SzkoŁa fikcji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Problemem polskiej szkoły nie jest to, skąd wziąć pieniądze na podwyżki dla nauczycieli.
Nie chodzi też o rosnące ceny podręczników ani nawet szkolne długi. Problemem jest olbrzymia szara strefa edukacyjna stworzona przy aktywnym udziale urzędników państwowych. Śmieszne wydają się w tym kontekście dylematy MEN, próbującego znaleźć w budżecie 800 mln zł na podwyżki czy 914 mln zł na dokończenie reformy. Łącznie obie te sumy nie stanowią nawet dziesiątej części pieniędzy krążących na alternatywnym edukacyjnym rynku.
Paradoksalnie, pieniędzy na edukację jest u nas więcej niż potrzeba, by radykalnie poprawiło się jej funkcjonowanie. Aby je jednak właściwie wykorzystać, należałoby odebrać urzędnikom wpływ na wydawanie oświatowych funduszy i skończyć z fikcją bezpłatnej szkoły. Sprywatyzujmy szkoły i niech ich właściciele martwią się o to, jak przyciągnąć pieniądze, które rodzice chcą wydać na kształcenie swoich dzieci. A w grę wchodzi ponad 40 mld zł.
Polska oświata nie jest ani dobra, ani tania, lecz dotychczasowy system trwa, gdyż jest wyjątkowo wygodny dla nauczycieli, ich związków i dla urzędników. W tym roku w budżecie przeznaczono na edukację 20 mld zł, ale na rynku edukacyjnym krąży suma co najmniej dwa razy wyższa. Dodatkowe 20-25 mld zł rodzice wydają na korepetycje, kursy językowe, kursy przygotowawcze do gimnazjów, liceów i na studia, konsultacje, a wreszcie - po prostu na łapówki. W rezultacie każdy podatnik łoży co rok nie tylko 845 zł na tzw. bezpłatne szkolnictwo i dofinansowanie płatnych szkół niepublicznych, ale ponadto 1000 zł. Taka jest cena płacona za poprawienie wadliwego produktu, czyli wykształcenia w systemie bezpłatnej edukacji.
Szkoła nie przygotowuje do kolejnych etapów edukacji, takie przygotowanie oferuje natomiast szara strefa. Nauczyciele są zadowoleni, gdyż otrzymują dodatkowe, nie opodatkowane pieniądze. Zaradni bez trudu dorabiają 30-40 tys. zł rocznie, a najlepsi, na przykład przygotowujący do egzaminów na medycynę, nawet 100 tys. zł rocznie. Urzędnicy mają natomiast do dyspozycji ogromną sumę 20 mld zł i w praktyce nie są rozliczani za jej efektywne wydatkowanie.
- Finansowanie szkolnictwa jest skrajnym przykładem nieefektywności całego systemu finansów publicznych. O oświacie wciąż myśli się bardziej w kategoriach urzędniczych niż rynkowych i obywatelskich. Głównym dowodem na to jest wyciszenie dyskusji wokół koncepcji bonu oświatowego - mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Nauczyciele, dyrektorzy szkół i urzędnicy oświatowi obawiają się, że wprowadzenie bonu edukacyjnego, czyli czeku przekazywanego za wykonanie konkretnej usługi edukacyjnej, zdemaskuje najsłabsze szkoły i najgorszych pedagogów. Bon byłby przypisany do ucznia i to on wraz z rodzicami decydowałby, komu przekazać te pieniądze. Od wyboru ucznia zależałby budżet szkół oraz pensje nauczycieli. Wprowadzenie bonu w praktyce zlikwidowałoby szarą strefę. Nauczyciele mogliby więc bez trudu zarabiać o 2,6 tys. zł miesięcznie więcej niż obecnie (taka kwota wynika z podzielenia sumy wydawanej w szarej strefie przez liczbę nauczycieli - ok. 700 tys.). Dziś średnia pensja nauczyciela wynosi ok. 1,3 tys. zł.
- Szara strefa edukacyjna jest normalną reakcją rynku na nienormalną sytuację. Nauczyciele mogą sprzedać swoje umiejętności albo klepać biedę i popadać we frustrację. Państwo traci jednak na tym dwukrotnie: po pierwsze - nie otrzymuje podatków od pieniędzy zarobionych w szarej strefie, a po drugie - pokazuje bezradność i organizacyjną niesprawność - mówi Michał Boni, były minister pracy i polityki socjalnej.
Podatnik może zapytać, dlaczego ma utrzymywać niesprawne ministerstwo edukacji i chory system szkolny. Chory do tego stopnia, że szara strefa jest już finansowo potężniejsza od oficjalnej edukacji. Godzina korepetycji z polskiego lub matematyki w podstawówce kosztuje 20-40 zł, w liceum - 25-50 zł. Za kurs przygotowawczy do gimnazjum trzeba zapłacić 700-1000 zł miesięcznie, za kursy przygotowujące do egzaminów do liceum - o 300-500 zł więcej. Godzina kursu u pracownika naukowego przygotowującego do egzaminu na architekturę kosztuje 60-80 zł.
Z badań przeprowadzonych w warszawskiej gminie Centrum wynika, że korepetycje biorą już nawet uczniowie niższych klas podstawówki. Przed egzaminami do gimnazjów z korepetycji korzystało ponad 50 proc. uczniów, do liceów - ponad 70 proc., na studia - 95 proc. Z ankiety przeprowadzonej przez nauczycielską "Solidarność" wynika z kolei, że dorabia 80 proc. nauczycieli szkół podstawowych i średnich oraz prawie 90 proc. nauczycieli akademickich. Oznacza to, że oficjalny system szkolny jest niewydolny i skorumpowany. Płaci się nie tylko nauczycielom - za lepsze stopnie, ale też dyrektorom szkół, pracownikom kuratoriów oraz urzędnikom samorządowym - za załatwienie pracy w szkole, co gwarantuje ubezpieczenie i emeryturę oraz pozwala dorabiać w szarej strefie.
- Gdybym miał do dyspozycji wszystkie pieniądze, które rodzice przeznaczają w Polsce na edukację, mielibyśmy najlepsze szkoły w Europie, a przynajmniej nie gorsze niż brytyjskie - twierdzi Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. Trzy lata temu proponował on MEN kontrakt na prowadzenie studiów zawodowych, których koszt byłby ponaddwukrotnie niższy od kosztów nauki w szkołach publicznych. Ministerstwo ofertę odrzuciło.
Więcej możesz przeczytać w 36/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.