Prawda o Zanussim

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" to manifestacja zapaści, w jakiej znajduje się kino polskie i sam Zanussi
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, wygląda na to, że polskie kino znowu odniosło sukces: film Krzysztofa Zanussiego "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" zdobył nagrodę na festiwalu w Moskwie, a komplementujący go krytycy twierdzą, że to dzieło dla ludzi myślących, dla inteligencji.
Zygmunt Kałużyński: - Zanim zaczniemy o nim rozmawiać, gorąco pana proszę, panie Tomaszu, żeby pan w swoim sumieniu odpowiedział na dwa pytania. Pierwsze - wobec kolosalnego przyjęcia, jakie zgotowano temu filmowi w mediach, krytykowanie go będzie w biegunowej, jaskrawej sprzeczności z tym, co publicznie mówi się na ten temat. Czy chcemy się w to pakować?
TR: - Zaraz, przecież od tego chyba jesteśmy: żeby mówić, jak jest naprawdę. Pisze się o filmach różnie, nie zawsze prawdziwie: żeby zrobić przyjemność producentowi, twórcom, dystrybutorowi, a czasem sobie, bo wypowiadając pochwały pod adresem nagrodzonego filmu, sprawiamy wrażenie, że się na tym znamy i jesteśmy koneserami. My powinniśmy jednak być na to odporni.
ZK: - A więc na pierwsze pytanie odpowiedział pan uspokajająco. Ale mam jeszcze drugie pytanie: wobec tego filmu, a także wobec całej polskiej produkcji pokazanej w tym roku w Gdyni zastosowano sprawdzian pokoju dziecinnego!
TR: - Na czym polega taki sprawdzian?
ZK: - Nasi Kiciuś, Pipciuś i Cipciuś naprawdę coś zrobili! Tymczasem z tego, co pan powiedział, wynikałoby, że naszym obowiązkiem jest stosowanie innej taryfy: pełnych wymagań wartościowych, światowych. Czy pan uważa, że nam wolno?
TR: - Panie Zygmuncie, wygląda pan teraz jak kot Jinx rozpędzający się w miejscu do pogoni za myszami. Ruszajmy wreszcie!
ZK: - Bo ja się boję, panie Tomaszu. Dlatego chcę, żeby mnie pan podtrzymał. Ale dobrze, powiem wreszcie: uważam, że film Zanussiego jest ponurą klęską.
TR: - Jak to? Dostał nagrodę od międzynarodowego jury na poważnym festiwalu. Chce pan powiedzieć, że wśród jurorów nie było nikogo, kto się zna na kinie?
ZK: - Grecki reżyser, który przewodniczył pracom jury w Moskwie, to taki grecki Zanussi, czyli autor wartościowych filmów nie nadających się do oglądania. Zapewne jego stanowisko miało tutaj znaczenie. Poza tym festiwal w Moskwie, który w swoim czasie miał pewną renomę, obecnie ogranicza się do dwóch, może trzech ulic. Czytałem nawet w jednej z rosyjskich gazet branżowych, że uważają tę nagrodę za manipulację i grandę.
TR: - Dlaczego?
ZK: - Autor opowiada o zapleczu moskiewskiego festiwalu, który został zepchnięty do najgłębszej, azjatyckiej prowincji i zabiega teraz choćby o cień legitymacji, że ma coś wspólnego z nazwiskami światowymi. Ja tylko powtarzam treść tego artykułu, szyderczego wobec filmu Zanussiego.
TR: - Dobrze, panie Zygmuncie, zostawmy więc festiwal w Moskwie. Chciałbym się w końcu dowiedzieć, co konkretnie zarzuca pan filmowi Zanussiego?
ZK: - Ja mam w ogóle na twórczość Zanussiego pogląd ustalony i nie będę go ukrywał. Uważam, że kino to jest wizja, przeżycie, magia i pasja przemawiająca za pomocą obrazów. Otóż takie myślenie o kinie jest na antypodach tego, co proponuje Zanussi. Jest on w gruncie rzeczy autorem rozpraw publicystycznych, które można wydrukować albo wygłosić w radiu. Dodaje do nich trochę fotografii i paru aktorów.
