Oswajanie śmierci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Włoszka Letizia Battaglia od 25 lat fotografuje mafię. Boi się, czego nie ukrywa, i nadal fotografuje mafijne śluby, chrzciny, kałuże krwi niewinnych ludzi, łzy kobiet szlochających na pogrzebach
Według Epikura, "zło najstraszliwsze, śmierć, nie dotyka nas wcale, bo póki my jesteśmy, nie ma śmierci, a kiedy jest śmierć, nie ma nas". Istnieje jednak etap wcześniejszy - oswajanie śmierci. W tym procesie uczestniczy każdy, nawet jeśli myśl o umieraniu odsuwa od siebie jak najdalej.
Jej bronią - jak mówi - jest kamera, a jej nazwisko Battaglia po włosku znaczy "walka". Pani Letizia Battaglia ma 64 lata i od zawsze mieszka w Palermo. Szyby w oknach jej domu są kuloodporne (przeżyła trzy zamachy na swoje życie). Od 25 lat fotografuje... mafię. Boi się, czego nie ukrywa w wywiadach, i nadal fotografuje mafijne śluby, chrzciny i pogrzeby, kałuże krwi niewinnych ludzi, łzy kobiet szlochających na pogrzebach. Kiedy w 1986 r. została laureatką jednej z najbardziej prestiżowych nagród fotograficznych im. Eugene?a Smitha, mogła się przenieść do każdej europejskiej stolicy. Została w Palermo, bo - jak mówi - ta konsekwencja to jeszcze jedna forma przeciwstawienia się mafii.
Aż trudno uwierzyć, że Letizia Battaglia przed laty prowadziła inne życie. Była niewinną panienką, gdy w wieku szesnastu lat oddała swoje serce pierwszemu mężczyźnie, który postanowił ją wyzwolić spod ojcowskiej tyranii. "Myślałam, że gdy wyjdę za mąż, to nareszcie będę wolna. Tak się oczywiście nie stało". Po urodzeniu trzeciego dziecka małżeństwo się skończyło i trzydziestoletnia Letizia zaczęła szukać pierwszej w swoim życiu pracy. Nie umiała nic. Kupiła więc tani aparat i zaczęła fotografować. Tak długo to robiła, aż uznała, że prace te można komuś pokazać. Była pierwszą włoską zawodową fotoreporterką. "Moje życie to nieustanna walka i strach. Gdy jednak kończy się jedno zagrożenie, natychmiast rzucam się w następne i zaczynam wszystko od początku".
Od dwudziestu lat mieszka i pracuje z młodszym o osiemnaście lat mediolańskim fotografem. Najnowszy jej projekt "Zrozumieć" to filmowy zapis rozmów przeprowadzonych z siedzącymi w więzieniach członkami sycylijskiej mafii. Battaglia pyta ich o marzenia.
Tuż przed końcem zeszłego roku w jednym z moich programów wzięła udział niezwykła kobieta. Przyjechała do studia na wózku. Chorowała na zanik mięśni. Miała kasztanowe włosy do ramion, cięty język i męża takiego, jakiego chciała. Zdaniem zgromadzonych w studiu kobiet, nadzwyczajnego. Nie nazywała się Battaglia, ale gdy w trakcie nagrania poznawaliśmy historię jej życia, właśnie to słowo najbardziej nam do niej pasowało. Rozpoczęła od niezgody na werdykt lekarskiego konsylium, które pochylając się nad łóżkiem kilkuletniej dziewczynki, nie zniżając głosu, zawyrokowało: "Ta mała nie będzie żyła". Na złość postanowiła żyć. Nieco później, już jako piękna dziewczyna na wózku inwalidzkim, liczbą adoratorów mogła zaimponować niejednej w stu procentach sprawnej ślicznotce. Nie przeoczyła wśród nich tego najważniejszego - studenta filozofii z walizką pełną książek kucharskich i kasandryczną wizją losu komunizmu. Tym zdobył przyszłą żonę. Bezbłędnie wszedł w rolę męża, gosposi, opiekuna i towarzysza życia. Lekarze zawyrokowali: "Żadnych dzieci". Innego zdania była pani Walka. Prawie dwumetrowy syn kończy dziś studia. A że życie to nie tylko obowiązki, marzeniem pani Walki była między innymi wyprawa w szwajcarskie Alpy. Chciała, więc została wniesiona na wózku wysoko w góry.
Unieruchomienia nigdy nie traktowała jako alibi. "Chory to ktoś, kto ma grypę, a wózek to tylko jedno z życiowych ograniczeń" - przekonywał w studiu jej mąż, a ona przyklasnęła. Była wymagająca i do głowy jej nie przyszło, że mąż się dla niej poświęcał. Jemu zresztą także nie. Kochał ją, bo była tego warta. Poczucia własnej wartości mogłaby jej pozazdrościć niejedna kobieta. Nie zaskoczyło mnie, gdy po emisji programu słyszałam od innych pań, że jej pewność siebie i autorytatywne zdanie jest denerwujące. I że nie jest pokorna w okazywaniu wdzięczności opiekującemu się nią mężowi. Ten zaś po programie napisał, że żona jest wspaniałym człowiekiem i opowieści o niej starczyłoby na wiele godzin.
Pani Walka miała jeszcze jedno marzenie: pojechać w konkretną podróż konkretnym samochodem. Nie było to marzenie wygórowane, zwłaszcza jeśli idzie o markę. I? W tajemnicy przed naszymi gośćmi, poruszeni prześmiewczą postawą tej pary wobec ograniczeń życia i do perfekcji opanowanym oswajaniem lęku przed śmiercią, rozpoczęliśmy batalię o to marzenie. Nie udało się przekonać przedstawiciela wymarzonej marki do zbożnego celu. Nie udało się wesprzeć naszej bohaterki w jej walce z życiem o życie, mimo że sama telewizja stanęła w tej sprawie na wysokości zadania. No cóż, można się tylko domyślać, że jej postawa nie wydała się niedoszłemu darczyńcy wystarczająco nośna medialnie - za mało blichtru, za mało odcinania kuponów. A jeszcze, nie daj Boże, od tej pory samochód kojarzyłby się nie z wystrzałową przedstawicielką klasy średniej, lecz kobietą na wózku inwalidzkim. Nie udało się. To było dwa miesiące temu. Wczoraj w nocy pani Walka umarła.
Więcej możesz przeczytać w 7/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.