Dwa dni w Paryżu

Dwa dni w Paryżu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Francuskich przedsiębiorców trzeba brać z zaskoczenia: tu im niewinnie podsunąć telekomunikację, tam cukrownie. I ani się obejrzą, jak będą musieli stwierdzić, że Europa Środkowa leży w strefie interesów Francji
Jeżeli jakiś dziennikarz zapomni, czy przyszedł do naszej ambasady w Paryżu w sprawach ceremonialnych, czy do pracy - przypomni mu się najpóźniej przy deserze. W święta narodowe i przy innych podniosłych okazjach ambasada pieści nasze podniebienia tradycyjnymi słodyczami polskimi. Na statku, który - dzięki pomysłowości dyplomatów i współpracy potomka pani Walewskiej, trudniącego się przewozem wycieczek - 31 sierpnia tego roku pływał po Sekwanie z wielkimi napisami "Solidarność 1980-2000", można było np. spożyć zupełnie przyjemne ciastka, zawierające głównie mak. Znaczy - tu się obchodzi, a nie pracuje. Kiedy trzeba naprawdę popracować, ambasada dyskretnie, ale stanowczo mobilizuje dziennikarzy, starając się nie zatrzymywać ich przy deserze. Podaje się wtedy standardowe miniciasteczka od francuskiego cukiernika, a powszechnie poszukiwane orzechowe ptysie, wydłubywane pracowicie spośród eklerów oraz babeczek o niepokojąco bladożółtych i bladozielonych barwach, niektórzy nakładają sobie na talerz od razu z sałatką i wędlinami, żeby nikt im ich potem nie wyjadł.
Tak było i podczas wizyty premiera Buzka. Człowiek niby jadł, ale musiał pracować. Na śniadaniu z francuskimi przemysłowcami rogaliki i ciasteczka zniknęły w mgnieniu oka, a herbatę podawali w filiżankach do kawy - no, ale z tym nasza ambasada nie miała nic wspólnego; po prostu, Francuzi tak jedzą śniadania. Na szczęście, nie sfrancuziałem jeszcze do cna i przed wyjściem z domu przewidująco zjadłem pięć solidnych kanapek i wypiłem pół litra herbaty. W przeciwnym razie trudno by się było skoncentrować na tym, co mówiono.
Sala była wypełniona po brzegi biznesmenami - niektórzy naprawdę wysokiej rangi - a prezes ich organizacji, MEDEF-u, zapewnił polskiego premiera, iż zaangażowanie Francji w reformę instytucji UE nie oznacza jej "oziębłości" wobec poszerzania unii i wyraził życzenie, żeby kontekst wyborczy w Polsce nie powodował opóźnień w przygotowaniach do wejścia do UE. Prezes wyznał także, że francuscy przedsiębiorcy "z pewnym zdziwieniem" stwierdzają, że oto ich kraj stał się pierwszym inwestorem zagranicznym w Polsce. Oznacza to, że francuskich przedsiębiorców trzeba brać z zaskoczenia: tu im niewinnie podsunąć telekomunikację, tam cukrownie - i ani się obejrzą, jak wbrew własnym oczekiwaniom i teoriom będą musieli stwierdzić, że jednak Europa Środkowa leży w strefie interesów Francji i prawie dorównuje pod tym względem Afryce.
Prezes skończył i zachęcił współbiesiadników do poszybowania w rozmowie z Jerzym Buzkiem na równie wysokie poziomy ogólności politycznej. Prasa musiała jednak stwierdzić bez żadnego zdziwienia, iż przedsiębiorców interesowały prawie wyłącznie problemy działania ich własnych firm w Polsce. Trochę większe zdziwienie budziło to, że najwyraźniej niektórzy sądzili, iż premier zajmie się ich rozwiązywaniem. Tymczasem szef polskiego rządu rozwiązał od ręki tylko jeden problem. Kiedy jeden z dyskutantów wskazał na pewne rozbieżności w wypowiedziach dwóch ministrów, premier zapewnił go, że jego rozterki są rezultatem jedynie "niezbyt wyważonej informacji prasowej". No i - hokus-pokus - problemu nie ma. A swoją drogą, ta prasa naprawdę się ostatnio rozhulała. Jak już się jeden minister wypowiedział, to po co cytować drugiego na ten sam temat? Trzeba znać umiar. Jeszcze trochę, a komuś przyjdzie do głowy zacytować trzech ministrów i dopiero będzie zabawa. Zwłaszcza kiedy się pomyśli o przechodzeniu ilości w jakość.
Zgromadzeni dowiedzieli się także podczas tego śniadania, że "Solidarność" jest "odpowiedzialną siłą reformatorską". Hm. Czy nie moglibyśmy się umówić, że ze względu na zalecane ostatnio we Francji oszczędności w zużywaniu energii będę nazywać "Solidarność" po prostu "siłą reformatorską"? Moglibyśmy? To świetnie. Tym bardziej że mówienie o "odpowiedzialnej sile reformatorskiej" w sytuacji, kiedy siła ta najwyraźniej bierze udział w stwarzaniu warunków, żeby władzę przejęła inna siła - o której sam Jerzy Buzek mówił w Paryżu, iż przez kilka lat hamowała reformy i jego rząd musi to nadrabiać - wydaje się nieco przedwczesne.
Na spotkaniu z Polonią w Bibliotece Polskiej były jedynie słone paluszki, co stanowiło sygnał, że już nie tylko prasa musi się zmobilizować, ale premier też. Trzeba przyznać, iż odebrał sygnał jak należy: kilkanaście minut po obejściu stołu ze słonymi paluszkami ogłosił, że wniosek o dotację z rezerwy budżetowej dla Biblioteki Polskiej skieruje natychmiast na drogę administracyjną. Biblioteka - jedna z placówek, na których opierało się polskie życie w najtrudniejszych dla Polski chwilach - sama przeżywa teraz trudne chwile, związane z koniecznością gruntownego remontu budynku, zawierającego zbiory i cenne, i delikatne zarazem. Może więc nie tylko państwo by jej pomogło, ale i Państwo - czytający te słowa? Przez długie lata emigracja płynęła w jedną stronę, a fundusze w drugą. Kierunek migracji już w dużym stopniu się zmienił, więc może i dary zmienią przyzwyczajenia?

Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.