Los pucybuta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nagrodą za ciężką pracę jest sukces, czyli zobowiązanie do jeszcze cięższej pracy
Programiści z Microsoftu nie mają problemu z dojazdem do pracy. Tygodniami nie opuszczają budynku firmy. Kilkunastogodzinną pracę przerywają posiłkami w kantynie. Najwyraźniej widać, że ten, kto - działając na rynku nowej technologii - stara się zachować prawo do życia rodzinnego, szybko wypada z gry. Wyścig szczurów w świecie korporacyjnym stał się normą. Karą za niedostosowanie się jest utrata pracy, zleceń, a potem plajta. Nagrodą jest sukces, czyli zobowiązanie do jeszcze cięższej pracy.
Przeciętna wartość produkcji przypadająca na osobę w Polsce jest siedmiokrotnie niższa niż w USA i sześciokrotnie niższa niż w Niemczech. Statystyczny Amerykanin pracuje rocznie o 600 godzin dłużej niż Polak, czyli o jedenaście więcej tygodniowo (w pracy przebywamy rocznie o 400 godzin krócej; brakujące 200 godzin bierze się stąd, że efektywnie działamy tylko przez 87 proc. tego czasu). Ale i w Polsce do dorabiania przyznaje się 10 proc. obywateli, a do przepracowywania weekendów - aż 6 proc. respondentów CBOS.
- Przełożeni stale przyglądają się osiągnięciom personelu. Ci, którzy mają słabsze wyniki, odpadają przy pierwszej weryfikacji. Lista obowiązków rośnie. Szybko okazuje się, że osiem godzin dziennie to za mało, by im sprostać - mówi Marcin Kopaczewski z TUiR Warta, który pracuje przy reorganizacji pomorskiego oddziału firmy. Zajmuje mu to od dwunastu do szesnastu godzin dziennie. - Nigdy się nie zastanawiałam, czy osoby, które dużo pracują, robią to dla pieniędzy, czy z obawy przed utratą zatrudnienia. Dla mnie przesiadywanie po tzw. godzinach to rzecz naturalna - mówi Katarzyna Gontarczyk, szef public relations warszawskiego Sheratona. Obowiązki zawodowe zajmują jej codziennie czternaście godzin.
Zapał do pracy jest często najważniejszym kryterium przy doborze pracowników i ich awansowaniu. Prof. Mustafa Ider z Uniwersytetu Europejskiego w Warszawie przekonuje, że dobre przygotowanie i wykształcenie kierunkowe to dzisiaj za mało, by osiągnąć sukces.
Tomasz Grajewski, 25-letni ekonomista z warszawskiego Citibanku, sześć lat temu zaczynał jako goniec. Pracował o wiele więcej, niż musiał. Dziś odpowiada za obsługę dużych podmiotów finansowych. - Awans od pucybuta do milionera jest zawsze możliwy - mówi Grajewski.
- Kosztuje to wiele pracy, czasu i nerwów. Codziennie trzeba przecież udowadniać, że jest się na właściwym miejscu, a za to trzeba płacić dodatkowo - stresem. Jakub Leśniewicz, 23-letni programista SMG/KRC, pracuje od wczesnego rana do późnego wieczoru. - Czasem koledzy mówią, żebym zwolnił. Ale ten fach na całym świecie wymaga tak dużego zaangażowania. Osoby, które tego nie rozumieją, przestają nadążać za postępem technologicznym i spychane są na margines zawodowy. Janusz Lewandowski, poseł UW, były minister przekształceń własnościowych, zauważa, że stałemu wzrostowi polskiej gospodarki nie towarzyszy wzrost wynagrodzeń. Być może dlatego wielu rodaków - choć wierzy w to, że ciężka praca przynosi sukces - nie podejmuje wysiłków, by z pucybuta stać się milionerem. Ci, którzy zaczynają działać - wygrywają. Pozostali często ustawiają się w kolejce po zasiłek. Z badań CBOS wynika, że do najbardziej pożądanych dóbr zaliczamy stabilność zawodową i życie rodzinne. Nie rezygnując na jakiś czas z osiągnięcia tych wartości, nie mamy szans w wyścigu pracy nie tylko z Amerykanami, ale i Malezyjczykami czy Hindusami.
- Kiedy otwierałem pierwszy biznes, liczyłem, że po ciężkiej pracy w okresie rozruchu przyjdzie stabilizacja - mówi Robert Siwicki,właściciel poznańskiej restauracji Maltanka. - Nic bardziej błędnego. Minęły cztery lata, a ja pracuję coraz więcej. Alternatywą jest plajta - konkluduje Siwicki. Czy - jak mówi Grajewski - zawód wiecznego pucybuta.

Więcej możesz przeczytać w 45/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.