Gry więzienne

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fala podglądactwa zbliża się do Polski. Na razie dochodzą wieści, że w czasie emitowania "Big Brother" pustoszeją ulice Londynu i Nowego Jorku, jak bywało podczas transmisji meczów o wszystko
Jeśli ktoś zapytałby mnie, co jest najważniejszym telewizyjnym odkryciem końcówki XX w., musiałbym odpowiedzieć - podglądanie. Karierę robią teraz na świecie programy polegające na podglądaniu ludzi. Już nie przez dziurkę od klucza, ale w majestacie telewidza możemy patrzeć na reakcje innych, oceniać ich, komentować. Ba, możemy nawet głosować, kto z nich nam się najbardziej podoba, a kogo wyrzucić z pola naszego widzenia, bo nie jest dość zabawny!
Wielka fala podglądactwa zbliża się do Polski, wkrótce i my będziemy mieli swoje voyerystyczne msze w postaci kolejnych odcinków cyklu "Big Brother". Na razie dochodzą nas tylko wieści, że w czasie emitowania tego programu pustoszeją ulice Londynu i Nowego Jorku, jak dotychczas bywało podczas transmisji futbolowych meczów o wszystko. Wielki Brat ma zresztą już spore rodzeństwo, bo każda stacja stara się na własną rękę wykorzystać naszą bezwstydną pasję do podglądania.
I właśnie taka poboczna produkcja z tego gatunku ("Villa" produkowana przez brytyjski koncern satelitarny BSkyB, a emitowana przez Wizję 1) stała się u nas jaskółką zbliżającej się mody na telewizyjny voyeryzm. Jest to wariant "Randki w ciemno", tyle że partnerzy nie dobierają się w studiu, lecz w luksusowej willi położonej w malowniczym zakątku Hiszpanii i nie za pomocą zadawania pytań ukrytej osobie, ale za pomocą towarzyskiego "sprawdzania" jej podczas zwiedzania, zabawy, posiłków i... w łóżku. W tym programie z założenia wszyscy powinni się przespać ze wszystkimi, żeby się upewnić, kto do kogo pasuje. Zwykle mamy cztery dziewczyny i czterech chłopaków gotowych na wszystko: dokazują, baraszkują, podrywają się, śpią z sobą i chętnie o tym plotkują. W zasadzie kamera podgląda ich wszędzie, ale czego nie zobaczy, na pewno zostanie uzupełnione ustną relacją współtowarzyszy: "John wczoraj miał trzy panienki. Nie wystarczyła mu Gina. Zarwał jeszcze w barze laskę i poszedł z nią do hotelu. Tam w pokoju była jeszcze jej koleżanka i kochał się z jedną i z drugą. Wrócił nad ranem kompletnie wyczerpany...". Tego typu relacje ożywiają akcję "Villi", byśmy nie pomyśleli, że niepotrzebnie tracimy czas, bo "nic się nie dzieje".
Lubimy podglądać i lubimy wyrażać swoje zdanie o tym, co zobaczyliśmy. Dlatego telewizji dramatycznie potrzebna była rzeczywista interakcja, a nie jej proteza w postaci jakiegoś systemu audio-tele. Z pomocą pospieszył Internet i teraz właściwie każdy telewizyjny program voyerystyczny ma swoje strony w sieci, na których można się dowiedzieć więcej, podglądać dłużej, zajrzeć głębiej i jeszcze zagłosować, kogo najbardziej lubimy oraz komu za to należy się nagroda. Tak było niedawno w USA podczas finału kolejnej edycji programu "Survivor" (CBS), w którym zwycięzca otrzymał milion dolarów!
Reality show, jak nazwano ten gatunek, pokazuje prawdziwych ludzi w czasie wieloetapowej gry. Konkurencyjna amerykańska sieć, ABC, ma swój przebój - "Who Wants To Be a Millionaire?", także dostępny przez Internet. Wygląda na to, że podglądane gry zaspokaja nasze potrzeby zdobywania informacji o innych ludziach i prostej, bezkarnej rozrywki. To jest nasze psychologiczne wash & go.
A wszystko zaczęło się cztery lata temu właśnie w Internecie, gdy pewna dziewczyna zamontowała kamerę w swoim mieszkaniu i podłączyła ją do sieci. Internauci mogli zobaczyć życie Jenni: jak ogląda telewizję, je, śpi i zabawia się z narzeczonym. Dziś to już zdecydowanie za mało, dlatego przebojem internetowej Ameryki stała się transmisja z... więzienia w Phoenix w Arizonie. Szeryf Joe Arpaio uznał, że społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co się dzieje w celach, dlatego kazał ustawić kamery w kilku miejscach podlegającej mu placówki: przy drzwiach wejściowych (żeby można oglądać, kogo aresztowano), w pokoju, gdzie robi się więzienne zdjęcia (żeby wszyscy dobrze zobaczyli podejrzanych, może znajdą się wśród nich nasi sąsiedzi), w pokoju przeszukań (żeby zobaczyć, co aresztowani mają w kieszeniach) i przy celach więziennych (żeby zobaczyć, jak siedzą). Szeryf Arpaio jest przy tym przekonany, że ten widok odstraszy wielu potencjalnych przestępców.
Dzięki Internetowi oglądam co noc aresztantów z Phoenix, którzy występując w programie szeryfa Arpaio, nie mają szansy wygrać miliona dolarów i ciągle mam w uszach, co powiedział mój kolega, Amerykanin: "Ludzie w moim kraju mają niezwykły zmysł rozrywki". I rzeczywiście, w spisie treści internetowej strony obok zdjęć przekazujących obrazy na żywo z więzienia widnieje słowo "entertainment".

Więcej możesz przeczytać w 38/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.