Lechu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Miłość do wąsacza nie była łatwa. Gdy wzywał do tablicy starego, mądrego człowieka z Krakowa, byłem na niego niemal tak wściekły jak wtedy, gdy nie wzywał do tablicy, a powinien, pewnego prałata z Gdańska
Lato było chłodne, to i o wakacyjną miłość było trudniej. Zresztą gdyby nawet człowiek nie był żonaty, a więc i zakochany, trudno by było się zakochać. Edyta Górniak straciła zainteresowanie mężczyznami. Agata Passent pije wódkę, gra w tenisa, klnie i chociaż - jak mówi - ma niewiele, to jeździ volvo, czyli jest doskonałą partią, ale ma mężczyznę, więc w ogóle nie jest partią. Pozostaje zatem wspomnienie wielkiej miłości sprzed lat. Dwudziestu lat.
Współczuję Marianowi Krzaklewskiemu, bo wiem, co czuje, gdy wypominają mu, że sierpień roku 1980 zastał go na wczasach w Bułgarii. Mnie zastał na wczasach na Węgrzech. Gdy wylądowaliśmy w zakolu Dunaju, dzięki radzieckiemu radioodbiornikowi Wiega wysłuchaliśmy w Polskim Radiu wystąpienia niejakiego Babiucha. Był taki człowiek, niewielkiego wzrostu, ale wielkiego rozumu, bo mówił, że są granice, których przekroczyć nie wolno. Nie były to granice spożycia alkoholu, bo właśnie przytuliła się do nas para inteligentów z Rumunii. Puścili oko, że wiedzą, co się w Polsce dzieje, wyjęli z bagażnika gąsior z winem i poprosili, by wypić za faceta z wąsami, który właśnie zaczął robić w Gdańsku światową karierę. Strasznie chciałem go zobaczyć, bo tym razem w Wolnej Europie - znowu dzięki radzieckiemu radioodbiornikowi Wiega - usłyszałem o wąsaczu, który już trafił na okładkę "Time’a". Ale zobaczyłem go dopiero dziesięć dni później.
Była, to pamiętam, niedziela. Dokładnie 16.31. Wiem, bo spojrzałem na zegarek, gdy kilkanaście minut po zakończeniu transmisji z kolarskich mistrzostw świata przerwali program i pokazali obrazek "na żywo" ze Stoczni Gdańskiej. No, powiem szczerze, to był zawód. Nie tak wyobrażałem sobie wąsacza. Ten długopis, ten różaniec na szyi i to niezbornie czytane wystąpienie: "Pokazaliśmy, że Polacy jak chcą, mogą ze sobą zawsze porozumieć się". Że tak powiedział, ręczę głową, choć nigdy tego zdania nie zapisywałem ani nie próbowałem zapamiętać. Ot, tak po prostu zostało w głowie. Wąsacz więc, jak mówię, nie za bardzo mi się spodobał, ale chwila była taka i uniesienie takie, że gdy zaczęli "Jeszcze Polska", już wiedziałem, że go kocham. Co z tego, że wąsacz ubrał się na pierwszą randkę nie tak, jak sobie wyobrażałem. Dzięki niemu po raz pierwszy w krótkim życiu byłem - przepraszam za wielkie słowo - w wolnym kraju. No dobrze, taki zupełnie wolny to on nie był, ale prawie wolny. W każdym razie na tyle wolny, że Wolnej Europy mogłem już słuchać na ful, bo ojciec przestał się bać, że ktoś nas zakapuje.
Wąsacz szybko został moim idolem. Długopis zamienił na mniejszy, zamiast różańca miał już w klapie Matkę Boską, a gdy mówił z głowy, był świetny. Rok później, w listopadzie, uciekłem z lekcji i poleciałem do amfiteatru. Amfiteatr to było miejsce, gdzie odbywał się festiwal piosenki radzieckiej, który sprawił, że moje miasto, niezupełnie niesłusznie, nazwano Czerwoną Górą i śmiano się, że najsilniejsze regiony "Solidarności" to lwowski i zielonogórski. Ale teraz w amfiteatrze był wąsacz. Wąsacz odpowiadał na zapisywane na kartkach pytania, więc szybko napisałem na kartce dwa czy trzy. I stał się cud. Wąsacz odpowiadał na moje pytania. Tak, miał w rękach kartkę, którą przed chwilą trzymałem ja, i odpowiadał na moje pytania. Kartka to było zresztą coś magicznego, co wróciło dokładnie dziesięć lat później. Późną jesienią 1991 r., kilka tygodni po pierwszych od półwiecza demokratycznych wyborach w Polsce, na konferencji wąsacza, teraz już prezydenta, ktoś zapytał go, czy może powiedzieć, kto jest jego kandydatem na premiera. A on na to, że nie powie, ale redaktorowi Lisowi dał kartkę i gdy już poda swojego kandydata oficjalnie, to redaktor Lis potwierdzi, że to ten, którego nazwisko było na kartce. Ależ byłem dumny, gdy wszyscy dziennikarze spojrzeli na mnie z wielką zazdrością. Nie miało znaczenia, że żadnej kartki od wąsacza nie dostałem.
Miłość do wąsacza nie była łatwa. Gdy został już prezydentem, wystawiał ją na wyjątkowo ciężkie próby. Gdy wzywał do tablicy starego, mądrego człowieka z Krakowa, byłem na niego niemal tak wściekły jak wtedy, gdy nie wzywał do tablicy, a powinien, pewnego prałata z Gdańska. Naczelny pewnej wielkiej polskiej gazety, też moja wczesna miłość, powiedział mi kiedyś, że jeszcze przyniosę mu tekst o tym, dlaczego popełniłem błąd, głosując na wąsacza. Nigdy tego tekstu nie napisałem, choć byłoby o czym pisać. Ale jak próba wydawała się za ciężka, a miłość zbyt trudna, przypominałem sobie, jak wąsacz miał ten wielki długopis, jak ściskał tę moją kartkę, jak się cieszył z Nagrody Nobla, jak odszczekiwał Rakowskiemu w stoczni, jak kibice na stadionie Lechii przed meczem z Juventusem skandowali jego nazwisko albo jak w debacie z Miodowiczem powiedział: "Dobry wieczór państwu", i jak słysząc to, zrozumiałem, że - jeszcze raz przepraszam za wielkie słowo - znowu wraca wolna Polska. Przypomniałem to sobie i zawsze mu wybaczałem. Przez moment wydawało mi się nawet, że zdarzy się cud i uda mi się doprowadzić do uścisku dłoni wąsacza i jego następcy. Może zresztą się uda, bo wąsacz obiecał mi, że jak będzie okazja, poda następcy rękę. Byłbym dumny z wąsacza, bo chociaż to trudna miłość, to jednak pierwsza i najprawdziwsza. Drugiej takiej nie będzie.

Więcej możesz przeczytać w 36/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.