Serbskie rozdroże

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Slobodan Milosević pogodzi się z werdyktem wyborców?
W większości państw Europy wynik wyborów parlamentarnych jest na ogół znany najpóźniej nazajutrz po elekcji. W Serbii oficjalnie potwierdzonych wieści o klęsce lub zwycięstwie Slobodana Milosevicia nie można się było doczekać nawet następnego wieczoru. Era "Wielkiego Slobo" najprawdopodobniej dobiega końca, ale wybory rzadko kładą kres dyktaturom. Z doniesień o "poszukiwaniu" stu tysięcy głosów w koszarach wojska i milicji można wysnuć wniosek, że władza rozpaczliwie usiłuje poprawić demokrację. Wreszcie pojawia się pytanie, czy ewentualne zwycięstwo głównego konkurenta Milosevicia, kandydata opozycyjnego bloku osiemnastu ugrupowań politycznych DOS, Vojislava Kostunicy, wyprowadzi Serbię z izolacji i nacjonalistycznego szaleństwa.
Serbowie potraktowali wybory prezydenckie i parlamentarne jako plebiscyt, który ma przesądzić o kontynuacji lub zakończeniu jedenastoletnich rządów reżimu Milosevicia. Informacje o próbach fałszowania wyników wyborów świadczą o tym, że rządząca krajem socjalistyczna nomenklatura podejmuje ostatnie rozpaczliwe próby utrzymania się u władzy. "Moje przesłanie dla prezydenta Jugosławii brzmi dziś następująco: usuń się z drogi i wypuść Serbię z więzienia, w które ją zamieniłeś" - oświadczył patetycznie szef brytyjskiej dyplomacji Robin Cook. Powołując się na "wiarygodne dowody", potwierdził on zwycięstwo Kostunicy. Zachodni politycy nie próbowali nawet udawać, że wynik wyborów to jedynie wewnętrzna sprawa Jugosławii. Odsunięcie dyktatora uważanego za ideologicznego sprawcę ciągu wojen bałkańskich stało się warunkiem wstępnym do jakichkolwiek rozważań o zakończeniu międzynarodowej izolacji Belgradu. Zmęczeni wojnami, nalotami i ekonomiczną ruiną swojego kraju Serbowie dobrze o tym wiedzieli.
Wstępne wyniki z serbskich punktów wyborczych wskazywały, że na lidera niewielkiej Demokratycznej Partii Serbii głosowało 57 proc. wyborców, a na dotychczasowego prezydenta zaledwie 33 proc. Milosević przegrał ponoć nawet w swojej rodzinnej miejscowości. I to mimo że na listach wyborczych panował nieopisany chaos, mężowie zaufania opozycji byli siłą usuwani z lokali wyborczych, a głosowanie w wielu wypadkach miały niewiele wspólnego z przymiotnikiem "tajne". Często, zwłaszcza w Kosowie, brakowało kabin, a członkowie komisji osobiście przeglądali karty do głosowania przed wrzuceniem ich do urny. W jednym z lokali wyborczych urna w cudowny sposób zapełniła się głosami już wczesnym rankiem.
Do urn poszło co najmniej 75 proc. uprawnionych do głosowania. Ale w Czarnogórze, której władze starają się uniezależnić od Belgradu i uznały wybory za nielegalne, uczestniczyło w nich niespełna 25 proc. uprawnionych. Prowizoryczne lokale wyborcze zorganizowano w prywatnych willach i biurach. Przywódcy Czarnogóry jednoznacznie ostrzegli, że w razie "zwycięstwa" Milosevicia w republice odbędzie się referendum niepodległościowe.
