Unia z czasem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa wprost z GÜNTEREM VERHEUGENEM komisarzem ds. rozszerzenia Unii Europejskiej




 Moim zdaniem, była to próba usunięcia Polski z czołówki kandydatów. (...) Mogła to być również próba zdyskredytowania mojej osoby

Piotr Cywiński: - Jeszcze półtora roku temu uchodził pan za sceptyka, dziś jest pan entuzjastą szybkiego rozszerzenia unii. Skąd ta zmiana?
Günter Verheugen: - Zanim trafiłem do Brukseli, będąc posłem Bundestagu i członkiem rządu, zawsze opowiadałem się za szybkimi decyzjami i niezwłoczną realizacją tego procesu. Ale prawdą jest, że podkreślałem też konieczność zachowania równowagi między szybkością rozszerzenia i jakością tego procesu. Teraz nie tylko zdołaliśmy pogodzić te dwie sprawy, ale udało nam się znacznie przyspieszyć tempo negocjacji bez zaniedbań w działaniach dostosowawczych.
Podziwiam determinację polskiego społeczeństwa i wiem, że transformacja łączy się ze stresem. Gotowości do poświęceń nie da się utrzymać w nieskończoność, a więc czas, który mamy na sfinalizowanie projektu rozszerzenia unii, jest ograniczony. Z drugiej strony, w społeczeństwach piętnastki też występują obawy, a nawet przestrach. Problemy te możemy zrozumieć i pokonać tylko wtedy, gdy będziemy o nich mówić otwarcie.
- Upiększał pan dokonania Polski w raporcie o postępach kandydatów w dostosowywaniu się do norm UE?
- Stanowczo odrzucam takie oskarżenia. Moim zdaniem, była to próba usunięcia Polski z czołówki kandydatów. Wysoka ocena jej dokonań znalazła odzwierciedlenie nie tylko w naszym raporcie i "upiększanie" czegokolwiek nie było konieczne. Mogła to być również próba zdyskredytowania mojej osoby. Źle wybrano cel, gdyż znany jestem z hołdowania zasadzie, że nasze raporty o postępach w dostosowaniu do standardów UE muszą być oparte na rzeczywistych, obiektywnych danych, a nie na przesłankach politycznych. Zresztą nikt nie miał odwagi przedstawić mi oficjalnie tego zarzutu, co mówi samo za siebie.
- Dotychczas rozszerzenie kosztowało państwa unii 3 mld euro rocznie. Czy w porównaniu z planem Marshalla jest to powód do dumy?
- Bez wątpienia nie. Suma przeznaczona na działania przygotowawcze jest w stosunku do rzeczywistych potrzeb bardzo niska. Jednocześnie jednak używa się argumentów o ograniczonej możliwości absorpcji środków finansowych przez kandydatów. W porównaniu z tym, co wydajemy na inne cele, nie jest to duża suma i nikt nie może nam powiedzieć, że są to odczuwalne wydatki dla krajów UE. Jeśli wziąć pod uwagę, że 60-70 proc. handlu krajów Europy Środkowo-Wschodniej odbywa się dziś z unią (a jego wartość wciąż rośnie) - co przynosi wymierne zyski, zapewnia miejsca pracy i większe wpływy z podatków - okaże się, że per saldo rachunek jest dla UE korzystny.
- Jakie będą rzeczywiste koszty rozszerzenia unii?
- 80 miliardów euro. Tyle przewidziano na ten cel w budżecie Unii Europejskiej na lata 2000-2006. Jest to suma ostateczna i nie będzie ani jednego euro więcej.
- A ile zapłacą kandydaci? W kuluarach komisji mówi się, że koszty przystąpienia Polski do unii sięgną rocznie 10 tys. marek na mieszkańca.
- Trudno mówić dziś o jakichkolwiek liczbach, bo trudno jest oddzielać koszty restrukturyzacji od zysków, jakie ona już przyniosła i będzie przynosić. Można obliczyć, ile kosztuje polski budżet wdrażanie unijnego prawa, ale należałoby przy tym od razu zapytać, ile kosztowałoby Polskę zaniechanie wprowadzania tych norm... Nie mogę potwierdzić wymienionej przez pana sumy. Tego typu rachunki są bardzo niebezpieczne i odradzałbym liczenie obciążeń per capita, bo do niczego to nie prowadzi.
- Według prof. Philipa Thera, historyka z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie, "na Zachodzie nic nie brzmi dziś tak negatywnie jak słowa zaczynające się od 'Ost...' - czyli bieda, zacofanie i przemoc". Jakie środki zamierzają przeznaczyć kraje UE na zwalczanie tych stereotypów?
