Chór zadowolonych

Dodano:   /  Zmieniono: 
Najlepszym lekarstwem na biedę jest wolny rynek

Czy to możliwe, by Polacy byli bardziej zadowoleni ze swojej sytuacji materialnej niż Amerykanie i mieszkańcy Unii Europejskiej? W USA do biedy przyznaje się co czwarty mieszkaniec, w zachodniej Europie - co piąty. Najnowsze badania OBOP dowodzą, że w Polsce jedynie 15 proc. społeczeństwa nie stać na zaspokojenie podstawowych potrzeb. - To niezły wynik. Wzrost konsumpcji, choć przeważnie na wyrost i na kredyt, daje nam poczucie zadowolenia. Rośnie też relatywna zamożność społeczeństwa - mówi prof. Leszek Zienkowski, ekonomista z Polskiej Akademii Nauk. - Traktujmy jednak informacje o biedzie na świecie z przymrużeniem oka. Niezależnie od tego, czy badania przeprowadzane są w Japonii, czy w Ameryce Południowej, prawie zawsze co piąta osoba jest ze swojego życia niezadowolona.
Wyniki badań OBOP, wedle których tylko co szósty Polak nie ma możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb, są co najmniej zaskakujące. Jeszcze bardziej zaskakujące są deklaracje dotyczące tego, na co nas nie stać. Na pokrycie kosztów leczenia, zaspokojenie potrzeb kulturalnych i wypoczynek brakuje środków co dziesiątej osobie. Wydatki edukacyjne przerastają możliwości 9 proc. badanych. Zaledwie co szósty Polak skarży się, że nie stać go na zakup samochodu, na budowę domu, zamianę starego mieszkania na nowe lub kupno większego. Co piąty pytany przyznaje natomiast, że nie ma takiej ważnej rzeczy, na którą nie mógłby sobie pozwolić, przy czym wymieniane są tu m.in. zmywarki do naczyń i egzotyczne podróże. Zdaniem największej grupy badanych, na skromne utrzymanie czteroosobowej rodziny powinno wystarczyć w Polsce 2,5-3,6 tys. zł.
Ciekawe jest porównanie względnego poczucia dostatku poszczególnych rodzin i zbiorowego przekonania o wielkich rozmiarach sfery ubóstwa, która w dodatku ma się rozszerzać. Jako zbiorowość Polacy są przekonani, że jesteśmy społeczeństwem stosunkowo ubogim, a jednocześnie poszczególni obywatele nie uważają swojej sytuacji materialnej za stan ubóstwa. O polskiej biedzie mówią zgodnym chórem politycy lewicy oraz przedstawiciele populistycznej prawicy. Lekarstwem na ubóstwo ma być przy tym rozszerzenie polityki społecznej państwa. Tymczasem doświadczenia ostatniej dekady pokazują, że najlepszym lekarstwem na biedę jest wolny rynek - ograniczanie funkcji państwa na rzecz tworzenia nowych miejsc pracy. Tylko w ten sposób unika się dziedziczenia nędzy. Biednym nie pomaga się więc przez skracanie czasu pracy, bo wywołuje to podrożenie jej kosztów, co zmusza przedsiębiorców do ograniczania zatrudnienia. Nie pomaga się ubogim, ustalając sztywny - i niski - próg przechodzenia na emeryturę, gdyż ze wspólnej kasy płaci się ludziom, którzy mogliby się utrzymywać sami. Nie pomaga się biednym, wydłużając urlopy macierzyńskie, przez co kobiety stają się mało konkurencyjne na rynku pracy. Nie pomaga się biednym na wsi, nie pozwalając na sprzedaż ziemi cudzoziemcom, gdyż powoduje to bezruch na rynku ziemi rolniczej, a zatem stagnację cen na niskim poziomie. Poczucie biedy jest przy tym, rzecz jasna, względne. Amerykanin nie będzie w pełni usatysfakcjonowany, nie mając dużego domu na przedmieściach i dwóch samochodów. Polak, wciąż nadrabiający cywilizacyjne zaległości, potrafi być szczęśliwy, posiadając kompaktowe auto i mieszkanie o powierzchni 50 metrów kwadratowych na nowym osiedlu. Liczba niezadowolonych z własnej sytuacji materialnej jest poza tym na świecie stała i nie zależy w znaczącym stopniu ani od zamożności społeczeństwa, ani od dynamiki zmian gospodarczych. Państwo może skracać czas pracy, dotować rolnictwo, przemysł paliwowy i energetykę, wydawać miliony na działania socjalne i niewiele udaje mu się wskórać. Państwowe programy społeczne mają to do siebie, że tylko 30 centów z każdego dolara trafia do zainteresowanych. Stany Zjednoczone przeznaczyły w latach 1960-1990 ponad 5 bln USD na programy zwalczania biedy, ale sfera ubóstwa nie zmniejszyła się ani na jotę. Przybyło natomiast rozbitych rodzin, wzrastała przestępczość.