Zachodni dyplomaci zastanawiają się, co dla Jugosławii oznaczać może ewentualna konsumpcja opozycyjnego zwycięstwa. Tym razem opozycja zdecydowała się wystawić do walki z Miloseviciem 56-letniego Kostunicę, polityka z drugiej linii, który w przeciwieństwie do wielu innych serbskich opozycjonistów nigdy nie skompromitował się w oczach społeczeństwa flirtem z reżimem czy podejrzeniami o udział w aferach korupcyjnych. Po serii kontrowersyjnych wypowiedzi wiarygodność w znacznym stopniu stracił nawet dotychczasowy lider serbskiej opozycji, Vuk Drasković. Czarę goryczy dopełniły ostatnie dwa zamachy na jego życie, do których doszło w Czarnogórze. Zastraszony polityk popadł w stan totalnej beznadziei i utracił zdolność przywództwa. Serbski Ruch Odnowy i cała "tradycyjna" opozycja utraciła zaufanie wyborców w wyniku niezrozumiałych dla większości ludzi walk frakcyjnych i nieumiejętności organizowania się. Ambasador Christopher Hill, wieloletni przedstawiciel USA na Bałkanach wspomina, jak rozmawiający z nim przywódcy opozycji serbskiej skarżyli się na niepowodzenia z powodu... braku własnej stacji telewizyjnej. "Wtedy przypomniałem im sytuację polskiej 'Solidarności' w roku 1981" - mówi ambasador Hill.
Kostunica w roli przywódcy Serbów z pewnością nie będzie partnerem łatwym i uległym. Jako polityk zawsze wysoko cenił swoją niezależność. Od dawna był w opozycji wobec Milosevicia i otwarcie zarzucał mu "wyprzedaż ojczyzny". Sam jednak - podobnie jak większość opozycjonistów - także uważa się za nacjonalistę. W okresie trawiących Bałkany wojen marzył o realizacji idei "Wielkiej Serbii" - utworzeniu serbskiego państwa narodowego, w którego granicach znaleźć by się miały oprócz Kosowa, Wojwodiny i Czarnogóry także części terytorium Bośni i Chorwacji. Dziś, gdy scenariusz ten stał się nierealny, Kostunica pragnie osiedlić serbskich uchodźców w wielonarodowej Wojwodinie, by w ten sposób bardziej związać ten region z Serbią.
W stosunku do zachodnich polityków zachowywał raczej chłodny dystans. "Oni są gorsi od faszystów" - w ten sposób ostro skrytykował NATO za ataki powietrzne na Jugosławię. W ubiegłym roku pozwalał się dumnie fotografować w Kosowie z kałasznikowem na ramieniu. Na szczęście obok nacjonalistycznych poglądów podkreśla swoje przywiązanie do demokracji. Zagorzali przeciwnicy z obozu demokratycznego określają go jednak mianem "faszysty".
Kostunica z rezerwą przyjął ofertę Unii Europejskiej dotyczącą zniesienia sankcji wobec Serbii w wypadku "pozytywnego dla demokracji wyniku wyborów" (czytaj: klęski Milosevicia). Jego zdaniem, Serbia już wykazała należytą gotowość do wprowadzenia demokracji, co powinno być wystarczającym argumentem przemawiającym za zdjęciem kar. Chłodno zareagował także na zaproszenie na organizowany przez UE szczyt Bałkanów, który ma się odbyć 24 listopada w Zagrzebiu. Lider opozycji nie wybiera się do stolicy Chorwacji i podkreśla, że najpierw Jugosławia musi posiadać demokratycznie wybrane władze oraz powrócić do grona członków międzynarodowych instytucji, a dopiero potem można rozpocząć jakiekolwiek dyskusje na temat statusu Kosowa.
Czy reżim Milosevicia zdecyduje się na sfałszowanie wyników wyborów, ryzykując sprowokowanie fali protestów i niepokojów społecznych? Wydaje się to mało prawdopodobne. Sam Kostunica jest przeciwny gwałtownym akcjom protestacyjnym. Jego zdaniem, w ten sposób marnuje się jedynie energię, którą należy raczej wykorzystać do odbudowy kraju. Powtarza, że pod wpływem stałego nacisku opozycji i międzynarodowej opinii publicznej chwiejący się reżim Milosevicia legnie w gruzach. To jednak dopiero początek procesu, który może otworzyć przed Serbią drogę do Europy.

Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.