- Przyznam, że sam czuję się niezręcznie, gdy jestem przedstawiany, jako "komisarz ds. rozszerzenia unii na Wschód". Polska nie jest krajem Europy Wschodniej, a fakt, że leży na wschód od Niemiec, nie oznacza zmian w jej położeniu geograficznym na kontynencie. Rozumiem podtekst pańskiego pytania - w krajach unii konieczne jest podjęcie dużego wysiłku politycznego, gospodarczego i kulturalnego w celu skorygowania fałszywego wizerunku krajów kandydackich i uzmysłowienia społeczeństwom Zachodu, co tak naprawdę oznacza rozszerzenie unii. Od 2001 r. po raz pierwszy państwa UE i aspirujące do niej kraje będą miały do dyspozycji środki na zwalczanie negatywnych stereotypów. Na inicjatywy kształtujące nowy wizerunek tych państw wydamy 150 mln euro. Można za nie wiele zrobić...
- Z jakimi uczuciami wrócił pan z Nicei?
- Z mieszanymi. Jestem zadowolony, że szczyt dał zielone światło dla rozszerzenia unii, ale mam świadomość, że rezultaty mogły być lepsze. Rozwój Europy znalazł się w fazie, w której porozumienie w kwestii jej problemów wewnętrznych i instytucjonalnych jest niezwykle trudne. Komisja przedstawiła propozycje głębszych, perspektywicznych reform, niestety, państwa członkowskie nie zdołały przyjąć stosownych ustaleń. Ale mówienie o niepowodzeniu byłoby przesadą. To, co osiągnęliśmy, pozwala nam dalej realizować wielki projekt jednoczenia Europy.
- Czy to znaczy, że unia w Nicei rzeczywiście dojrzała do rozszerzenia?
- Tak. Po jej stronie wszystkie warunki zostały spełnione. Ramy finansowe zostały ustalone już rok temu w Berlinie, obecnie dokonaliśmy reform instytucjonalnych (niezależnie od tego, jak dobre są to rozwiązania) i z tą zmienioną strukturą możemy przyjmować nowych członków. Trzecim, najważniejszym efektem szczytu w Nicei jest zatwierdzenie przez szefów państw i rządów piętnastki kalendarza rozszerzenia, z wyraźnym zaznaczeniem woli przyspieszenia tego procesu. Przyjęta strategia pozwala nam w ciągu dwóch lat zakończyć negocjacje z tymi kandydatami, którzy spełnią wszystkie warunki wstępne. Tak więc unia będzie zdolna do ich przyjęcia z końcem roku 2002.
- A co się stanie, jeśli parlamentarzyści UE nie zechcą ratyfikować ustaleń przyjętych na szczycie?
- Ratyfikację gwarantuje wzajemna zależność kontynuacji rozszerzenia unii i reform instytucjonalnych. Parlament, który tego nie ratyfikuje, narazi największy projekt, jaki obecnie realizujemy w Europie, na fiasko. Niczego przez to nie dałoby się osiągnąć, nie ma nawet pewności, że można osiągnąć lepsze porozumienie. Jest natomiast pewność, że przyjęcie nowych członków zostałoby odłożone w niewiadomą przyszłość. Ryzyko byłoby zbyt duże.
- Konferencja w Nicei miała być "godziną strategów", jednak na szczycie nie została nakreślona żadna wizja.
- Jest ich wiele, ale nie ma takiej, która zyskałaby jednomyślne poparcie. Istnieje natomiast porozumienie, że jesteśmy za rozwojem unii. W jakim punkcie zatrzyma się ta integracja i jednoczenie się Europy, tego jeszcze nie wiemy. To prawda, nie wszystkie oczekiwania się spełniły, ale - wbrew wszelkim obawom - w Nicei nie doszło do osłabienia wspólnoty i jej instytucji.
- Czy w ogóle można mówić o jasnym wyobrażeniu Unii Europejskiej za kilkanaście albo kilkadziesiąt lat?
- Istnieją różne wyobrażenia przyszłości Europy. Jedni są za coraz głębszą integracją, inni chcieliby wzmocnienia państw narodowych i ich rządów. To, co mamy obecnie, jest europejskim kompromisem; posunęliśmy się tylko o krok do przodu, bo więcej nie było można. Jednocześnie jednak szczyt w Nicei uzmysłowił, jak aktualny jest temat podjęty przez Joschkę Fischera. Minister spraw zagranicznych Niemiec już wcześniej sygnalizował, że jeśli nie wypracujemy konsensusu w sprawie rozwoju Europy, proces jej integracji zostanie spowolniony.
- Pańska kadencja na stanowisku komisarza kończy się w styczniu 2005 r. Ilu członków będzie w tym czasie liczyła unia?
- Najwyżej 25. Ale to czysta spekulacja, bowiem przyjęcie do UE zależy od indywidualnych uwarunkowań w państwach kandydackich. W każdym razie dochodziły mnie echa z polskich mediów o unijnym "przeciąganiu", "grze na czas" itp. Chcę zapewnić, że żadnego "przeciągania" nie ma. Nie ma też scenariusza zakładającego przyjęcie najpierw trójki albo czwórki kandydatów, a potem może następnych... Każdy kraj pisze swój scenariusz samodzielnie. Polacy bardzo ambitnie wyznaczyli sobie datę wstąpienia do unii. Teraz piłka jest po waszej stronie.

Więcej możesz przeczytać w 52/53/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.