Kaprys despoty

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Otwarcie na świat" Korei Północnej to tylko gra pozorów komunistycznego dyktatora
Jakim człowiekiem jest Kim Dzong Il? Czy nagłe otwarcie na świat autarkicznego skansenu komunizmu to przymus, historyczna prawidłowość, czy kaprys despoty? Północnokoreańscy przywódcy przez długi czas znani byli przede wszystkim z "politycznych legend". Przez cztery lata rządzenia przywódca Korei Północnej, Kim Dzong Il, wymówił publicznie tylko dwa słowa: "czołem żołnierze". Ostatnie miesiące dowiodły, jak niewiele warte są spekulacje zachodnich specjalistów na temat koreańskich realiów. Komunistyczny dyktator okazał się człowiekiem elokwentnym i dowcipnym. Ku zdumieniu całego świata nawiązał bezpośredni kontakt z największym wrogiem - Koreą Południową. Zakpił sobie nawet z prezydenta Rosji. Gdy Putin ogłosił radosną nowinę, że Korea jest skłonna zrezygnować z prac nad budową rakiet dalekiego zasięgu, wyjaśnił, że "to był tylko żart". Nikt naprawdę nie wie, czym się kieruje i do czego zdolny jest Kim Dzong Il.
Politolodzy starają się dociec, jakie są prawdziwe intencje przywódcy KRLD, gdyż w odciętym od świata kraju o odmiennych tradycjach kulturowych nie na wiele zdaje się odniesienie do zachodnich kategorii. Wskazówką może być analiza sposobu myślenia innych wschodnich dyktatorów, jak Mao Tse Tung czy Saloth Sar (Pol Pot). Przez analogię możemy więc podejmować próby odgadnięcia mechanizmów władzy w orwellowskiej części Półwyspu Koreańskiego. Niestety, wnioski z tych porównań nie są zbyt zachęcające: mimo sprytnej gry pozorów, Kim Dzong Il jest kompletnie nieobliczalny.
Dyktatorzy Wschodu, wyrośli z tradycji konfucjańskiej, mają niezrozumiałe dla nas pryncypia. Dla polityków państw demokratycznych kultury łacińskiej najwyższą wartością jest człowiek. Niezależnie od hipokryzji polityków okazanie lekceważenia dla życia ludzkiego na Zachodzie może się skończyć utratą popularności i wpływów politycznych. Dla wschodniego satrapy najwyższą wartością jest państwo i władza. Dlatego mało prawdopodobne wydaje się, by Kim tak bardzo przejął się głodem mieszkańców Korei Północnej. Wyciągając rękę w stronę południa, kierował się raczej innymi motywami. Jakimi?
Różnice kultur sprawiają, że wszelkie politologiczne interpretacje zachodnich specjalistów przypominają wróżenie z fusów. Gdy Andrzej Fidyk nakręcił film "Defilada", polscy widzowie pukali się w czoło na widok iście bizantyjskich obrzędów w XX wieku i pękali ze śmiechu nad głupotą komunistycznej propagandy. Tymczasem władcy Korei Północnej film nagrodzili i byli zachwyceni, że tak wspaniale ukazuje ich kraj. To najlepszy przykład, że patrząc na ten sam obraz, Wschód i Zachód mogą widzieć co innego.
Przez pierwsze trzy lata rządów Kima żaden zachodni ekspert nie umiał odpowiedzieć nawet na pytanie, czy Kim Dzong Il już rządzi, czy jeszcze nie. Odnotowywano tylko jakieś niemrawe sygnały, którym przypisywano magiczne znaczenie. Choćby to, że oficjalna agencja koreańska po raz pierwszy nazwała Kima "Suryong" (Wielki Wódz); wcześniej tytuł ten zarezerwowany był dla Kim Ir Sena.
Analizując postępowanie Kima, musimy pamiętać, że nie mamy najmniejszego pojęcia o zakulisowych grach na jego dworze. Kto i co wygrywa, sprowadzając dla niego szwedzkie prostytutki, w których ponoć Wielki Przywódca gustuje? Jeżeli nawet docierają do nas jakieś relacje, pochodzące na przykład od Hwang Dzang Jopa czy Dzang Sung Dzila (zbiegłego ambasadora KRLD w Egipcie) i jego żony Choe He Ok, byłej kochanki Kima, to możemy przyjąć, że są one w znacznej części nieprawdziwe. Ci ludzie mają sami wystarczająco dużo na sumieniu, by się mijać z prawdą.
Cóż właściwie wiemy o Kim Dzong Ilu? Urodził się w syberyjskiej wsi Wiakuckoje jako Jurij Ilisajewicz Kim, po czym miejsce jego urodzenia w cudowny sposób "przeniosło się" do baraku partyzanckiego na stokach świętej góry Pektusan. Ojciec wysłał go do szkoły lotniczej w NRD, by został pilotem wojskowym. Ze szkoły go wyrzucono, bo wszczynał burdy, był niezdyscyplinowany, niechętny do nauki i panicznie bał się wsiąść do samolotu. Oficjalnie "osobiście sprawował pieczę nad kulturą i sztuką", czyli swatał aktorki z działaczami partii komunistycznej i urządzał huczne balangi. Hwang Dzang Jop twierdzi, że Kim jest potwornym tchórzem. Pasowałoby to do portretu psychologicznego wszystkich dyktatorów pozujących na twardzieli. Czy jednak na podstawie tej wiedzy można przewidzieć postępowanie Kima? Chyba nie.
To samo dotyczy polityki kraju. Aby była ona przewidywalna, potrzebna jest otwartość i prawda. W Korei Północnej niemal wszystko jest tajne. To państwo, w którym wszystkie sfery życia przeniknięte są wszechobecnym kłamstwem. Straszliwy głód nazywa się "wstrzemięźliwością w czasie obfitości", jedzenie trawy i chwastów to "uzupełnianie jadłospisu warzywami i brukwią". Państwo dyktatury, gdzie z głodu dochodzi do kanibalizmu, nazywa się "ludowo-demokratycznym rajem robotników", a tyrana - "Ukochanym Przywódcą".
Niemal wszystkie informacje publikowane przez władze Korei Północnej są nieprawdziwe. Statystyki nie wytrzymują konfrontacji z tabliczką mnożenia. Ogłoszono nawet wystrzelenie nie istniejącego satelity, podając szczegóły, gdzie lata i co nadaje (oczywiście pieśni na cześć Kim Ir Sena). W prasie ani słowa o głodzie, za to pełnia sukcesów i peany o wartościach odżywczych czarnej kluski (wytwarzanej z mieszaniny mąki, zmielonych kaczanów, kukurydzy i trocin).
Dziś już dość dużo wiemy, co działo się w Chinach za rządów Mao, ale wówczas, gdy miliony ludzi marły z głodu, wielu zachodnich sinologów powtarzało za prasą chińską, że "rasa żółta ma przewagę nad białą, bo może trawić celulozę". Nasze dzisiejsze oceny tego, co dzieje się w Korei Północnej, mogą być podobnie niecelne, choć margines błędu z pewnością będzie mniejszy. Na szczęście brak krytycyzmu wobec komunistycznych bajek to już przeszłość.

Więcej możesz przeczytać w 38/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.