Folwark spółdzielczy

Folwark spółdzielczy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy powinno się wprowadzić "opcję zerową" w spółdzielczości?
Jeśli Senat zatwierdzi, a prezydent podpisze przyjętą przez Sejm ustawę o możliwości wykupienia - za 3 proc. wartości - mieszkań spółdzielczych, najpewniej zakończą wreszcie żywot spółdzielnie mieszkaniowe. Wstrząsnęłoby to całym sektorem spółdzielczym - powstałą w PRL formą pseudopaństwowej własności, sta-nowiącą mniej rzucającą się w oczy postać kolektywiza-cji. Spółdzielnie powstałe w PRL nie miały (i nie ma-ją) wiele wspólnego ani ze swoimi poprzedniczkami w II RP, ani ze spółdzielczością rozwijaną w tym czasie na Zachodzie. Korzystały za to z wielu przywilejów, a ich majątek de facto należał do państwa. Likwidacja tego sektora w dotychczasowym kształcie przyniosłaby więc same korzyści.
- W 1989 r. należało dać szansę prawdziwej spółdzielczości, przyjmując opcję zerową: rozwiązać stare pseudo-spółdzielnie i stworzyć nowe. Niestety, nowelizacja ustawy o prawie spółdzielczym z 1990 r. została źle przygo-towana, wskutek czego spółdzielnie zmieniły się we własność nomenklaturową i spółki cwaniaków - mówi Stefan Bratkowski, historyk, pisarz i publicysta.
Właściwie nikt w Polsce nie wie, ile mamy spółdzielni, jakim majątkiem dysponują i jakie pieniądze przez nie przepływają. Według GUS, istnieje ich ponad 19 tys., natomiast kontrolowana przez SLD Krajowa Rada Spółdzielcza szacuje, że działa ich około 11,5 tys. Oznacza to, że 7,5 tys. podmiotów to spółdzielnie "uśpione", figurujące na papierze. Zajmują się wszystkim - od zarządzania mieszkaniami po górnictwo i produkcję pojazdów mechanicznych.
- W Polsce nie istnieje prawdziwa spółdzielczość, która powinna być apolityczna i aklasowa. Krajową Radą Spółdzielczą, która jest ogólnopolskim reprezentantem tych środowisk, rządzi lewica - mówi prof. Eugeniusz Pudełkiewicz ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, były dyrektor Spółdzielczego Instytutu Badawczego. Ludzie SLD i PSL podzielili się wpływami w wielu spółdzielniach kółek rolniczych, mleczarskich, ogrodniczych, spożywców, a także inwalidów i niewidomych.
Statut Stowarzyszenia Sprawiedliwych Pionierów (pierwszej spółdzielni na świecie, założonej w Anglii w 1884 r.), uważany za konstytucję ruchu spółdzielczego, wymienia niezbędne warunki, jakie musi spełnić tego typu organizacja: niezależność, demokratyczna kontrola oraz kształcenie, szkolenie i informowanie. Tymczasem rzekomo apolityczna Krajowa Rada Spółdzielcza, reprezentująca Polskę w Międzynarodowym Związku Spółdzielczym, współtworzyła porozumienie wyborcze Sojusz Lewicy Demokratycznej, a jej prezes Jerzy Jankowski jest posłem SLD.
"Za spółdzielnie budowlano-mieszkaniowe należy uznać spółdzielnie, które budują domy mieszkalne dla swoich członków z prawem przepisywania na nich tytułu włas-ności poszczególnych domów, względnie mieszkań" - można przeczytać w rozporządzeniu ministra skarbu z 31 marca 1933 r. W Warszawie było przed wojną 125 takich spółdzielni. Idea spółdzielczości mieszkaniowej uległa po wojnie wypaczeniu. Upaństwowienie tych podmiotów nastąpiło na początku lat 70. Przyjęto wówczas zasadę: jedno miasto - jedna spółdzielnia, w dużych aglomeracjach: jedna dzielnica - jedna spółdzielnia. Władze spółdzielcze włączono w system nomenklatury.
- Prezes spółdzielni był członkiem komitetu miejskiego PZPR, prezes wojewódzkiego zarządu spółdzielni wchodził w skład komitetu wojewódzkiego, a prezesi centralnych związków spółdzielni trafiali do struktur KC PZPR. Doszło do tego, że prezes centralnego zarządu spółdzielni z urzędu stawał się wiceministrem resortu. Na przełomie lat 1989-1990 uchwałą Sejmu tę strukturę rozbito - tłumaczy Aleksander Paszyński, minister budownictwa w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.
