Zmierzch polskiej szkoły pianistycznej ogłoszono już kilkanaście lat temu.
Diagnozę tę potwierdziły również wyniki XIV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. F. Chopina, na którym żaden muzyk reprezentujący nasz kraj nie został nagrodzony. Okazuje się jednak, że trudno jest już mówić o innych szkołach narodowych gry na fortepianie niż włoska i... chińska.
Gdy przyjrzymy się młodym pianistom, którzy zaprezentowali się w Warszawie, stwierdzimy, że przestaje mieć znaczenie to, gdzie artysta się urodził, wychował i studiował. Laureatka drugiej nagrody Ingrid Fliter - Argentynka o korzeniach europejskich - studiowała we Fryburgu, a potem we Włoszech w Imoli u pedagogów wywodzących się z Rosji. Czy można powiedzieć, że reprezentuje jakąś szkołę pianistyczną? Jest przede wszystkim fascynującą osobowością, gra Chopina na swój sposób. Taką indywidualnością jest też pokrzywdzona przez jury ulubienica publiczności Mihaela Ursuleasa, Rumunka studiująca w Wiedniu.
Wiele było na tym konkursie przykładów otwierania się granic. Francję reprezentowała Japonka Etsuko Hirose, Niemcy - urodzony w Kijowie Andrej Jusow, Hiszpanię - Marianna Prjevalskaya z Kiszyniowa (ucząca się w Londynie u Rosjanki), Stany Zjednoczone zaś - dwoje Chińczyków i trzy Japonki. Ta ostatnia okoliczność szczególnie mogła zaskoczyć tych, którzy pamiętają wielkie sukcesy amerykańskiej szkoły pianistycznej sprzed trzydziestu lat, kiedy to laury w Warszawie zdobywali Garrick Ohlsson, Eugene Indjic, Emanuel Ax. Ekspansja Dalekiego Wschodu przestaje jednak dziwić, ponieważ dokonuje się nie tylko w muzyce, ale także w takich dziedzinach, jak sport, technika czy przemysł samochodowy.
O zadziwiającym fenomenie miłości Japończyków do twórcy mazurków powstał już niejeden artykuł, a nawet książka. 45 lat temu trzecią nagrodę zdobył Fu Zong, a pięć lat później czwartą - Li Min-Chana. W tym roku przyjechało do Warszawy jedenaścioro pianistów z Chin, pięcioro z Tajwanu i dwoje z Hongkongu. Japonię reprezentowało osiemnastu muzyków.
Przewaga Chińczyków widoczna była przede wszystkim w umiejętnościach. Większość z nich studiowała w swoim kraju, a część kształciła się na uczelniach europejskich czy amerykańskich. Osiemnastoletni pianiści z Szanghaju czy Shenzhen wykazali się takim kunsztem w interpretacji muzyki Chopina, że dwójkę nagrodzono za najlepsze wykonanie poloneza. Gdzie się tego nauczyli? Jeden z niesłusznie odrzuconych przed trzecim etapem pianistów, 21-letni Xiaotang Tan, opowiada, że w konserwatoriach tyle samo czasu poświęca się muzyce klasycznej Chin, ile europejskiej.
Jurorzy wciąż jednak ignorują fakt, że Chopina można grać różnie. Fikcją okazały się też zmiany systemu oceniania uczestników konkursu. Tak jak w poprzednich edycjach najbardziej liczyła się punktacja, choć miała spełniać tylko funkcję pomocniczą. Na dyskusje nie starczyło czasu, bo swój głos musiałoby przedstawić aż dwudziestu dwóch jurorów. Decyzje komisji od trzeciego etapu zaskakiwały więc publiczność i krytyków.
Od początku przesłuchań było wiadomo, że uczestnicy prezentują wysoki poziom, tymczasem w finale znalazło się kilku pianistów grających co najmniej blado. Trudno też zrozumieć, dlaczego w ocenie poszczególnych muzyków stosowano różne kryteria. Na przykład znakomitego Ninga Ana nie dopuszczono do finału, w którym wystąpił natomiast (po dość kiepskiej grze w drugim i trzecim etapie) niewątpliwie utalentowany, ale nerwowy Rosjanin Aleksander Kobrin (trzecia nagroda). W finale zagrał też Alberto Nose (czwarte miejsce), choć wypadł zdecydowanie najsłabiej z grupy świetnie przygotowanych włoskich pianistów z coraz słynniejszej szkoły w Imoli. Adam Harasiewicz, członek jury i zwycięzca konkursu z roku 1955, twierdzi, że w takiej rywalizacji większe szanse ma ten, kto zagra tylko dobrze, niż ten, kto zagra pięknie i oryginalnie - istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że będzie zbyt oryginalny. Postawa szacownych profesorów nie sprzyja promowaniu prawdziwych talentów, a nawet kłóci się z tendencjami panującymi na rynku muzycznym. Im prędzej zdadzą sobie oni z tego sprawę, tym lepiej. Może wystarczy im na to pięć lat, które dzieli nas od następnego konkursu.
