Seksapil esesmana

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Naziści" Uklańskiego zadają ważne dla naszej kultury pytania
Artysta Daniel Olbrychski wdarł się do gmachu warszawskiej Zachęty, aby pociąć kilka fotogramów z wystawy "Naziści". Ponad sto lat temu Władysław Podkowiński rzucił się z nożem na swój "Szał". Miał do tego pełne prawa, niemniej czyn jego został uznany za dowód niezrównoważenia psychicznego.
Incydent w Zachęcie zapoczątkował dyskusję o granicach praw autorskich. Prof. Jan Błeszyński (specjalista od prawa autorskiego) pisze w "Rzeczpospolitej": "Istnieje prawo do podobizny. Daniel Olbrychski, mimo że jest osobą powszechnie znaną, publiczną, ma prawo dysponować swoją podobizną wedle uznania". I w tej mierze były precedensy. Żona Jana Matejki pocięła swój portret pędzla męża. To była jej podobizna i więcej - jej własność, lecz mimo to czyn ten przyjęty został jako postępek osoby szalonej. Nasuwa się bowiem pytanie, czy prawo do podobizny jest tożsame z prawem do jej niszczenia, a także czy można je przenosić. Innymi słowy, czy Olbrychski miał prawo do podobizny Jeana-Paula Belmonda, Jana Englerta, Bogusława Lindy i Stanisława Mikulskiego? Nawet jeżeli miał, to praw dochodzi się przed sądami, a nie z szablą w dłoni. W naszej historii dochodzono czasem sprawiedliwości manu militari, ale kilkaset lat temu. W Zachęcie użyto szabli filmowego Kmicica. Tym narzędziem imć chorąży orszański "zrecenzował" galerię portretów rodowych w Lubiczu i było to zachowanie barbarzyńskie. Oto bezpośredni powód, dla którego Olbrychski chwycił się korda (cytuję za "Gazetą Wyborczą"): "Na ostatnim wieczorze pieśni patriotycznych podeszła do mnie licealistka i mówi: 'Ja tę wystawę rozumiem, ale młodsza siostra pytała, czy pan służył w armii Hitlera'". Jak już artysta musiał dobywać szabli, to powinien ją skierować ku nauczycielowi historii tej młodej osoby, odpowiadającemu za jej niedouczenie. Jeżeli ktoś może podejrzewać, że ktoś urodzony w roku upadku III Rzeszy mógł służyć w hitlerowskiej armii, to znaczy, że jest ignorantem lub gorzej. Sądy ignorantów nie powinny nas motywować do działania. W czasach I Rzeczypospoli-tej przypasowując młodemu szlachcicowi pierwszą szablę, pouczano go: "Nie dobywaj bez powodu - nie chowaj bez honoru". W Zachęcie obyło się bez powodu i honoru.
Chętnie bym uwierzył, że Olbrychski działał pod wpływem impulsu, patriotycznego porywu, świętego oburzenia - gdyby nie obecność ekip telewizyjnych. Trzeba je przecież zamówić na określoną godzinę. Tego się nie robi w afekcie. Artyści dobrze się czują przed kamerami, mogą nawet zagrać "prawdziwe" wzburzenie. Wszystko było więc ukartowane - wskazuje na to również obecność adwokata (nie jestem jurystą, ale udzielanie porad człowiekowi planującemu złamanie prawa kłóci się z moim pojęciem prawniczej etyki). No cóż, aktor ma prawo do promowania własnej osoby, a skandal stanowi wypróbowaną i sprawdzoną metodę. Pierwszy sięgnął po ten środek szewc z Efezu, Herostratos, podpalając świątynię Diany. Skandal i dzisiaj jest doskonałą ścieżką promocji. Wydaje się jednak, że bardziej przystoi on starletkom z Cannes niż artyście o takim dorobku jak Olbrychski.
Aktor uznał, że ekspozycja Piotra Uklańskiego naruszyła jego dobra osobiste. Nim wypowiem się o zasadności tego zarzutu, godzi się przypomnieć, jak wystawa wyglądała. W równym szeregu, na styk, wisiały zdjęcia znanych aktorów polskiego i światowego kina, odzianych w mundury III Rzeszy. Jeżeli umieszczenie podobizny w jednym rzędzie ze 163 gwiazdami jest naruszeniem dóbr osobistych, to za takim stwierdzeniem musi stać niebotyczna pycha. Olbrychski zarzuca też Uklańskiemu, że nie dodał do swego dzieła komentarza. Artysta, który musi wyjaśniać, "co chciał przez to powiedzieć", powinien zmienić zawód. Jeżeli zaś odbiorca nie rozumie dzieła, to albo nie dorasta do przekazu (trudno, sztuka bywa elitarna), albo też wina leży po stronie nadawcy (przemawia w sposób mętny, brzydki lub głupi).
