Bełkot władzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na tle niektórych organów państwa kancelaria prezydenta Wałęsy mogłaby uchodzić za wzór kultury prawnej
Z mojej praktyki adwokackiej wynikają dość ponure wnioski dotyczące funkcjonowania władz publicznych. Zastanawiam się, czy liczne wypadki patologii w instytucjach państwowych i samorządowych to niechlubne wyjątki, czy raczej codzienna rzeczywistość.
Staram się unikać pochopnych i nieuzasadnionych uogólnień i cały czas ufam, że mam do czynienia z wyjątkami. Adwokat, podobnie jak policjant, prokurator czy sędzia, nie powinien oceniać ludzi i moralnego stanu społeczeństwa na podstawie przypadków, z którymi spotyka się w pracy. Musiałby bowiem dojść do wniosku, że ludzie są nieuczciwi, kłamliwi, interesowni i podstępni, a w życiu społecznym króluje oszustwo i przemoc. Chcę wierzyć, że moje smutne refleksje dotyczące władzy, nie dowodzą, że źle dzieje się zawsze i wszędzie.
Z niepokojem dostrzegam, że przychodzą do mnie ludzie ze sprawami wyjątkowo trudnymi, nawet beznadziejnymi. Szczególnie wówczas, gdy zawiodą wszystkie środki obrony i gdy znikąd nie można oczekiwać pomocy. Miło jest oczywiście czuć się docenionym, ale jak wytłumaczyć ludziom, że nie jestem cudotwórcą i świata zmienić nie potrafię. Domyślam się, że wiara w moje możliwości wywodzi się jeszcze z czasów prezydentury Lecha Wałęsy, kiedy działałem w imieniu prezydenta i udawało mi się dość skutecznie wojować z najwyższymi organami państwa. Ale przecież udawało się to tylko dlatego, że te potężne instytucje nie mogły skutecznie użyć swej władzy wobec głowy państwa.
Prezydent wobec żadnego urzędu nie występował w roli petenta, był co najmniej równorzędnym partnerem. W takich warunkach można walczyć bez kompleksów i pokonać czasem bardzo silnego przeciwnika. Ale już wówczas dobrze wiedziałem, że reprezentując zwykłego obywatela, mógłbym być zmiażdżony przez byle urząd gminny. W takiej relacji ów urząd jest potęgą, a zwykły obywatel, wraz ze swym pełnomocnikiem, mogą być starci w proch. Można uchodzić za cudotwórcę, będąc prawnikiem głowy państwa, ale gdy próbuje się wojować z władzą w imieniu petenta, który tej władzy podlega, byle urzędnik z łatwością sprowadzi nas do parteru.
Nie będę się odwoływał do żadnych konkretnych spraw. Opiszę tylko jeden z licznych mechanizmów patologii władzy. Zacznę od bezczelnego stwierdzenia, że na tle niektórych obecnych organów państwa kancelaria prezydenta Wałęsy mogłaby uchodzić za wzór praworządności i kultury prawnej. Być może prezydent podejmował niektóre decyzje dość samowolnie, ale nigdy nie lekceważył ich prawnego uzasadnienia i nigdy nie ujawnił pogardy dla prawa. Niektóre dzisiejsze urzędy ujawniają to lekceważenie i pogardę w dość przemyślany sposób: uważając, że wszystko im wolno, dość często posługują się niezrozumiałym językiem, prawniczym bełkotem odstraszającym petentów. Już kiedyś Stanisław Jerzy Lec dostrzegł karierę bełkotu jako środka porozumiewania się między ludźmi. Niestety, dzisiejsza władza nader często porozumiewa się bełkotem ze swymi podwładnymi i jest to zjawisko podobne do tego z czasów PRL.
Nie zanosi się na to, by system prawny III Rzeczypospolitej został szybko uporządkowany. Przeciwnie, przez nieudolność ustawodawcy i radosną twórczość władzy wykonawczej, komplikuje się on coraz bardziej. W narastającym bałaganie zwykli ludzie już dawno stracili orientację i nawet najlepsi prawnicy mają coraz większe kłopoty z odnajdywaniem dobra i słuszności.
Przed biurokratycznym bełkotem otwiera się perspektywa dalszej kariery. W pewnym momencie nikomu nie będzie się chciało szukać sensu i rozsądku, a zamiast państwa prawa będziemy mieli konkurs prawniczego bełkotu: kto wyda dźwięki bardziej oryginalne i niezrozumiałe. Gdy wejdziemy do Unii Europejskiej, zacznie się konkurs międzynarodowy. Bełkot ma wielką przyszłość.
Więcej możesz przeczytać w 47/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.