Ten trzeci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Najważniejszym problemem Ala Gore’a, kandydata demokratów w wyborach prezydenckich, może się okazać nie zwiększenie przewagi nad republikaninem George’em Bushem, ale Ralph Nader - twórca ruchu obrony praw konsumenta, kandydat Partii Zielonych
"Trzecie partie" od czasu, kiedy w połowie XIX wieku wykształcił się w USA system dwupartyjny, stanowią stały element życia politycznego Ameryki. Bywało, że niewielkie ugrupowania, tworzące się wokół jakiegoś kandydata, zmieniały przedwyborczy układ sił.
Gdyby wybory odbyły się dzisiaj, Nader, który uważa, że republikanie i demokraci tak naprawdę zlali się w jedną partię służącą interesom wielkich korporacji, otrzymałby 3 proc. głosów. Oprócz swego całego ekologicznego credo opowiada się on za zwiększeniem opodatkowania najbogatszych Amerykanów, za radykalną reformą systemu finansowania kampanii wyborczych, legalizacją aborcji i - jako jedyny z kandydatów w tegorocznych wyborach - za zniesieniem kary śmierci. Kandydat Partii Zielonych, który w wyborach cztery lata temu zgromadził na swoją kampanię mizerne 5 tys. dolarów i otrzymał mniej niż 1 proc. głosów, jest przeciwnikiem globalizacji i wszechobecnej komercjalizacji życia. W niektórych, "najbardziej postępowych" stanach Nader, absolwent wydziału prawa Uniwersytetu Harvarda, ma ponadośmioprocentowe poparcie wśród uprawnionych do głosowania. Najpopularniejszy jest w "lewicujących" stanach, takich jak Waszyngton, Oregon, Kalifornia i Nowy Meksyk.
I to właśnie niepokoi otoczenie Alberta Gore’a. Ralph Nader odbiera mu wyborców z lewego skrzydła Partii Demokratycznej. Wygadany i dowcipny, świetnie "sprzedający się" w środowiskach akademickich Nader może się okazać "Olechowskim" Gore’a - zwłaszcza że w zaciętym pojedynku z republikaninem George’em Bushem juniorem liczy się dosłownie każdy głos. W najważniejszej dla zwycięstwa w amerykańskich wyborach prezydenckich Kalifornii Nader może liczyć na ponad 8 proc. głosów, a tyle wystarczy, aby przeważyć szalę na korzyść obecnego gubernatora stanu Teksas. Kandydat Partii Zielonych jest atrakcyjny nie tylko dla ekologów i lewego skrzydła Partii Demokratycznej, "zdradzonego" przez centroprawicowy zwrot ekipy Clinton-Gore w 1994 r. Jest także atrakcyjny dla ludzi, którzy rozczarowani bezbarwnym, mało ekscytującym pojedynkiem między Gore’em a Bushem, postanowią "głosować protestacyjnie".
George Bush nie ma takiego problemu jak Al Gore. Wieczny kandydat w amerykańskich wyborach prezydenckich, superkonserwatysta Patrick Buchanan, przestał się liczyć. Dziś na skrajnego izolacjonistę Buchanana skłonnych jest głosować mniej niż 1 proc. wyborców. Może to stanowić pociechę dla Busha seniora, ojca i mentora obecnego kandydata Partii Republikańskiej. George’owi Bushowi, który w pojedynku z mało znanym wówczas gubernatorem prowincjonlnego stanu Arkansas, Billem Clintonem, ubiegał się o ponowny wybór w roku 1992, szyki pokrzyżował właśnie "ten trzeci": kandydat i twórca Partii Reform, charyzmatyczny miliarder Ross Perot. Nie był to jedyny wypadek, że pojawienie się "tego trzeciego" przesądziło o wyniku wyborów. W 1912 r. Theodore Roosevelt jako kandydat Partii Postępowej (Progressive Party) podzielił, tak jak Perot, tradycyjny elektorat Partii Republikańskiej i w rezultacie wybory wygrał demokrata Woodrow Wilson. Ralph Nader i Patrick Buchanan nie są jedynymi kandydatami tzw. trzecich partii, którzy pojawią się na listach wyborczych w wielu stanach. Skupionych w Partii Libertariańskiej zwolenników jak największego ograniczenia roli państwa będzie reprezentował niezależny inwestor i autor radiowego poradnika finansowego Harry Browne, a Partię Prawa Naturalnego (jej program zapowiada m.in. "zastosowanie najnowszych osiągnięć nauki w celu ograniczenia stresu, który jest źródłem wszelkiej przestępczości") wykładowca fizyki kwantowej John Hagelin. Amerykańskie egzotyczne partie są wyrazem politycznej mody przywiezionej z Europy przez emigrantów (socjaliści, komuniści, socjaldemokraci). Partie takie z reguły rozpadają się po z góry skazanych na przegraną wyborach, ich członkowie zostają wchłonięci przez duże ugrupowania bądź samotnie prowadzą walkę z establishmentem o swoją "jedynie słuszną sprawę". Ich pojawienie się jest jednak także ostrzeżeniem dla amerykańskiej klasy politycznej, sygnalizującym pominięcie jakiejś istotnej dziedziny w ich przedwyborczych rachubach. 


Więcej możesz przeczytać w 44/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.