Wydaje się, że poprzez instalację "Naziści" zadane zostały ważne dla naszej kultury pytania. Dlaczego tak splamiony zbrodnią niemiecki mundur z czasów II wojny światowej wciąż jeszcze fascynuje? Czy zło (jak chce Hannah Arendt) jest tylko banalne, czy bywa też atrakcyjne i urodziwe? Czy wystarczy odziać w uniform SS idoli naszego czasu, aby szczypta ich piękna spłynęła na druty Oświęcimia? Czy brutalna siła może nas pociągać - i czym? To ważne pytania. Nie ma na nie prostych odpowiedzi. Jedno jest pewne - nie można traktować zaproszenia do refleksji w kategoriach donosu, że ktoś był hitlerowcem lub wcielał się w niego. Tytuł "Naziści" jest przewrotny, bo fotogramy ukazują naszych ulubieńców. Już to zestawienie jest pytaniem, czy aby nasze fabryki snów nie odpowiadają za atrakcyjność zła. Wprawdzie nie suknia zdobi człowieka, niemniej jednak feldgrau uniform Hansa Klossa był atrakcyjniejszy od czołgowego drelichu Janka Kosa. Gdy w jednym z ostatnich odcinków "Stawki większej niż życie" J-23 pokazał się w mundurze majora WP, moja matka skomentowała: "W niemieckim było mu lepiej". A przecież przeżyła wrzesień, okupację, konspirację i powstanie. Ten mundur zawsze oznaczał dla niej zagrożenie śmiercią. Jeżeli tak reagowało tamto pokolenie, to jak musiało reagować to, które wojny nie przeżyło? Aby stać się zwolennikiem ideologii, trzeba by czytać "Moją walkę" Hitlera czy "Mit XX wieku" Rosenberga. To wymaga wysiłku, a tymczasem oberlejtnant Kloss i obersturmführer Stirlitz sami składali nam wizyty w domu. Czekaliśmy z niecierpliwością przez tydzień na ich kolejne pojawienie się. Moje koleżanki ze szkoły podstawowej silnie reagowały na urodę blondyna w filmie "Młode lwy" - nie zważając na mundur Wehrmachtu, widziały tylko Marlona Brando i płakały, kiedy ginął. Przykładów takich zebrałoby się kilkadziesiąt razy więcej niż fotogramów na wystawie Uklańskiego.
Można się też zastanawiać, czy obraz kreowany przez media jest całkowitym historycznym kłamstwem. W latach wojny hitlerowski mundur mógł budzić podziw nie tylko wśród Niemców, ale też tam, gdzie był znakiem narzuconej władzy. Amerykanie powiadają, że władza ma seksapil (po angielsku brzmi to mniej przyzwoicie), i to nie dlatego, że jest dobra czy sprawiedliwa, ale dlatego, że jest władzą. Kierownictwo Walki Cywilnej wydawało szereg zakazów dotyczących zachowania się wobec okupanta, które wskazują, jaka norma bywa najczęściej łamana. Akcja "tylko świnie siedzą w kinie" i gazowanie sal projekcyjnych dowodzą, że polskie społeczeństwo było jednak podatne na hitlerowską propagandę.
Jeśli tak było w Warszawie, to o ile silniejsze było to zjawisko w Paryżu. Fascynacja "naszymi drogimi okupantami" (jak nazywano Niemców) nie ustawała. "Miasto światła" było zaciemnione, wygłodzone i pozbawione przebywających w niewoli mężczyzn. Na tym tle niemieccy oficerowie i żołnierze z laurami zwycięzców - zdrowi, dobrze odżywieni młodzi mężczyźni z pełnymi portfelami - odbijali się nadzwyczaj korzystnie, dodając Paryżowi uroku. Zresztą zachowywali się bardzo kulturalnie. Od brudnej roboty mieli policję francuską, która robiła obławy na Żydów. Siła może być pociągająca, co widać nie tylko na filmach Leni Riefenstahl. Dopiero po sierpniu 1944 r. okazało się, że wszyscy paryżanie nienawidzili Niemców i wszyscy byli w ruchu oporu. Czas może zweryfikować te mity.

Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.