Powszechna inwigilacja

Powszechna inwigilacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Koronowie koło Bydgoszczy obraz z kamer zamontowanych w pobliżu miejscowej szkoły transmitowany jest w sieci kablowej
Nie ruszając się z domu, rodzice mogą zobaczyć na ekranie telewizora, co się dzieje z ich dziećmi. Czy doszły do szkoły, czy ktoś je nagabuje, zastrasza, czy wciska narkotyki. Kamery ustawiono zresztą nie tylko przy szkole, ale także w kilku innych punktach miasteczka. Na pomysł wpadł komendant miejscowej policji, gdy przeczytał o serii napadów na banki. Napastników nie udawało się złapać, bo na taśmach z bankowych kamer przestępcy mieli twarze zasłonięte kominiarkami. Szef policji pomyślał, że bandyci zakładają kominiarki tuż pod bankiem. Gdyby więc kamera znajdowała się na ulicy, można by sfilmować przestępcę, zanim się zamaskuje.
- To świetny pomysł. Bardzo poprawiło się bezpieczeństwo w Koronowie. Szybko przyzwyczailiśmy się do obecności kamer. Nie słyszałem, żeby ktoś czuł się inwigilowany - mówi Paweł Sankiewicz, mieszkaniec Koronowa.

Czujne oko kamery
Kamery są w urzędach, bankach, szkołach, na stacjach benzynowych, w zakładach pracy i na ulicach w całym kraju, nie tylko w Koronowie. Każdego dnia, nie zdając sobie z tego sprawy, jesteśmy "uwieczniani" przez co najmniej kilka kamer. Ich zakładanie zlecają zarówno policja, służby specjalne, wywiad finansowy, inspekcja celna, czyli służby upoważnione do tego ustawowo, jak i - zwykle nielegalnie - politycy, przedsiębiorcy, pracodawcy, restauratorzy, rodzice, małżonkowie.
Przedsiębiorcy zamawiają nagrywanie spotkań biznesowych konkurencji, rodzice każą śledzić własne dzieci, a politycy pragną za pomocą ukrytej kamery znaleźć "haka" na przeciwników. Podsłuch ujawniono nawet kilka lat temu w Komendzie Głównej Policji. Sprawcą okazał się policjant, który chciał się dowiedzieć kilku intymnych szczegółów z życia swojej koleżanki. Został za to usunięty ze służby.
Podczas gdy legalnie, czyli za zgodą ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, inwigilowanych jest około 2 tys. osób rocznie, nielegalnie lub na granicy prawa podglądanych, podsłuchiwanych i monitorowanych jest około dwóch milionów osób. Zakładanie podsłuchów i kamer w miejscach publicznych nie jest bowiem w Polsce zakazane. Każdy, kto ma zezwolenie na używanie nadajników radiowych, może założyć podsłuch na lotnisku, w toalecie dworcowej, parku, kawiarni, barze, kasynie. Nie potrzeba zgody na instalację aparatury podsłuchowej na zewnątrz prywatnego mieszkania, nawet jeśli rejestruje ona to, co dzieje się w środku.

