Twierdza Europa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ksenofobia i irracjonalny strach przed "inwazją ze Wschodu" to główna bariera na drodze do zjednoczonej Europy
Albert Einstein, Henry Kissinger, Marlena Dietrich - wszyscy byli uchodźcami, przekonywała reklama społeczna odtwarzana w głównych telewizyjnych kanałach informacyjnych. Europejczycy zdają się jednak bardziej nadstawiać ucha na opinie nie tylko dyżurnego czarnego charakteru kontynentu, Jörga Haidera, ale i szacownego brytyjskiego konserwatysty Williama Hague’a, który bez żenady mówi o "fałszywych uchodźcach". Niemal w całej Europie, nawet tam, skąd jeszcze nie tak dawno masowo emigrowano (np. w Hiszpanii), wzbiera fala niechęci, a nawet otwartej wrogości wobec "obcych": uchodźców, sezonowych pracowników, imigrantów, zwłaszcza tych o odmiennym kolorze skóry.
Postawy te zaczynają się przekładać na politykę państw nie tylko tam, gdzie - jak w Austrii czy Szwajcarii - partie ksenofobiczne uczestniczą w rządzie. Wyolbrzymiane obawy przed zalewem taniej siły roboczej i przestępczości ze Wschodu zaczyna być przeszkodą na drodze Polski i innych państw kandydujących do Unii Europejskiej. Czy propozycja poddania głosowaniu projektu rozszerzenia unii, złożona nieopatrznie przez Güntera Verheugena, to tylko wypadek przy pracy? A może Verheugen odważył się po prostu powiedzieć głośno to, o czym myśli większość Europejczyków? Trudno przypuszczać, by komisarz unii nie wiedział, że ledwie 34 proc. jego rodaków popiera jej rozszerzenie. W tej sytuacji referendum byłoby oczywistą formalnością.
Ambasador Niemiec w Polsce, Frank Elbe, przekonuje, że eksport jego kraju do Polski jest wyższy niż do Japonii, dzięki czemu zatrudnienie ma kilkaset tysięcy pracowników, ale w oczach przeciętnego Niemca długo pozostaniemy bardziej drugim Meksykiem niż drugą Japonią. Niewiele przy tym znaczy fakt, że obawy zachodnich Europejczyków są często absurdalne - z sondażu przeprowadzonego w Austrii wynika, że nacją, której się najbardziej obawiają, myśląc o własnym rynku pracy, są... Estończycy.
Od postaw ksenofobicznych nie jest wolna wschodnia część kontynentu, i to pomimo braku problemu masowej imigracji. Poza Bałkanami, gdzie kryterium etniczne nadal decyduje o tym, kto swój, a kto wróg, na porządku dziennym jest - jak w Czechach, Słowacji czy Rumunii - wrogość wobec Cyganów. Na Węgrzech, w Czechach i w Polsce notowano już także sporadyczne rasistowskie napady na "obcych".
Jan Paweł II w kazaniu wielkanocnym napiętnował rasizm i ksenofobię, ale w istocie Europa nie potrafi walczyć ze swoją wstydliwą chorobą. Unia Europejska próbuje przeciwdziałać niepokojącym zjawiskom w typowy dla siebie sposób, "podejmując inicjatywy" i organizując konferencje. W Wiedniu otwarto Europejskie Centrum Monitoringu Rasizmu i Ksenofobii. Wciąż też dyskutuje się o potrzebie sformowania wspólnej polityki imigracyjnej. Tymczasem fobie nader często zamieniają się w akty przemocy, przywołując najgorsze skojarzenia z historii kontynentu. Fala przestępstw na tle rasowym w Niemczech to sygnał, że żarty się kończą. Władze kraju, który ze względu na nazistowską przeszłość jest najbardziej na cenzurowanym, zrozumiały, że nie wystarczy już bić na alarm. Trzej neonazistowscy napastnicy, w tym dwaj szesnastolatkowie, którzy w Dessau skatowali na śmierć Mozambijczyka Alberto Adriano, zostali skazani przez sąd na długoletnie więzienie. Takie kary mają odstraszać. Kanclerz Gerhard Schröder w czasie podróży do wschodnich Niemiec potępiał ataki skrajnej prawicy na imigrantów. Walka z rasizmem zaabsorbowała rząd, zaniepokojony po serii brutalnych napadów na cudzoziemców i zamachu bombowym na dworcu w Düsseldorfie, gdzie rany odniosło dziesięciu imigrantów, wśród nich sześciu Żydów.