Partia 5 tys. prezesów (w Polsce istnieje około 5 tys. spółdzielni, z czego 2 tys. to spółdzielnie "uśpione") nie poszła jednak w rozsypkę. Szybko powstały związki rewizyjne, z największym - jednoczącym niemal 600 spółdzielni - Krajowym Związkiem Rewizyjnym Spółdzielni Mieszkaniowych RP. W ten sposób zarządy i prezesi starają się ocalić swój stan posiadania.
Mimo że Sejm uchwalił we wrześniu ustawę umożliwiającą przekształcenie spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu oraz mieszkania lokatorskiego w pełne prawo własności, w praktyce stać będzie na to niewielu. Lobby prezesów zadbało bowiem, by to lokator ponosił koszt założenia księgi wieczystej, wykupu gruntu, spłaty starych kredytów i "swojej" części zobowiązań całej spółdzielni. Lokator pragnący zostać właścicielem będzie więc musiał ponieść koszty niegospodarności prezesa i zarządu. Warto jednak zapłacić nawet taką cenę, żeby się pozbyć partii prezesów na zawsze.
Wieloma polskimi spółdzielniami mieszkaniowymi w praktyce nie można sterować - są za duże, nadmiernie rozbudowały administrację. Tymczasem według wskazań Unii Europejskiej, efektywna kontrola działań zarządu spółdzielni możliwa jest wtedy, gdy liczba jej członków nie przekracza 2 tys. Polskie "mieszkaniówki" są poza tym anachronicznie zarządzane. W 1998 r. tylko z tytułu kredytów budowlanych były winne PKO BP 5 mld zł, a budżetowi państwa - 6 mld zł.
- Dotychczas mówiąc o spółdzielcach, miało się na myśli prezesów i zarządy. Zjazd spółdzielców był de facto ich spotkaniem. Prezesi tak się do tego stanu przyzwyczaili, że podobno do dziś kilka razy w roku spotykają się, by ustalić wspólną politykę cenową. Ma to na celu wyrównanie różnic w opłatach mieszkaniowych, aby nie wywoływać frustracji w różnych regionach kraju - mówi dr Jan Korniłowicz z Instytutu Gospodarki Mieszkaniowej. - Prawdziwi właściciele spółdzielni w takiej sytuacji mają do odegrania jedynie rolę płatników. Kiedyś jednak role muszą się odwrócić.
- Sprytny prezes wychodzi z założenia, że im mniej wiedzą członkowie spółdzielni, tym łatwiej nimi manipulować. Myślę, że 99 proc. mieszkańców nie zna statutów spółdzielni, do których należy, i nie zdaje sobie sprawy, że może zażądać wglądu w dokumenty - tłumaczy prof. Eugeniusz Pudełkiewicz.
"Banki spółdzielcze w większości krajów Unii Europejskiej są znaczącym elementem krajowego systemu bankowego. Spółdzielcze grupy bankowe rozwijają się tam bardzo dynamicznie, bywa, że przejmują nawet banki komercyjne" - czytamy w dokumencie przygotowanym przez Ministerstwo Finansów w związku z projektem ustawy mającej uregulować funkcjonowanie banków spółdzielczych w Polsce. Raport podważa stereotyp archaicznego charakteru bankowości spółdzielczej, cóż jednak z tego, skoro polskie banki w niczym nie przypominają swoich zachodnich odpowiedników. Mimo że budżet wydał kilka miliardów złotych na dofinansowanie BGŻ i małych banków spółdzielczych, sektor ten dopiero czeka prawdziwa restrukturyzacja. - Przyszłość należy do unii kredytowych opartych na wzorach amerykańskich. Na razie są to jednak organizacje nieliczne i w efekcie nie odgrywające większej roli - uważa Stefan Bratkowski.
W Europie banki spółdzielcze to prawdziwa potęga. Ich udział w rynku usług bankowych wynosi na przykład we Francji 36 proc., w Austrii - 31 proc., a w Holandii - 25 proc. W Niemczech z kolei 70 proc. ogółu rezerw finansowych stanowią kapitały zgromadzone w bankach spółdzielczych i lokalnych kasach oszczędności. Według danych Europejskiego Zrzeszenia Banków Spółdzielczych, 10 tys. banków tego typu w państwach UE zrzesza 34 mln członków. Dysponują siecią 58 tys. placówek, które w ciągu roku obsługują 67 mln klientów. Najpotężniejszą spółdzielczą instytucją bankową w Europie jest francuski Credit Agricole. Silny jest holenderski Rabobank Nederland i austriacki Raiffeisen Bank SA. Tymczasem w Polsce banki spółdzielcze wyróżnia słabość kapitałowa i to, że stanowią przyczółek wpływów PSL.
W 1989 r. nie udało się przeforsować opcji zerowej w spółdzielczości. Jeszcze jednak nie jest na to za późno. Podatnikom opłaci się to bardziej niż reforma struktur, których reformować nie warto.
Więcej możesz przeczytać w 47/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.