Brudne nici

Brudne nici

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego inwestorzy ze Wschodu kupują i niszczą polskie firmy włókiennicze?
Znane polskie firmy włókiennicze znalazły się w rękach tajemniczych obywateli b. ZSRR, którzy najpierw chętnie kupują udziały, później jednak przeprowadzają podejrzane transakcje i doprowadzają zakład do upadku. Zdaniem pracownika operacyjnego UOP, przynajmniej od trzech lat włoskie i rosyjskie organizacje mafijne wykorzystują polskie przedsiębiorstwa branży włókienniczej m.in. do prania brudnych pieniędzy. Sprawa w ogóle nie wyszłaby na jaw, gdyby nie transakcja za... pół miliona dolarów. O tajemniczych obywatelach Rosji, którzy opanowali prawie cały łódzki przemysł włókienniczy, mówi się niechętnie lub wcale. - Nie znamy dokładnej liczby zakładów sterowanych przez mafię. Prawda jest taka, że gdziekolwiek się obejrzymy, tam są Rosjanie - przyznaje jeden z oficerów prowadzących rozpoznanie. Jednym z owych tajemniczych "biznesmenów" jest Władimir W. Wiele osób, które miały z nim do czynienia, nie chce go dziś pamiętać. Wiadomo, że miał liczne znajomości w kadrze kierowniczej co najmniej kilkunastu firm włókienniczych. - Najpierw był drobnym kontrahentem. Prał u nas niewielkie ilości rosyjskiej wełny - przypomina sobie jeden z byłych członków zarządu firmy Palmer, niegdyś prężnej, dziś w likwidacji. W 1998 r. Władimir W. kupił akcje przedsiębiorstwa Palmer za pół miliona dolarów. Władimir W., obywatel Ukrainy rosyjskiego pochodzenia, na początku lat 90. często wpadał do Łodzi, jednak dopiero w 1997 r. otrzymał kartę stałego pobytu. W tym samym czasie rozpoczął starania o przejęcie kontroli nad dużymi sprywatyzowanymi firmami branży włókienniczej. - Jeśli nie mógł kupić akcji dających mu władzę, inaczej pozyskiwał sobie przychylność udziałowców: dawał łapówki, zastraszał opornych - mówi jeden z członków kadry kierowniczej łódzkiego zakładu.
W efekcie Władimir W. został udziałowcem i prezesem zarządu dwóch łódzkich firm oraz członkiem rady nadzorczej kolejnych dwóch spółek z województwa łódzkiego. - Bezwzględnie wykorzystywał swoje wpływy, kreował politykę strategiczną i finansową firm, nadzorował ich kluczowe transakcje. Pomagał mu w tym wszechobecny w firmach Władimira W. równie tajemniczy Włoch Alesandro P. - mówi oficer rozpracowujący interesy Władimira W.
Do owych "kluczowych transakcji", które były po prostu praniem pieniędzy, wykorzystano import maszyn włókienniczych. W operacji stosowane były typowe sztuczki: zawiłe transakcje, długi łańcuszek firm pośredniczących, skokowe zmiany cen towaru i przelewy pieniędzy za granicę. Przedsiębiorstwo białorusko-szwajcarskie z siedzibą w Mińsku kupiło od włoskiej firmy maszyny włókiennicze za ok. 100 tys. lirów. Pieniądze trafiły na konto w szwajcarskim banku. Później spółka z Mińska sprzedała towar kolejnej firmie - z siedzibą w Nassau na Wyspach Bahama, ale już za 100 mln lirów. Ta z kolei natychmiast odsprzedała maszyny po kosztach zakupu łódzkiej spółce Palmer. Spółka z Nassau otrzymane z Polski 100 mln lirów (po odliczeniu sobie niewielkiego procentu) przekazała na konto firmy z Mińska. Palmer po pokryciu kosztów związanych z importem maszyn sprzedał je za 200 tys. lirów (ok. 400 zł), czyli pięćset razy taniej, firmie Slavia z Tomaszowa Mazowieckiego, w której Władimir W. był członkiem rady nadzorczej. Podobne stanowisko zajmował w Palmerze.
