Reforma widmo

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polska usilnie pracuje na miano najsłabszego ogniwa NATO
 

Polska powinna w najbliższych latach kupić sprzęt wojskowy za co najmniej 5 mld USD, czyli 22,5 mld zł. To plasowałoby nas wśród najbardziej pożądanych kontrahentów światowych koncernów zbrojeniowych i wspierających je rządów. Jeżeli jednak nie widzimy entuzjazmu wśród zachodnich producentów, to głównie z powodu naszych nakładów budżetowych na MON.

Polska zaczyna być znana na świecie z ogłaszania wielkich przetargów bez pieniędzy. Za nami jest głośny przetarg na pociski rakietowe. Wygrał izraelski Rafael, ale przetarg unieważniono. Tak samo może być teraz z myśliwcem bojowym. Polscy politycy liczą skrycie, że któryś z NATO-wskich partnerów podaruje nam je wreszcie za darmo, opłacając dodatkowo koszty remontu i szkolenia pilotów.
Paradoksalnie, przyjęcie Polski do NATO niewiele zmieniło w polskich siłach zbrojnych. Poczuliśmy się tak bezpiecznie, że reformy zaczęto odkładać na później. Mamy więc pełzającą reformę i nie kończące się przetargi. Ta sytuacja sprzyja politykom i urzędnikom mającym wpływ na decyzje. To do nich docierają przecież dziesiątki oferentów szukających w Polsce zarobku. Na razie nikogo nie oskarżano o działania korupcyjne, korytarze ministerstw pełne są jednak wytykanych i wytykających palcami.

Obiecanki cacanki
Decyzje w sprawie zakupu dla polskiej armii wielozadaniowych myśliwców, zdolnych do współdziałania z lotnictwem NATO, muszą zapaść szybko. Używany obecnie sprzęt tak się zdekapitalizował, że już w 2002 r. będziemy dysponować tylko jedną eskadrą takich samo-lotów, a za kilka lat polskiej przestrzeni powietrznej nie będzie w stanie bronić już żadna maszyna. Polska obiecała swym partnerom z NATO, że 1 stycznia 2003 r. będzie dysponowała 16 samolotami wielozadaniowymi. W 2006 r. powinniśmy zaś posiadać 60 maszyn tego typu. Bronisław Komorowski, szef MON, ogłosił, że najlepszym pomysłem na rozwiązanie problemu będzie bezpłatne przejęcie od Amerykanów 16 używanych myśliwców bombardujących typu F-16. Pomysł przestawienia polskiego lotnictwa na samoloty amerykańskie wydaje się rozwiązaniem najlepszym z możliwych. Tyle że Amerykanie nie zaoferowali nam samolotów najnowocześniejszych, bo za takie trzeba płacić. Znowu wybieramy zatem półśrodki zamiast rozwiązania systemowego, czyli zakupu nowych maszyn na kredyt.

Kłopotliwy prezent
Podarunek może się jednak okazać kłopotliwy. Chodzi przecież o wczesne wersje samolotów F-16 A/B, które pod względem możliwości operacyjnych są niewiele lepsze od używanych w Polsce migów-21 bis. Radar maszyn F-16 może na przykład śledzić tylko jeden cel. To poważny regres w stosunku do migów-29. Zdaniem ekspertów, w tym amerykańskich, stare F-16 ustę-puje migom także pod względem własności manewrowych oraz możliwości atakowania celów naziemnych. Koniecz-na będzie więc kosztowna modernizacja.
Amerykanie chcą nam użyczyć samolotów na pięć lat. Przez ostatnie dziesięć lat maszyny te stały na pustyni w Arizonie i nie były nigdy modernizowane. Konieczny będzie więc ich remont generalny, za co Polska zapłaci około 150 mln USD. Samoloty otrzymalibyśmy za darmo, nie byłyby to jednak kompletne maszyny, lecz tylko ich struktury nośne z częścią wyposażenia (tzn. kadłuby, skrzydła, usterzenia i podwozia). Trzeba je wyremontować, ponieważ pęknięcia istotnych fragmentów uniemożliwiają bezpieczne latanie.
Samoloty musiałyby też zostać wyposażone w nowe silniki, gdyż stare zdemontowano przed zakonserwowaniem. Dodatkowo należy się liczyć ze znacznymi kosztami szkolenia załóg, instruktorów i personelu naziemnego. Modernizacja każdego F-16, czyniąca z niego broń, której będzie można użyć, kosztowała-by co najmniej 5 mln USD. Jeśli kontrakt na myśliwce zostałby podpisany na początku przyszłego roku, pierwsze wyremontowane F-16 sprowadzono by do Polski dopiero na początku 2003 r., i to nie na długo. Okres tzw. użyczenia ma być liczony od momentu podpisania kontraktu (przynajmniej takie były warunki w podstawowej ofercie). Pierwsze zmodernizowane maszyny znalazłyby się zatem w Polsce dopiero po dwóch latach, a ostatnie - po trzech. Oznacza to, że de facto byłyby one eksploatowane przez polskie lotnictwo przeciętnie dwa i pół roku.