Reagująca niemrawo policja dopiero niedawno zaczęła bardziej zdecydowanie działać. Przeprowadziła akcję przeciwko sprzedawcom rasistowskiej muzyki. Na okładkach konfiskowanych kompaktów widniały swastyki i rysunki powieszonych Murzynów i Turków. "Masz 30 sekund na ucieczkę, czarnuchu" - śpiewa jedna z grup, po czym rozlega się seria z karabinu maszynowego.
Wszczęto procedurę zmierzającą do delegalizacji ugrupowań skrajnie prawicowych. W armii trwa śledztwo w sprawie sierżanta podejrzewanego o założenie strony internetowej www.heil-hitler.de.
W Niemczech agresja skinheadów spotyka się z co najmniej obojętnością wielu rodaków. Połowa Niemców ze wschodnich landów, ale także jedna trzecia Wessis sądzi, że w kraju jest zbyt wielu cudzoziemców, którzy odbierają im pracę. Tymczasem zdaniem związków pracodawców, Niemcy będą potrzebowały jeszcze miliona wykwalifikowanych pracowników z zagranicy, jeśli chcą pozostać konkurencyjne w warunkach globalizacji gospodarczej. W większości krajów Europy zachwiała się proporcja między emerytami a młodymi w wieku produkcyjnym. Bez zastrzyku "świeżej krwi" dotychczasowy dobrobyt będzie nie do utrzymania. Tylko czy pozwolą na to resentymenty i uparte odwoływanie się do koncepcji "czystości krwi"?
Podczas dorocznego spotkania włoskiej elity gospodarczej i politycznej w Cernobbio nad jeziorem Maggiore manifestowała setka skinów wyciągających dłonie w faszystowskim pozdrowieniu. Podobnie jak w innych państwach Zachodu, prawdziwym problemem nie jest jednak hałaśliwy margines, lecz postawa partii i całego społeczeństwa. W Norwegii płynąca na fali antyimigranckich nastrojów Partia Postępu Carla Hegena wysunęła się na czoło sondaży. Biegun Wolności - prawica z Silvio Berlusconim na czele, który ma szanse wygrać kolejne wybory - krytykuje politykę imigracyjną rządu i "dziurawe" granice. W maju proponowała ustawę ograniczającą nielegalną migrację, postulując między innymi zezwolenie na używanie broni wobec przemytników imigrantów i przeprowadzanie masowych deportacji. Także lewicowy rząd zafundował przybyszom budzące niemiłe skojarzenia obozy z zasiekami z drutu kolczastego, strażnikami na wieżyczkach i psami. Czarnoskórzy i Arabowie skarżą się, że we Włoszech bicie, a nawet tortury na posterunkach policji i karabinierów są na porządku dziennym. Amnesty International alarmuje, że również austriacka policja jest brutalna i rasistowska. Rasistów nie brak nawet w liberalnej Wielkiej Brytanii, gdzie w zamachach Davida Copelanda, aktywisty Brytyjskiej Partii Narodowej, zginęły trzy osoby. Miał to być początek "wojny ras" na Wyspach.