TR: - Ale jakich aktorów! Zbigniew Zapasiewicz za rolę w tym filmie dostał główną nagrodę aktorską na festiwalu w Gdyni, czyli został uznany za najlepszego aktora filmu polskiego w mijającym roku.
ZK: - No właśnie, ale skoro pan mnie w moim strachu uspokoił, ośmielę się powiedzieć, że ta rola to klęska sztuki aktorskiej, ponieważ Zapasiewicz gra tutaj Zapasiewicza grającego Zapasiewicza. To szczytowe, trzypiętrowe osiągnięcie kabotyństwa intelektualnego. Panie Tomaszu, na czym polega sztuka aktorska? Mam uwierzyć w postać, w którą wciela się aktor. Tutaj nie udało mi się to nawet przez pół minuty. Niech pan weźmie na przykład takiego aktora jak Robert De Niro. Gdy on gra gangstera, to ja widzę gangstera. Dopiero po wyjściu z kina uświadamiam sobie, że to był De Niro. Tymczasem tutaj mamy odwrotność. Postać grana przez Zapasiewicza ma przecież swoje cechy charakteru: to lekarz, który cierpi na śmiertelną chorobę, i film przedstawia jego agonię. Choroba wyzwala w nim pewne cechy złośliwe. Na przykład stara się on skłócić zakochaną młodą parę, w rozmowie z księdzem namawia go, żeby przestał wierzyć. Później oczywiście godzi się ze swoim losem. Te drobne cechy negatywne dobry aktor zaznaczyłby, żebyśmy mogli zbudować swój wyraźny stosunek do postaci. Tak właśnie zrobił De Niro w filmie Briana De Palmy "Nietykalni". Od początku do końca jest arogancko, odrażająco obrzydliwy. Tej okazji, żeby dać rysy negatywne postaci, Zapasiewicz nie wykorzystał.
TR: - Może to nie jego wina? Przecież przyzna pan, że jest znakomitym fachowcem.
ZK: - Owszem, na przykład ma fenomenalną wymowę. Wszystko się słyszy, czego nie można powiedzieć o pozostałych aktorach. Co prawda może pan to zwalić na mój wiek i zepsute ucho, ale gdy pytałem innych, siedzących obok, co przed chwilą ten pan powiedział, to również nie wiedzieli. Z całą pewnością to wina reżysera, nie aktora! To on dopuścił do rozpasania aktorskiego, bo zdawał sobie sprawę, że jego film jest pozbawiony treści.
TR: - Czyli film Zanussiego nie zmienił pana zdania na temat polskiego kina?
ZK: - Nie, absolutnie. Uważam, że ten film jest wręcz manifestacją zapaści, w jakiej znajduje się kino polskie i sam Zanussi, bo on tutaj karykaturuje samego siebie. Przecież jest autorem całej rakiety filmów, które w gruncie rzeczy są publicystyczne. Gdy ta publicystyka ma jakieś znaczenie, film może mieć jakąś wartość publiczną. Tak było na przykład z "Barwami ochronnymi" i "Kontraktem", satyrami obyczajowymi na temat egoistycznego robienia kariery. Ale jego pozostałe filmy, prawie bez wyjątku, mają intencję religijną. Uważam ją za kompletnie opaczną: przedstawiona jest zwykle osoba, która wyrzeka się swojego szczęścia, swojej osobistej kariery z powodu moralnego. Tylko że to jest religia, na którą ja - mimo że chrześcijanin - przystać nie mogę, bo wyrzekający się szczęścia osobistego poświęca się dla pozorów: dla wartości szanowanych przez Zanussiego. A to są takie powszechnie poważane instytucje, poglądy: to, co należy, co jest przyzwoite, co trzeba. To wcale nie jest chrześcijańskie! Jezus wręcz mówił, że przynosi nam wolność. Sterroryzowanym przez naciski społeczne przypominał: nie to jest ważne; najważniejszy jest Bóg i twoje sumienie. Absolutnie sprzeciwiam się zarówno sztuce Zanussiego, jak i jego programowi.
Więcej możesz przeczytać w 43/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.