Francuska pięciolatka

Francuska pięciolatka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dezercja obywateli", "strajk wyborczy" to tylko niektóre z określeń niedzielnego referendum we Francji
Koniec "republikańskiej monarchii" nad Sekwaną

Francuzi nie okazali się specjalnie zainteresowani skróceniem kadencji prezydenta z siedmiu do pięciu lat. Do urn pofatygował się jedynie co trzeci z nich. Wynik referendum odczytuje się więc najczęściej jako "słabe zwycięstwo" zwolenników zmian w konstytucji, ale zarazem "mocny policzek" dla świata polityki.
Siedmioletnia kadencja prezydencka jest w Europie rzadkością. Oprócz Francji istnieje tylko na Białorusi, w Irlandii, Turcji i we Włoszech. We Francji siedmioletnią kadencję wprowadzono w 1873 r. - był to kompromis między republikanami, monarchistami i bonapartystami. Przez całe dziesięciolecia nikt na to nie zwracał uwagi, bo uprawnienia szefa państwa były ograniczone i prezydenci w większości wypadków wiedli spokojny pałacowy żywot w cieniu wszechwładnych parlamentów. Sytuacja zmieniła się po zorganizowanych przez generała Charles’a de Gaulle’a referendach w latach 1958 i 1962, w wyniku których prezydent stał się centralną postacią w państwie. Kadencję siedmioletnią nie tylko utrzymano, ale de Gaulle wsparł ją po raz pierwszy przejrzystą koncepcją polityczną. Generał uważał, że danie prezydentowi dwóch lat więcej urzędowania niż parlamentowi pozwoli mu zagwarantować lepszą realizację wielkich planów, a także ciągłość instytucji publicznych w razie zamieszania politycznego. Prezydent miał być usytuowany ponad partiami i wszelkimi podziałami oraz rozgrywkami partyjnymi i międzypartyjnymi. Zaczęły się jednak podnosić głosy, że tak długie urzędowanie w połączeniu ze znacznie zwiększonymi uprawnieniami może prowadzić do nadmiernej centralizacji władzy i do powstania swoistej "monarchii republikańskiej". Od tego czasu kilkakrotnie pojawiały się projekty skrócenia kadencji prezydenckiej, ale nigdy nie zostały wcielone w życie. Kiedy do władzy doszedł lewicowy prezydent - na podstawie programu zawierającego tenże postulat - o skróceniu urzędowania szefa państwa trzeba było zapomnieć na czternaście lat. Fran˜ois Mitterrand czuł się bowiem wybornie w roli "republikańskiego monarchy".
Jacques Chirac też jest od dawna znany jako zwolennik status quo, ale - po pierwsze - dał się złapać w pułapkę proceduralną, jaką zastawił na niego były prezydent Valéry Giscard d’Estaing. Zgłosił on w imieniu parlamentarnej prawicy projekt ustawy o wprowadzeniu pięcioletniej kadencji prezydenta, a lewica zaraz go poparła. Po drugie, zarówno Chirac, jak i socjalistyczny premier Lionel Jospin dostrzegli okazję do przedstawienia się przy tej sposobności jako budowniczowie nowocześniejszego państwa - który to argument może mieć znaczenie w czekającej ich zapewne w 2002 r. walce o fotel prezydenta. Ponadto coraz bardziej oczywiste staje się, że klasa polityczna ma dosyć kohabitacji prezydenta z rządem i parlamentem o odmiennych orientacjach. Wyrównanie kadencji obu głównych instytucji państwa jest postrzegane przede wszystkim jako posunięcie zmniejszające szanse na dalsze kohabitacje, ponieważ powstaje możliwość równoczesnego organizowania wyborów prezydenckich i parlamentarnych.
Nie brak też innych argumentów za "pięciolatką". Od 1962 r. prezydent dysponuje ogromnymi uprawnieniami i nie odpowiada przed nikim - byłoby więc bezpieczniej, by częściej podlegał on przynajmniej ocenie wyborców. Przeciwnicy "pięciolatki" wysuwają m.in. argument, że prezydent wybrany na krótszy okres odczuwa większą pokusę ubiegania się o ponowny wybór. "Siedmiolatka" natomiast chroni najwyższy urząd w państwie przed wahaniami tendencji politycznych w elektoracie, nie zawsze wynikającymi z pobudek racjonalnych. Opowiedzenie się w referendum za pięcioletnią kadencją oznacza otwarcie drogi ku przywróceniu silnej - choć częściej i lepiej kontrolowanej - władzy prezydenckiej, praktycznie panującej nad rządem i mogącej liczyć na większość parlamentarną o tym samym odcieniu politycznym.
Paradoksalnie, w sprawie tak istotnej dla funkcjonowania państwa i być może wymuszającej dalsze jego reformy nie było zauważalnej kampanii. Kohabitacja nie skłania do zajmowania się odważnymi projektami w skali państwowej, tylko do obsesyjnego śledzenia każdego ruchu partnera-rywala. Jeśli się zważy, że w dodatku referendum przypadło na okres, kiedy Francuzi pasjonowali się innymi sprawami (np. ceną paliw), trudno się dziwić, że pomysł głosowania w kwestii długości kadencji prezydenta mogł się im wydać zawieszony w próżni. W urnach najwięcej było właśnie... powietrza.

Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.