Gdy przyjrzymy się młodym pianistom, którzy zaprezentowali się w Warszawie, stwierdzimy, że przestaje mieć znaczenie to, gdzie artysta się urodził, wychował i studiował. Laureatka drugiej nagrody Ingrid Fliter - Argentynka o korzeniach europejskich - studiowała we Fryburgu, a potem we Włoszech w Imoli u pedagogów wywodzących się z Rosji. Czy można powiedzieć, że reprezentuje jakąś szkołę pianistyczną? Jest przede wszystkim fascynującą osobowością, gra Chopina na swój sposób. Taką indywidualnością jest też pokrzywdzona przez jury ulubienica publiczności Mihaela Ursuleasa, Rumunka studiująca w Wiedniu.
Wiele było na tym konkursie przykładów otwierania się granic. Francję reprezentowała Japonka Etsuko Hirose, Niemcy - urodzony w Kijowie Andrej Jusow, Hiszpanię - Marianna Prjevalskaya z Kiszyniowa (ucząca się w Londynie u Rosjanki), Stany Zjednoczone zaś - dwoje Chińczyków i trzy Japonki. Ta ostatnia okoliczność szczególnie mogła zaskoczyć tych, którzy pamiętają wielkie sukcesy amerykańskiej szkoły pianistycznej sprzed trzydziestu lat, kiedy to laury w Warszawie zdobywali Garrick Ohlsson, Eugene Indjic, Emanuel Ax. Ekspansja Dalekiego Wschodu przestaje jednak dziwić, ponieważ dokonuje się nie tylko w muzyce, ale także w takich dziedzinach, jak sport, technika czy przemysł samochodowy.
O zadziwiającym fenomenie miłości Japończyków do twórcy mazurków powstał już niejeden artykuł, a nawet książka. 45 lat temu trzecią nagrodę zdobył Fu Zong, a pięć lat później czwartą - Li Min-Chana. W tym roku przyjechało do Warszawy jedenaścioro pianistów z Chin, pięcioro z Tajwanu i dwoje z Hongkongu. Japonię reprezentowało osiemnastu muzyków.
Przewaga Chińczyków widoczna była przede wszystkim w umiejętnościach. Większość z nich studiowała w swoim kraju, a część kształciła się na uczelniach europejskich czy amerykańskich. Osiemnastoletni pianiści z Szanghaju czy Shenzhen wykazali się takim kunsztem w interpretacji muzyki Chopina, że dwójkę nagrodzono za najlepsze wykonanie poloneza. Gdzie się tego nauczyli? Jeden z niesłusznie odrzuconych przed trzecim etapem pianistów, 21-letni Xiaotang Tan, opowiada, że w konserwatoriach tyle samo czasu poświęca się muzyce klasycznej Chin, ile europejskiej.
Jurorzy wciąż jednak ignorują fakt, że Chopina można grać różnie. Fikcją okazały się też zmiany systemu oceniania uczestników konkursu. Tak jak w poprzednich edycjach najbardziej liczyła się punktacja, choć miała spełniać tylko funkcję pomocniczą. Na dyskusje nie starczyło czasu, bo swój głos musiałoby przedstawić aż dwudziestu dwóch jurorów. Decyzje komisji od trzeciego etapu zaskakiwały więc publiczność i krytyków.
Od początku przesłuchań było wiadomo, że uczestnicy prezentują wysoki poziom, tymczasem w finale znalazło się kilku pianistów grających co najmniej blado. Trudno też zrozumieć, dlaczego w ocenie poszczególnych muzyków stosowano różne kryteria. Na przykład znakomitego Ninga Ana nie dopuszczono do finału, w którym wystąpił natomiast (po dość kiepskiej grze w drugim i trzecim etapie) niewątpliwie utalentowany, ale nerwowy Rosjanin Aleksander Kobrin (trzecia nagroda). W finale zagrał też Alberto Nose (czwarte miejsce), choć wypadł zdecydowanie najsłabiej z grupy świetnie przygotowanych włoskich pianistów z coraz słynniejszej szkoły w Imoli. Adam Harasiewicz, członek jury i zwycięzca konkursu z roku 1955, twierdzi, że w takiej rywalizacji większe szanse ma ten, kto zagra tylko dobrze, niż ten, kto zagra pięknie i oryginalnie - istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że będzie zbyt oryginalny. Postawa szacownych profesorów nie sprzyja promowaniu prawdziwych talentów, a nawet kłóci się z tendencjami panującymi na rynku muzycznym. Im prędzej zdadzą sobie oni z tego sprawę, tym lepiej. Może wystarczy im na to pięć lat, które dzieli nas od następnego konkursu.
Więcej możesz przeczytać w 44/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.