Ekran osobisty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Świat widziany w okienku polskiego telewizora jawi się w pierwszych dniach roku 2001 jako zbiór treści zapożyczonych, udzielonych nam za pieniądze na mocy różnorakich licencji
 
Świat na licencji

Na progu XXI wieku telewizja wciąż wydaje się najsilniej oddziałującym medium. Musi się dokonać zmiana generacji, żeby jej rolę mógł przejąć Internet. Ludzie po czterdziestce wciąż stanowią margines rosnącej rzeszy internautów. Oznacza to zaś tyle, że dla mniej więcej połowy populacji Internet pozostaje i zapewne pozostanie medium nieznanym. Jeśli zaś telewizja obroniła swój prymat, warto jeszcze raz się przyjrzeć temu, co nam oferuje. Myślę tu oczywiście przede wszystkim o polskich kanałach, bo przecież telewizja to medium raczej lokalne niż globalne (tym ostatnim jest z pewnością Internet).
Świat widziany w okienku polskiego telewizora jawi się w pierwszych dniach 2001 r. jako zbiór treści zapożyczonych, udzielonych nam za pieniądze na mocy różnorakich licencji. Mamy więc wciąż nowe polskojęzyczne programy telewizyjne realizowane według kupionych za granicą przepisów, a czasem wręcz kontrolowane i dopilnowywane przez agentów zamorskich licencjodawców. Są one sprawnie wykonane, ale mają zaskakująco mało magii na trwałe przywiązującej emocjonalnie telewidzów. Także prowadzący je prezenterzy nie stają się pełnowymiarowymi osobowościami, zam-knięci w kokonie narzuconych sobie w ramach licencji zachowań. Może dlatego wciąż wolę Stanisławę Ryster prowadzącą "Wielką grę" niż sympatycznego skądinąd Huberta Urbańskiego z "Milionerów", który coraz wyraźniej dusi się w przestrzeganej z żelazną konsekwencją formule. Ostatnio dla zabawy oglądam obcojęzyczne wersje tego kwizu i porównuję jego zagranicznych prezenterów stosujących się do tych samych reguł – smutne wrażenie.
Uświadomiłem to sobie podczas jubileuszu trzydziestolecia Dwójki, zorganizowanego z pompą w okresie świątecznym. Ten kanał telewizji publicznej zachował wyjątkowo dużo produkcji włas-nych, wymyślonych przez polskich twórców. Niektóre z nich kontynuowane są nawet przez kilkadziesiąt lat! To dowód roztropności kolejnych szefów, ale równocześnie dowód na to, że telewidownia wciąż akceptuje swojskie "receptury babuni". Całe szczęście! Cieszę się z tego, bo od 23 lat sam jestem związany z Dwójką i stała się już ona częścią mego życia. Cieszę się jednak jeszcze bardziej dlatego, że daje ona szansę polskim twórcom na działalność oryginalną, nie na licencji.
Obecny etap w polskich kanałach telewizyjnych porównałbym do życia w PRL lat 70. Dominowało wtedy nagłe poczucie otworzenia się i światowości (to co, że złudne), wręcz zachłyśnięcie się nimi (do Studia 2 przyjechała nawet ABBA!). Wszystko to jednak robione było na kredyt za pożyczone przez Edwarda Gierka na Zachodzie pieniądze, które musimy spłacać do dzisiaj. Ów boom lat 70. okazał się pusty, nie pomógł socjalistycznej gospodarce Polski. Przeciwnie – był początkiem jej ostatecznej klęski.
Dokładnie tak samo czuję się, gdy włączam telewizję i widzę polskie wersje "Milionerów", "Agenta", "Ananasów z naszej klasy", "Wybacz mi", "Randki w ciemno" czy "Idź na całość". Wszystko się kręci z wyjątkiem polskich głów na karku! Mamy dużo poprawnego materiału do wyemitowania i zero inwestycji w polską telewizję (poza inwestycjami w sprzęt, oczywiście). Nic się z tego nie narodzi. Już do końca świata będziemy korzystać z tego, co wymyślą inni.
Nie los polskich twórców telewizyjnych niepokoi mnie jednak najbardziej. Żal mi przede wszystkim polskich telewidzów. Żyją oni życiem na licencji i nawet własne emocje próbują kształtować według zakupionych wzorców. Patrzą na amerykańskie lub holenderskie ściągawki i... małpują. Już nawet śmieją się i płaczą na licencji!
Powstaje pytanie, czy licencyjne programy są lepsze od polskich. No cóż, na pewno są sprawniej produkowane i oparte na sprawdzonych wzorcach, a więc ryzyko przy wprowadzaniu nowego tytułu obniżone jest do minimum. Ale smakują raczej seryjnie. Jest z nimi tak samo jak z wyrobami Wedla po przejęciu tej fabryki przez amerykański koncern od napojów gazowanych i chipsów - Pepsico: wszystkiego było więcej, zrobiono doskonały marketing, tyle że firma słynąca z wyrafinowanych wyrobów czekoladowych (nawet za PRL!) stała się fabryką tanich batonów. Straciła klasę i rasę. Całe szczęście na krótko, bo Amerykanie połapali się, co zrobili i odsprzedali Wedla.
Dlatego gdy podczas jubileuszu Dwójki prowadzącemu koncert Krzysztofowi Jasińskiemu zdarzył się lapsus i wychodzący na scenę kwiat dwójkowych prezenterek (Torbicka, Fajkowska, Młynarska, Richardson, Kubicz) nazwał "perłami z lamusa", pomyślałem, że jest w tym stwierdzeniu wiele racji. Tyle że nie w odniesieniu do tych pięknych i młodych dziewczyn, lecz do całej formuły niesłusznie lekceważonej oryginalnej, swojskiej telewizji opartej na osobowościach. Prezenterki Dwójki świetnie symbolizują to, czego najbardziej brak w innych kanałach: wszechstronność dziennikarską i WŁASNOŚĆ wykreowanych postaci. One nie są na żadnej licencji. Jeśli już, to czasem Dwójka udziela na nie licencji innym i pożycza je tym z zagranicy: Torbicką zakochanym w niej Włochom, a Fajkowską proszącemu o promocyjne wsparcie Placido Domingo. I - przyznam szczerze - tylko taki rodzaj licencji mi się podoba.

Więcej możesz przeczytać w 2/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.