Francja, obejmując przewodnictwo w Unii Europejskiej w lipcu, oświadczyła, że będzie dążyła do wypracowania wspólnej polityki imigracyjnej, której celem nie byłoby tylko szczelne odgrodzenie się przed napływem cudzoziemców. Ale spotkanie ministrów spraw wewnętrznych piętnastki w Marsylii okazało się jedynie kolejnym forum pobożnych życzeń. Właśnie w Marsylii urodził się Zinedine Zidane, syn algierskich emigrantów, supergwiazdor francuskiej drużyny piłki nożnej, którego sukcesy doprowadziły do zmiany stosunku przeciętnego Francuza do imigrantów. Mniej wypada w tej chwili złorzeczyć na obcokrajowców, ale problem nie zniknął. We Francji jedna trzecia ludności ma więzy krwi z imigrantami w pierwszym, drugim lub trzecim pokoleniu, lecz terminu "imigrant" używa się potocznie głównie w odniesieniu do przybyszów z Maghrebu, którzy niechętnie integrują się z resztą Francuzów. Konsekwencje to słaba znajomość francuskiego, niski poziom wykształcenia i kwalifikacji zawodowych. Dla wielu młodych Arabów pozostających w zaklętym kręgu podmiejskich blokowisk, bez perspektyw, jedyną drogą rozładowania frustracji i zwrócenia na siebie uwagi innych jest agresja.
Były francuski minister spraw wewnętrznych Jean-Pierre Chevenement ocenia, że w ciągu najbliższego pięćdziesięciolecia Unia Europejska mogłaby przyjąć 50-70 mln przybyszów. Tym bardziej że oblężenie "twierdzy Europa" przez zdesperowanych biedaków z Afryki i Azji przybiera na sile. Oni widzą, że ich poprzednicy zdołali się urządzić w lepszym świecie i dostrzegają, iż pracodawcy z krajów bogatych zdają się myśleć inaczej niż większość tamtejszych społeczeństw, chętnie zatrudniają tańszych i mniej kapryśnych imigrantów. Największa federacja włoskich rolników, Coldiretti, wezwała władze do wpuszczenia w tym roku 65 tys. cudzoziemców do zbierania zbóż, winogron i warzyw, czym sami Włosi, mimo jedenastoprocentowego bezrobocia, nie mają ochoty się zajmować. Również Hiszpanii brakuje rąk do prostych prac w rolnictwie, mimo to pracujący na polach Marokańczycy spotykają się z rosnącą niechęcią.
Szef resortu spraw wewnętrznych Włoch, Enzo Bianco, stwierdził, że jego kraj "natychmiast potrzebuje siły roboczej i energii witalnej" z zewnątrz, ponieważ społeczeństwo szybko się starzeje. Nawet rząd w Berlinie ogłosił, że przyjmie 20 tys. zagranicznych specjalistów komputerowych. To pierwsze oficjalne zaproszenie dla migrantów od lat 60., kiedy napłynęła do Niemiec fala tureckich robotników. Nie znaczy to bynajmniej, że zaproszeni wybrańcy będą witani przez sąsiadów z otwartymi rękami. W Anglii rasistowskie pogróżki otrzymali nawet reprezentujący ten kraj ciemnoskórzy sportowcy.
Europejczycy nie chcą przyjąć do wiadomości tego, że próba wzniesienia nowej żelaznej kurtyny obróci się przeciwko nim samym. Wprawdzie rządzący pojmują już konsekwencje globalizacji, lecz boją się konfrontacji z wyborcami, którym prostsze recepty podsuwają Haider, Le Pen, czy Hegen. W teorii wybór jest oczywisty: w nowoczesnym świecie, gdzie o sukcesie firm decydują najbardziej umysły pracowników, presja na to, by w ślad za swobodnym przepływem kapitału, dóbr i usług postępował równie swobodny przepływ ludzi, będzie rosła. Kraje bogate mogą myśleć o dalszym rozwoju tylko pod warunkiem, że w zamian za gospodarcze zyski zaakceptują społeczne koszty imigracji. Dobrze rozumieją to Amerykanie, którzy już dawno musieli się wyzbyć uprzedzeń. Europejczykom powtarzającym do znudzenia hasła o "obronie tożsamości" wciąż się wydaje, że zdołają obronić wygodne i syte życie, zatrzymując "brudnych, głodnych i złych" przed progiem swego czystego domu.
Więcej możesz przeczytać w 38/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.