Pełna kontrola
- Jesteśmy nagrywani i inwigilowani non stop - mówi detektyw Krzysztof Rutkowski. - Taka kontrola może zniszczyć komuś życie, jeśli na przykład żona otrzyma nagranie ze stacji benzynowej, na której mąż pojawił się z kochanką. Taki materiał można zdobyć bez większego trudu - przyznaje Rutkowski. Kamery mogą jednak także zwiększać bezpieczeństwo i ułatwiać złapanie przestępców. Gdy kamery zamontowano na głównych ulicach Sopotu, przestępczość spadła tam o 70 proc.
- Kamery, które widać, nie są niebezpieczne. Obawiać należy się tych, o których nic nie wiemy. Najczęściej montuje się je po to, by dokumentować życie prywatne - mówi gen. Andrzej Kapkowski, były szef UOP. - Niektóre służby pozyskują nowych agentów, wykorzystując tzw. materiały obciążające. Może to być zdrada małżeńska lub lewa transakcja. Jeżeli ktoś jest kryształowy, może powiedzieć: "Szukajcie, ale nie znajdziecie". Nie ma jednak ludzi kryształowych. Detektyw Tomasz Piechota, wcześniej wieloletni pracownik pionu kryminalnego policji, przyznaje, że kilka lat temu podczas wyborów do władz lokalnych przedstawiciel jednego ze sztabów wyborczych przyszedł do niego ze zleceniem znalezienia "haków" na konkurenta kandydującego do rady Mokotowa. - Za tę ofertę mogliśmy ze wspólnikiem kupić sobie po małym fiacie. Odmówiliśmy, bo nie chcieliśmy się mieszać do polityki - mówi Piechota. Być może sztab znalazł inną firmę, która zdecydowała się wykonać zlecenie. Łódzka ośmiornica zdobyła "względy" jednego z wojewodów, przygotowując film, na którym uprawia on miłość z podstawioną kobietą lekkich obyczajów. Poszukiwanie "haka" na wysokich urzędników łączy się zwykle ze wzrostem napięć w polityce. Generał Andrzej Kapkowski uważa, że zagrożeniem nie są w tym wypadku coraz dokładniej kontrolowane służby specjalne, lecz agencje ochrony i firmy detektywistyczne. - W tej dziedzinie za dużo dzieje się "na żywioł". Te firmy mają coraz większe możliwości, a odpowiedni sprzęt jest tylko kwestią pieniędzy. Nie jest też wykluczone, że w tym obszarze funkcjonują już obce służby specjalne - mówi generał Kapkowski.

Prawo do inwigilacji
- Detektyw ma takie same uprawnienia do zastosowania podsłuchu jak każdy obywatel - przyznaje pracownik dużej warszawskiej agencji ochrony i usług detektywistycznych.
- W raporcie nie możemy napisać, że coś podsłuchaliśmy czy nagraliśmy. To jest nielegalne, więc piszemy, że sami usłyszeliśmy albo zobaczyliśmy. Działamy na pograniczu prawa. - W firmach detektywistycznych pracują najczęściej specjaliści: byli policjanci czy pracownicy wywiadu. Trudno ich złapać, bo wiedzą, jak nie zostawić po sobie śladu - tłumaczy Ireneusz Wilk, dyrektor Departamentu Koncesji i Zezwoleń MSWiA.
Dopiero w tym roku ma zostać przyjęta ustawa o usługach detektywistycznych. Detektyw będzie mógł "rozpytywać osoby za ich zgodą, dokonywać badań przedmiotów i dokumentów, dokonywać zewnętrznej obserwacji obiektów i pomieszczeń oraz obserwacji osób, stosować zapis dźwięku lub obrazu, w tym wykonywać zdjęcia fotograficzne, z wyłączeniem stosowania środków techniki operacyjnej". W pewnym sensie inwigilacją jest zdobywanie jak najbardziej szczegółowych informacji o partnerach biznesowych, klientach firm i banków. Wedle danych wywiadowni gospodarczych, każdy obywatel zarejestrowany jest średnio w 52 komercyjnych bankach danych. Poszczególne firmy interesują się nim, gdy urodzi mu się dziecko lub gdy po paru latach pracy stać go na pierwszy samochód.
- Zleceniodawcy żądają konkretów. Jeszcze pięć lat temu wystarczyło podać, że człowiek ma samochód, dom i trochę pieniędzy na koncie.Teraz klienci żądają szczegółów dotyczących sfery prywatnej: czy pali papierosy, z kim się spotyka, gdzie jest zadłużony, czy gra w karty, czy bywa w hotelu Marriott - mówi Tomasz Piechota. Zdobywanie takich informacji nie zawsze wymaga techniki operacyjnej. Czasami wystarczą dobre układy. Informacje o stanie konta można zdobyć za dobrą kolację i whisky (około 400 zł). Wiedzę o systemie nadzoru pracowników oraz informację o tym, z kim umawia się prezes - za markowe perfumy.
- Polscy biznesmeni sami mówią jak najęci. Po wódce powiedzą wiele o swojej firmie i jej przekrętach - przyznaje Piechota. - Znam tylko dwa wypadki, kiedy przedsiębiorcy zastanawiali się, czy nie warto sprawdzić lokali, które wynajmują w budynkach należących do innych, konkurencyjnych firm. Na razie nikt specjalnie nie uświadamia sobie tego problemu - mówi Jeremi Mordasewicz, wiceprezes Business Centre Club.