Palmer, przekształcony w 1995 r. w spółkę skarbu państwa, a po roku w spółkę akcyjną, zatrudniał ponad 800 osób, miał 17 ha gruntów i ponad 82 tys. m kw. powierzchni użytkowej. Mimo że dokumentacja spółki w łódzkim sądzie gospodarczym jest obszerna (trzy tomy), nie znajdziemy tam danych dotyczących Władimira W. - poza informacją, że w 1998 r. został przewodniczącym rady nadzorczej i pozostał w niej do końca istnienia firmy. Nie ma też wzmianki o tym, iż w tym samym roku Władimir W. kupił za pół miliona dolarów akcje Palmera. Tym razem pazerność go zgubiła. Tak duża gotówka w rękach Rosjanina zwróciła uwagę organów nadzorujących działalność gospodarczą.
Nic więc dziwnego, że spółka Palmer, mimo dobrych programów naprawczych, stale wykazywała straty, aż w końcu (31 lipca tego roku) nadzwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy podjęło uchwałę o jej likwidacji. - Nie udało się uratować przedsiębiorstwa. Wszelkie reformy wydawały się nierealne - mówi Marek Golubiewski z łódzkiej delegatury Ministerstwa Skarbu Państwa. Ludzie zostali zwolnieni, maszyny poszły na złom.
Dziś już wiadomo, kim był i co naprawdę robił Władimir W. w Polsce. A jednak dotychczas nie ma oficjalnej sprawy w łódzkiej prokuraturze, nie zajmują się nim funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego, nie ma też aktu oskarżenia. - Nie mogę udzielać informacji o działaniach operacyjnych, mogę natomiast stwierdzić, iż delegatura UOP w Łodzi nie prowadzi czynności procesowych w tej sprawie - zaznacza kapitan Artur Wójciak z łódzkiego UOP. Władimir W. nie jest jedynym Rosjaninem "inwestującym" w polski przemysł włókienniczy. Równie ważnym inwestorem jest Ilia R. z Kaliningradu, prezes firmy King Tuft. W sierpniu 1997 r. łódzka firma Dylin z jednoosobowej spółki skarbu państwa przekształciła się w spółkę akcyjną. Firma długo szukała inwestora strategicznego. Gdy wreszcie znalazła (niemiecką firmę liczącą się w branży), doszło do dziwnego ciągu zdarzeń. Inwestor wycofał się dosłownie dzień przed podpisaniem aktu notarialnego i przejęciem fabryki, tracąc w ten sposób wadium, które wpłacił przed przetargiem. Wycofali się też polscy kontrahenci. Firma popadała w coraz większe długi.
W tym czasie w Dylinie zaczął się pojawiać Ilia R. w towarzystwie ochroniarzy oraz Marka R., swojego przedstawiciela w Polsce, byłego pracownika centrali handlu zagranicznego. Potem prowadził on interesy w Kaliningradzie - razem z późniejszym członkiem zarządu Dylinu, Januszem T.
Dla pracowników zakładu działania zarządu były niezrozumiałe. - Znamy doskonale rynek i szlag nas trafiał, gdy musieliśmy produkować tysiące metrów nie znajdującego nabywców materiału, a odłogiem leżały wzory, które zawsze szły jak woda - mówi jedna z pracownic działu sprzedaży w Dylinie. - Zaczęto ogromną promocję na bardzo atrakcyjne wzory: towar sprzedawano za cenę znacznie niższą od kosztów produkcji. Co więcej, promocją objęto także tych, którzy towar kupili dawno temu. Musieliśmy im wyrównywać różnicę!
Pracownicy uznali, że zarząd działa na szkodę firmy. Sprawa trafiła do prokuratury. Ta nie dopatrzyła się jednak żadnych uchybień w działalności zarządu. Firma, która w końcu splajtowała, stała się nagle bardzo atrakcyjna dla Ilii R. Tuż przed likwidacją zakładu w 1999 r. Ilia R. zadeklarował syndykowi chęć kupna Dylinu. Nabył za bezcen część maszyn i zaproponował odkupienie nieruchomości należących do zakładu.
Ujawnione dotychczas poczynania Władimira W., Ilii R. oraz Alesandro P. dowodzą, że nie przyjechali oni do Polski po to, by ratować zagrożone bankructwem firmy włókiennicze. Zastanawiające jest przy tym, jak łatwo cudzoziemcy powiązani z mafią i uwikłani w pranie brudnych pieniędzy mogą robić w Polsce interesy. Ilu mafiosów inwestuje w polskie firmy?

Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.