Dokąd można dziś skierować głowę państwa, jeśli istnieją podejrzenia, że ma trudności w uzgodnieniu różnych stron swego ja?
Na początku miesiąca odbył się kongres OPZZ, na którym szef tej organizacji, Józef Wiaderny, grzmiał: "Niczym biblijne plagi spadły na nasz kraj cztery reformy i wielkie restrukturyzacje, m.in. górnictwa, hutnictwa i kolei". Rząd zaś "przez trzy lata wszystko psuł, mnożył konflikty i skłócał ludzi", trzeba go więc obalić i rozpisać wcześniejsze wybory. Potem wystąpił Aleksander Kwaśniewski, mówiąc, że na kongresie znajduje ludzi, których szanuje i ceni, a gdy chodzi o pomysł na Polskę, to trzeba szukać tego, co łączy, a nie dzieli. Muszę powiedzieć, że nie rozumiem, czy prezydent szczerze chce szukać tego, co nas łączy, ale wtedy nieszczerze przypochlebia się OPZZ-towcom, bo na kongresie akurat dzielili jak diabli. Czy też szanuje ich i ceni, ale wtedy zapewnienia, że chce podziały między Polakami łagodzić, budzą wątpliwości, bo mowa Wiadernego szła w zupełnie innym kierunku.
Czytając relacje z kongresu i wypowiedzi prezydenta, przypomniał mi się - przepraszam za skojarzenie, ale na skojarzenia nie ma rady - dowcip z czasów PRL. Przychodzi człowiek do lekarza. "Panie doktorze, co robić - co innego mówię, co innego myślę, co innego myślę, co innego mówię". "Idź pan na UB" - odpowiada doktor. No, ale gdzie odesłać dziś głowę państwa, jeśli się podejrzewa, że ma trudności w uzgodnieniu różnych stron swego ja? Myślę, że ujawnienie tych trudności opinii publicznej było główną przyczyną pogorszenia się notowań wyborczych obecnego prezydenta u progu pierwszej tury.
Dziesięć lat po upadku komunizmu polska scena polityczna jest mocno, o wiele za mocno nasycona nienawiścią, w różnych przekrojach, ale głównie wzdłuż starej linii wojennej. Ciekawe wszakże są różnice. Po obu stronach w tych okopach dużo nowych żołnierzy - tych, którzy byli za młodzi, by wojować w latach 80., ale i tych, którzy byli za tchórzliwi, by to wtedy robić. Kiedy jednak patrzymy na starych wojowników z komuną, to można wskazać plejadę postaci wybitnych, które tę wojnę zakończyły, podczas gdy po dawnej "stronie partyjno-rządowej" są to jednostki możliwe do policzenia na palcach. Sam prezydent Rzeczpospolitej jakby nie mógł się ostatecznie zdecydować.
I druga różnica - część nadal wojująca z komuną nie zawraca ludziom głowy gadaniem o porozumieniach, łączeniem Polaków, likwidowaniem podziałów. Jest szczera, nienawidzi i mówi to bez ogródek, prosto w oczy. Druga strona nienawidzi nie mniej, a kto wie, czy nie mocniej, lecz na ustach i w hasłach ma "wybierzmy przyszłość", zlikwidujmy podziały, szukajmy tego, co łączy itd. Tu przypomina się komentarz o umiłowaniu pokoju przez obóz socjalizmu zawarty w starych dowcipach: "Tak będziemy walczyć o pokój, aż kamień na kamieniu nie zostanie" albo "Stalin gołąbkiem pokoju kusi, aż go udusi". Mamy więc w świecie polityki wojnę nienawiści odkrytej z opakowaną.
Wróćmy do kongresowych gromów Wiadernego. W ostateczności można machnąć ręką na stylistykę szefa OPZZ, zaryzykowałbym nawet, że nie wie, jakie były plagi egipskie. Ale weźmy te restrukturyzacje kopalń czy kolei. To są działania dotkliwe i dla górników, i dla pracowników kolei. Tylko skąd się wzięły? Ano wzięły się stąd, że w PRL przez dziesięciolecia ogromne części energii i ciepła ze spalanego węgla szły w powietrze i dymy nad krajem, zaś ogromna część kolejowych przebiegów była bezcelowa. A z hut wyjeżdżały miliony ton stali, zwykle byle jakiej, a na dodatek przerabianej na równie byle jakie obrabiarki czy na dziesiątki tysięcy ciągników rolniczych dewastowanych w przerażającym tempie przez uspołecznione rolnictwo. Żeby ten węgiel, stal i przewozy mogły być zmarnowane, budowano ponad potrzebę kopalnie, huty, tory, dewastując przy okazji środowisko. Ogromna fala reform przetaczająca się przez Polskę to konieczne prostowanie kraju, którego rozwój wykoślawiło kilkadziesiąt lat największej patologii ekonomicznej współczesności, jaką była gospodarka planowa, a dla Polski - czas PRL. Dolegliwości tych reform, a nawet ich błędy, szanowny panie Wiaderny, to nie są plagi egipskie, lecz skutki wychodzenia z ziemi sowieckiej, z domu niewoli.
