Zwykła recesja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Michał Zieliński, autor artykułu "Stan przedzawałowy" (nr 44), zwraca uwagę na splot zjawisk gospodarczych i politycznych, powodujących narastanie trudnej do zatrzymania tendencji, która może doprowadzić albo do recesji już w przyszłym roku, albo - za dwa, trzy lata - do dużego makrofinansowego kryzysu (kombinacji skokowej dewaluacji złotego, silnego obniżenia wzrostu gospodarczego i wyższej inflacji).
O takiej niekorzystnej tendencji mówią i piszą w Polsce nie tylko dziennikarze i ekonomiści, ale także politycy i decydenci. Pod tym względem sytuacja jest lepsza niż na Węgrzech przed kryzysem w latach 1994-1996 lub w Czechach przed podobnym załamaniem w latach 1997-1999, gdzie takich publicznych ostrzeżeń bardzo brakowało. Częściowo pod wpływem tych doświadczeń zewnętrznych i ostrzeżeń wewnętrznych w ostatnich latach w Polsce podjęte zostały działania w celu wyhamowania procesu prowadzącego do makroekonomicznej destabilizacji.
Przypomnijmy, że w latach 1995-1998 dochód narodowy do podziału i konsumpcja prywatna rosły bardzo szybko, o wiele szybciej niż PKB. W ubiegłym roku nastąpiło znaczne zmniejszenie tej różnicy, a w tym roku produkt krajowy brutto wzrasta już nawet szybciej niż podzielony. Deficyt obrotów bieżących powiększył się jednak w tym czasie do niebezpiecznie wysokiego poziomu. Aby praktycznie wyeliminować ryzyko destabilizacji, potrzebne jest jego obniżenie o 3 punkty procentowe PKB, czyli o 5 mld USD. To dużo. Ogólne zadłużenie zagraniczne Polski w relacji do PKB i zadłużenie krótkoterminowe w relacji do rezerw walutowych NBP są jeszcze stosunkowo umiarkowane. Byłby więc jeszcze czas na obniżenie deficytu obrotów bieżących do bezpiecznej wielkości około 4 proc. PKB.
Problem polega na tym, że do tej pory instrumentem wyhamowania tendencji kryzysowej była niemal wyłącznie ostra polityka monetarna. NBP w swojej misji stabilizacyjnej nie miał i nadal nie ma odpowiedniego wsparcia ze strony rządu i parlamentu w postaci odpowiedniej polityki budżetowej i legislacyjnej dotyczącej rynku pracy. W rezultacie dotychczasowa kuracja antykryzysowa może być bardzo kosztowna, chociaż może mniej kosztowna niż sam kryzys.
Rząd Jerzego Buzka przyjął w czerwcu ubiegłego roku prowzrostowy i prostabilizacyjny tzw. plan Balcerowicza II, w postaci "Strategii finansów publicznych i rozwoju gospodarczego 2000-2010", ale go praktycznie nie realizuje. Wielu posłów i ministrów wydaje się nie rozumieć ścisłych związków na przykład między blokowaniem zmian w kodeksie pracy a wyższą inflacją i wyższym bezrobociem. NBP na wyższą inflację musi reagować. To jest jego konstytucyjny obowiązek. Może jednak zastosować tylko takie środki, którymi dysponuje, czyli podnieść stopy procentowe. A te, jeśli są utrzymywane długo na wysokim poziomie, muszą prowadzić do recesji. Odpowiedzią parlamentu na taką politykę NBP nie może być jednak próba ograniczenia niezależności tej instytucji. To nadwerężyłoby zaufanie Polaków do złotego i inwestorów do polskiej gospodarki. Pan Kalinowski i PSL tego najwyraźniej nie rozumieją. Obecny i przyszły rząd, a także wszystkie partie reprezentowane w parlamencie teraz i za rok, powinny raczej zapytać, co mogliby sami zrobić, aby ułatwić Radzie Polityki Pieniężnej NBP znaczne obniżenie nominalnych i realnych stóp procentowych.
RPP zabiega od dłuższego czasu o eliminację deficytu budżetowego. Polsce potrzebna jest nawet nadwyżka budżetowa. Ale bez silnej liberalizacji rynku pracy znaczne obniżanie inflacji (oraz stóp procentowych) nawet przy zrównoważeniu budżetu może być trudnym zadaniem.
Autor zwraca uwagę na rosnące bezrobocie i spadające inwestycje. Istotnie, tempo wzrostu PKB zaczyna gwałtownie spadać. To właśnie koszt jednostronnej, niezrównoważonej polityki stabilizacyjnej ostatnich lat, powiększony w tym roku z powodu dużej dewaluacji euro. Nazbyt luźna polityka finansów państwa (a więc zbyt duży deficyt budżetowy) i zaniechania w reformach prawnych i strukturalnych wymusiły bowiem zbyt ostrą politykę monetarną. W rezultacie tej polityki i na skutek słabości euro w przyszłym roku grozi Polsce nie kryzys walutowy, ale zwykła recesja, a ściślej - wolniejszy wzrost. Jeżeli rząd i parlament będą kontynuować obecną politykę w zakresie finansów publicznych i rynku pracy, NBP i tak osiągnie swe cele inflacyjne, tyle że produktem ubocznym będzie wysokie bezrobocie przez wiele lat oraz niski wzrost gospodarczy przez kilka kwartałów. Niski wzrost poprawi co prawda bilans handlowy i radykalnie zmniejszy ryzyko kryzysu walutowego, ale sporym kosztem, którego można było uniknąć. Tym kosztem niektórzy politycy zaczynają już obciążać NBP, podczas gdy głównym winowajcą jest parlament.
Podzielam analizę polityczną autora dotyczącą źródeł niepowodzenia Balcerowicza i rządu Buzka. W sytuacji, kiedy nie politycy (zwykle próbujący realizować interes ogólnonarodowy), ale aktywiści związków zawodowych, które chcą realizować interesy grupowe, dominują w kierownictwie zaplecza politycznego rządu, to z konieczności nazbyt dużo energii reformatorów pochłania przeciwstawianie się inicjatywom szkodliwym dla gospodarki i państwa. Na dobrą realizację sensownych reform nie starcza już energii, której potrzeba wyjątkowo dużo, gdy nie ma niezbędnego poparcia w parlamencie. Przykładem może być wieloletnia, kosztowna i bezowocna dyskusja w ramach rządu, Komisji Trójstronnej i na forum Sejmu, dotycząca zmian w kodeksie pracy i skrócenia czasu pracy. Ostatnie lata pokazały także, jak ważna jest polityczna niezależność NBP i dobra współpraca między NBP a rządem.
Więcej możesz przeczytać w 45/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.