku niż rolnictwo. Natomiast gorzej jest z bezceremonialną agresją indonezyjskiego państwa i jego wojska. Tych nie proszonych przybyszów najmniej interesują plemiona "pierwszego kontaktu", rzeźby Atmatów czy 2770 gatunków orchidei. Dla nich ważne jest utrzymanie w ryzach 26. indonezyjskiej prowincji, o której nie tylko wtajemniczeni wiedzą, że jest najprawdziwszą wyspą skarbów. Armia indonezyjska wylądowała w Irianie Zachodnim w roku 1963. Nieco wcześniej, jeszcze w obecności Holendrów, proklamowano Wolną Papuę. Przez krótki czas stacjonowały tu oddziały ONZ. Indonezja uważała się jednak za prawowitego dziedzica całego kolonialnego dorobku Holandii i odrzucała argumenty, że geograficznie i kulturowo nie ma zbyt wiele wspólnego z wyspą Papuasów. Od lat 60. konsekwentnie realizowana jest polityka osiedlania mieszkańców z wielu wysp archipelagu - głównie Jawy i Sulawesi - na Nowej Gwinei. Ta akcja transmigracji prowadzi do niebezpiecznego zachwiania równowagi ludnościowej. Przypomina się angielska dziewiętnastowieczna operacja sprowadzania Hindusów na plantacje trzciny cukrowej na Fidżi. Dziś stanowią oni połowę mieszkańców wyspy, stwarzając niezmiernie trudny problem. Wcześniej czy później Papuasi i wszyscy "z lasu" zaczną się domagać praw do swojej ziemi.
Właściwie już się upominają. Ostatnie wielotysięczne demonstracje na ulicach Jayapury, podczas których domagano się prawa do niepodległości Irianu, są dla Dżakarty sygnałem ostrzegawczym. Po Timorze - a obok Aceh, archipelagu Moluków i wysp Riau - Nowa Gwinea jest dziś najpoważniejszym ośrodkiem ruchów separatystycznych w Indonezji. Ruch zbrojny i terrorystyczny przygasł przed dwudziestu laty. Organizacja OPM, która dokonywała napadów i porwań między innymi w Parku Narodowym Lorentza, lecz także na granicy (tę przed kilku dniami przekraczałem), straciła poparcie i prestiż, gdy ujawniono, że jej członkowie strzelają również do własnych ludzi. Ale protesty, na razie pokojowe, nasilają się. Jeszcze przed demonstracją uliczną w Jayapurze 5 tys. studentów okupowało tam biura rządu prowincjonalnego (w mieście jest uniwersytet i kilka uczelni).
Niepokój zapanował w wielu częściach Irianu. Wzmocniono najdalsze posterunki wojskowe, zauważając przy okazji, że są duże obszary, gdzie w ogóle ich nie ma. Zaostrzono kontrole cudzoziemców. Odżyły obawy, że odradzają się próby zjednoczenia z niepodległą Papuą-Nową Gwineą. Dlatego granica z tym państwem jest tak hermetyczna, o czym sam mogłem się przekonać. Jak doniósł dziennik "The Indonesian Observer", Freddy Numberi, gubernator prowincji Irian Zachodni, twierdzi, że jej mieszkańcy nie są przygotowani do "większej autonomii". Młody żołnierz z imponującym rewolwerem w białej kaburze u białego pasa mówi: "Teraz nikt nie będzie strzelał do własnych obywateli. Te czasy już minęły". I student: "Chciałbym wierzyć w pokojowe intencje wojsk indonezyjskich w naszym kraju. Ale nie wierzę, bo oni mają za wiele do stracenia". Stracić mogą przebogatą enklawę na zachodnim wybrzeżu Tembagapura, czyli Miasto Miedzi, gdzie na wysokości 1850 m pracuje 7 tys. górników. Tembagapura, obszar zamknięty i pilnie strzeżony, gdzie zamontowano najnowocześniejsze urządzenia (na te inwestycje przeznaczono setki milionów dolarów), jest największą w świecie kopalnią odkrywkową miedzi. Tuż obok wykryto niedawno złoża złota (ocenia się, że jest tam 27 mln uncji kruszcu) i uruchomiono kopalnię, która nie ma sobie równej ani w Republice Południowej Afryki, ani w Rosji.
To cenne "ciało obce" zanurzone w gęstej dżungli pod najwyższym szczytem kraju - Puncak Jayakesuma (4884 m n.p.m.) - było już kiedyś celem ataku organizacji OPM, a teraz stanowi istotny punkt na liście żądań działaczy niepodległościowych. "Oddajcie nam naszą wyspę skarbów" - głosił napis na jednym z transparentów niesionych przez demonstrujące ostatnio tłumy. Wszak poza miedzią i złotem mają także pokłady ropy naftowej, bezgraniczne zasoby leśne, w tym cudowne drzewo gaharu, rozległe plantacje palm kokosowych, trzciny cukrowej, kawy i kakao, bogate łowiska ryb. To olbrzymi, tylko częściowo znany majątek.

Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.