Czytając relacje z kongresu i wypowiedzi prezydenta, przypomniał mi się - przepraszam za skojarzenie, ale na skojarzenia nie ma rady - dowcip z czasów PRL. Przychodzi człowiek do lekarza. "Panie doktorze, co robić - co innego mówię, co innego myślę, co innego myślę, co innego mówię". "Idź pan na UB" - odpowiada doktor. No, ale gdzie odesłać dziś głowę państwa, jeśli się podejrzewa, że ma trudności w uzgodnieniu różnych stron swego ja? Myślę, że ujawnienie tych trudności opinii publicznej było główną przyczyną pogorszenia się notowań wyborczych obecnego prezydenta u progu pierwszej tury.
Dziesięć lat po upadku komunizmu polska scena polityczna jest mocno, o wiele za mocno nasycona nienawiścią, w różnych przekrojach, ale głównie wzdłuż starej linii wojennej. Ciekawe wszakże są różnice. Po obu stronach w tych okopach dużo nowych żołnierzy - tych, którzy byli za młodzi, by wojować w latach 80., ale i tych, którzy byli za tchórzliwi, by to wtedy robić. Kiedy jednak patrzymy na starych wojowników z komuną, to można wskazać plejadę postaci wybitnych, które tę wojnę zakończyły, podczas gdy po dawnej "stronie partyjno-rządowej" są to jednostki możliwe do policzenia na palcach. Sam prezydent Rzeczpospolitej jakby nie mógł się ostatecznie zdecydować.
I druga różnica - część nadal wojująca z komuną nie zawraca ludziom głowy gadaniem o porozumieniach, łączeniem Polaków, likwidowaniem podziałów. Jest szczera, nienawidzi i mówi to bez ogródek, prosto w oczy. Druga strona nienawidzi nie mniej, a kto wie, czy nie mocniej, lecz na ustach i w hasłach ma "wybierzmy przyszłość", zlikwidujmy podziały, szukajmy tego, co łączy itd. Tu przypomina się komentarz o umiłowaniu pokoju przez obóz socjalizmu zawarty w starych dowcipach: "Tak będziemy walczyć o pokój, aż kamień na kamieniu nie zostanie" albo "Stalin gołąbkiem pokoju kusi, aż go udusi". Mamy więc w świecie polityki wojnę nienawiści odkrytej z opakowaną.
Wróćmy do kongresowych gromów Wiadernego. W ostateczności można machnąć ręką na stylistykę szefa OPZZ, zaryzykowałbym nawet, że nie wie, jakie były plagi egipskie. Ale weźmy te restrukturyzacje kopalń czy kolei. To są działania dotkliwe i dla górników, i dla pracowników kolei. Tylko skąd się wzięły? Ano wzięły się stąd, że w PRL przez dziesięciolecia ogromne części energii i ciepła ze spalanego węgla szły w powietrze i dymy nad krajem, zaś ogromna część kolejowych przebiegów była bezcelowa. A z hut wyjeżdżały miliony ton stali, zwykle byle jakiej, a na dodatek przerabianej na równie byle jakie obrabiarki czy na dziesiątki tysięcy ciągników rolniczych dewastowanych w przerażającym tempie przez uspołecznione rolnictwo. Żeby ten węgiel, stal i przewozy mogły być zmarnowane, budowano ponad potrzebę kopalnie, huty, tory, dewastując przy okazji środowisko. Ogromna fala reform przetaczająca się przez Polskę to konieczne prostowanie kraju, którego rozwój wykoślawiło kilkadziesiąt lat największej patologii ekonomicznej współczesności, jaką była gospodarka planowa, a dla Polski - czas PRL. Dolegliwości tych reform, a nawet ich błędy, szanowny panie Wiaderny, to nie są plagi egipskie, lecz skutki wychodzenia z ziemi sowieckiej, z domu niewoli.
Więcej możesz przeczytać w 42/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.