W USA na swój status materialny narzeka 25 proc. społeczeństwa. Było tak pod koniec lat 80. - mimo wydania na programy społeczne gigantycznych sum - i jest tak obecnie, kiedy kraj ten cieszy się najniższym bezrobociem od pół wieku (4,5 proc.). W Szwecji niezadowolonych ze swojej sytuacji materialnej nie ubyło nawet wówczas, gdy państwo wydawało ponad 70 proc. PKB na sektor publiczny, powiększając jednocześnie dług wewnętrzny i deficyt budżetowy. Ponad trzy czwarte rodzin w Polsce deklaruje, że w ciągu ostatniej dekady zainwestowało w mieszkania, domy, samochody, w meble i sprzęt, mimo to niemal połowa rodaków uważa jednocześnie, że ich sytuacja uległa pogorszeniu. Polacy są beneficjantami zmian, jakie zaszły po upadku PRL, a zarazem nie doceniają korzyści, jakie z tego powodu odnieśli. Najnowsze badania OBOP dowodzą wszakże, że coś się w naszym podejściu do ubóstwa zmienia. - O budżetach domowych badani mówią chętniej i z większym optymizmem, gdyż mają widoczne dowody poprawy. O sytuacji całego kraju mówią krytycznie, bo postrzegają ją przez pryzmat idei, własnych przekonań politycznych i głosów dochodzących z mediów - mówi dr Janusz Hryniewicz z Europejskiego Instytutu Rozwoju Regionalnego. Dowodem na coraz lepszą sytuację gospodarstw domowych jest malejący udział wydatków na żywność w rodzinnym budżecie. A reguła jest taka, że im społeczeństwo bogatsze, tym mniej przejada, a więcej wydaje na samochody, sprzęt elektroniczny i turystykę. W ciągu ostatnich dwóch lat liczba mieszkań wyposażonych w instalację telewizji kablowej lub satelitarnej wzrosła aż o 22 proc. Co trzeci Polak słucha muzyki z płyt kompaktowych, 60 proc. ma magnetowid. Liczba rodzin posiadających własny samochód zwiększyła się o 6 proc. Polska jest szóstym w Europie i dwunastym na świecie rynkiem motoryzacyjnym. W 1999 r. sprzedano w kraju przeszło 640 tys. nowych aut - o 23 proc. więcej niż rok wcześniej. Ten wynik zaskoczył nawet dealerów i fachowców od badania rynku.
Czy to oznacza, że w Polsce znacząco skurczyły się w ostatnich latach obszary autentycznej biedy? Trudno jeszcze o tak optymistyczny wniosek. Jednak znaczna część ludzi ubogich - na przykład niektórzy emeryci, byli pracownicy państwowych gospodarstw rolnych, zwalniani z pracy wskutek restrukturyzacji całych branż - to swego rodzaju spadek po poprzednim systemie. Mieli pracę i dochody pozwalające wieść skromną egzystencję jedynie dlatego, że tolerowano istnienie niedochodowych przedsiębiorstw, utrzymywano przerosty zatrudnienia. Wolny rynek tylko brutalnie - zbyt brutalnie w odczuciu sporej grupy obywateli RP - ujawnił fikcję socjalistycznej gospodarki.
Więcej możesz przeczytać w 9/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.