Wojna o przetarg
Kiedy o ofercie Amerykanów dowiedzieli się nasi partnerzy z Unii Europejskiej, zaprotestowali przeciwko realizacji kontraktu bez przetargu. Szybko znaleźli zwolenników po stronie opozycji. - W tak ważnej sprawie procedura musi być przejrzysta, a więc należy zorganizować przetarg. W przeciwnym razie możemy się narazić na poważne międzynarodowe konsekwencje - mówi Longin Pastusiak, poseł SLD, członek sejmowej Komisji Obrony Narodowej. - Minister Bronisław Komorowski podczas swojej ostatniej wizyty w USA sondował propozycję amerykańską. Te negocjacje do niczego nas nie zobowiązują. Użyczenie nam samolotów nie powoduje zobowiązania do późniejszego zakupu - replikuje płk Eugeniusz Mleczak, rzecznik prasowy MON.
Nie uspokoiło to europejskich członków NATO. Naciski unijnych urzędników sprawiły, że podpisanie kontraktu na użyczenie amerykańskich F-16 odłożono.
- Skorzystanie z tej oferty przed rozpisaniem przetargu skompromitowałoby Polskę i podważyło naszą wiarygodność. Przecież w takim wypadku amerykańscy oferenci przystąpiliby do przetargu w wyraźnie uprzywilejowanej sytuacji - przyznaje poseł AWS Stanisław Głowacki, przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej. MON chce teraz, by Amerykanie wystartowali w przetargu. Z wypowiedzi Bronisława Komorowskiego wynika jednak, że ich konkurenci będą mieli szanse na skuteczną rywalizację tylko wtedy, gdy zaproponują bezpłatne użyczenie swoich maszyn, podobnie jak Amerykanie.

Pełzająca antyreforma
Nie rozwiązana kwestia przetargu (a właściwie jego braku) na zakup wielozadaniowego myśliwca to nie jedyny problem polskiej armii. Nadal nie wiadomo, kto będzie produkował dla niej śmigłowce bojowe i przeciwpancerne pociski naprowadzające. Trudno też przewidzieć, jak długo będzie jeszcze funkcjonować polska marynarka wojenna. Owszem - posiadamy okręty rakietowe, ale nie dysponują one odpowiednimi rakieta-mi. - Liczę na nowych dowódców poszczególnych rodzajów wojsk. Rozmawiałem z nimi i wiem, że za wszelką cenę będą chcieli rozwiązywać wszystkie konkretne problemy, a nie tylko dyskutować - mówi Stanisław Głowacki.
Zwłokę z zakupem broni można łatwo wytłumaczyć trudnościami budżetowymi. Trudniej jednak naszym NATO-wskim partnerom zrozumieć, dlaczego Polska ociąga się z reformą struktur armii. W ostatnich latach kolejne kierownictwa MON zapomniały, że NATO jest przede wszystkim paktem obronnym. Sojusznicy oczekują od nas, że w razie konfliktu będziemy mogli nie tylko wysłać kilkuset żołnierzy (jak do Bośni czy Kosowa), ale i sami zorganizo-wać swoją obronę do czasu wsparcia przez jednostki NATO. Niestety, nadal mamy szczątkowy system obrony terytorialnej i rozbudowane ponad miarę jednostki operacyjne. A najwięcej pieniędzy - prawie 90 proc. - pochłania utrzymanie właśnie tych ostatnich. Czyżbyśmy i tu czekali, aż ktoś podaruje nam nową strukturę?
Rząd i MON powinny jak najszybciej przerwać błędne koło reformowania pol-skiej armii bez reformowania. "Członkostwo w NATO to nie tylko przywileje, lecz także obowiązki. Polacy muszą sobie zdać z tego sprawę" - podkreśla George Robertson, sekretarz generalny NATO. Nieoficjalnie w Brukseli mówi się, że Polska zwyczajnie oszukuje dowództwo sojuszu i usilnie pracuje na miano najsłabszego ogniwa NATO.

Więcej możesz przeczytać w 48/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.