Praca kontrolowana
Bardzo często obserwowani są też pracownicy. W Niemczech obserwuje ich około 400 tys. kamer. Według American Management Association, prawie połowa pracowników w amerykańskich firmach jest monitorowana przez swoich pracodawców. Stosowany tam program Spector rejestruje każde kliknięcie w klawiaturę komputera. Zapisuje nawet słowa, które są natychmiast kasowane. Na świecie stosowanie takich programów jest legalne. Jest to możliwe także w Polsce - jeśli pracownik podpisał odpowiednią umowę o pracę. Można go sprawdzać za pomocą kart magnetycznych, pagerów, telefonów komórkowych czy tzw. cookies zainstalowanych w komputerze.
- Sprzedajemy coraz więcej sprzętu do inwigilacji. Są to bardzo wysublimowane zamówienia. Możemy tylko przypuszczać, że wielu z naszych klientów to pracodawcy - mówi Piotr Cieśliński, właściciel firmy Elektronik System z Chojnic. Powszechnej inwigilacji sprzyja fakt, że odpowiedni sprzęt jest coraz tańszy: superczuły mikrofon przyssawka, dla którego betonowa ściana nie jest żadną przeszkodą, kosztuje zaledwie 200 dolarów. Na poznańskich targach Securex jeden z amerykańskich wystawców zaprezentował okulary wyposażone w ukrytą miniaturową kamerę. Podczas łódzkich targów Securitas można było kupić miniaturowe mikrofony, urządzenia umożliwiające podsłuchiwanie policyjnych rozmów, a także wielościeżkowy magnetofon rejestrujący równocześnie rozmowy toczone w kilkudziesięciu pokojach. Na Stadionie Dziesięciolecia najtańsze "pluskwy" kosztują 20 zł.

Samoobrona
Przed "pluskwami" można się bronić za pomocą wykrywacza metalu albo - bardziej fachowo - skanera, który przeszukuje wszystkie pasma wysokich częstotliwości. Przeciw bardziej wymyślnym urządzeniom podsłuchowym stworzono skomplikowane detektory nieliniowe, analizatory widma, selektory mikrofonów przenośnych. Przed mikrofonem kierunkowym można się zabezpieczyć generatorem szumów przyklejonym do szyby. W języku fachowym sprzęt zabezpieczający przed "długim uchem" nazywa się skramblerem. Przeciętnego Kowalskiego nie stać na detektory i skramblery, ale może sobie je kupić bez problemu każda firma. Prosty skaner analogowych sieci komórkowych można dostać już za 300 zł, aparaty umożliwiające podsłuchiwanie telefonów cyfrowych są natomiast bardzo drogie - kosztują nawet 100 tys. marek.
Z zagrożenia inwigilacją zdają sobie sprawę jedynie firmy zagraniczne. Częstą praktyką podczas ważnych spotkań staje się tam na przykład wyciąganie baterii z telefonu komórkowego. Zwraca się też uwagę na gniazdka, żyrandole, nowe przedłużacze. Przed ważnymi spotkaniami biznesowymi pomieszczenia są sprawdzane wykrywaczami "pluskiew" i mikrokamer. Paradoksalnie, w demokratycznej III RP jesteśmy bliżej przedstawionej w "Roku 1984" Orwella wizji totalnie inwigilowanego społeczeństwa niż w czasach PRL.

Więcej możesz przeczytać w 45/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.