Salonowiec

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co zrobić z człowiekiem, który siedzi w więzieniu i spokojnie przygląda się sądom i policjantom, od ponad dziesięciu lat nie potrafiącym go przekonać do przestrzegania jednego przepisu?
 
Dokręcanie śruby w maśle

Sąd we francuskich Wogezach skazał 55-letniego mieszkańca tego regionu na osiem miesięcy pozbawienia wolności za prowadzenie samochodu bez prawa jazdy. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że delikwent spędził w więzieniu za to samo wykroczenie już dziesięć lat. Dziesięć lat za kratkami za brak głupiego papierka! Na pierwszy rzut oka wydaje się to prawie niemożliwe, ale doszło do tego w dziecinnie prosty sposób. Skazany konsekwentnie nie zdawał na prawo jazdy, a policja go równie konsekwentnie łapała, bo - jako handlarz złomem - musiał ciągle gdzieś jeździć furgonetką. Funkcjonariusze złapali go 29 razy, w rezultacie czego został skazany w sumie na 120 miesięcy więzienia, czyli - jak łatwo obliczyć - dokładnie dziesięć lat.
Rzecz jasna, ciśnie się na usta pytanie, czy naprawdę nie byłoby prościej postarać się o prawo jazdy. Oczywiście, byłoby - i nawet sąd, czując się w tej sytuacji już trochę groteskowo, postanowił ostatnio ułatwić to nieszczęśnikowi z Wogezów. Nie chcąc go już więcej widzieć, sędziowie przyznali mu prawo do specjalnych przepustek, pozwalających wychodzić z więzienia na kursy - byle tylko zechciał zdać egzamin. Odroczono mu warunkowo ostatnią do odsiedzenia karę - której nie musiałby odbywać, gdyby zrobił prawo jazdy. Jednym słowem, zastosowano wszystkie dopuszczane prawem zabiegi, aby zachęcić uparciuszka do dopełnienia niezbędnych formalności. Ale jak wiatr w oczy, to wiatr w oczy. Okazało się, że zainteresowany nie ma nie tylko prawa jazdy, ale także dowodu osobistego - a ten jest potrzebny, żeby się zapisać na kurs prowadzenia pojazdów mechanicznych. Zanim wyrobił sobie dowód, szkoła nauki jazdy zawiesiła działalność na lato. Kiedy wreszcie podjął naukę we wrześniu, szybko ją przerwał. Oznajmił, że w celi trudno się skupić i przepisy kodeksu drogowego jakoś nie wchodzą mu do głowy. Najwyraźniej liczy na to, że doprowadzony do rozpaczy sąd przeniesie go teraz do willi z basenem i kilkoma hurysami biegłymi w budowie silnika.
W trwającej od wielu lat próbie sił między stróżami porządku a handlarzem jeżdżącym bez prawa jazdy zaczyna się z wolna zarysowywać przewaga tego drugiego. Handlarz być może sam o tym nie wie, ale ofiarnie rozsadza od wewnątrz system oparty na przeświadczeniu, że represja odstrasza od popełniania wykroczeń, a im częstsza i dotkliwsza represja, tym bardziej odstrasza. Dopuścił się przecież stosunkowo niewielkiego występku. Jeździł co prawda bez prawa jazdy, ale nigdy nie zatrzymano go z po-wodu złamania przepisów drogowych lub spowodowania wypadku. Jego sprawy sądowe były zawsze konsekwencją rutynowych kontroli dokumentów, a jeśli wziąć pod uwagę ich liczbę, można się nawet zastanawiać, czy miejscowi policjanci się na niego specjalnie nie zasadzali w nadziei, że ciągłe kłopoty i pobyty w więzieniu skłonią go wreszcie do poddania się ustalonym przez kolektyw regułom, a oni sami przy okazji poprawią sobie statystyki skuteczności działania. Jak zatem mówiliśmy, wykroczenie było relatywnie nieduże i praktycznie nieszkodliwe, ale zarobił za nie karę nieprawdopodobnie surową: dziesięć lat pozbawienia wolności. W dodatku odbył ją bez szemrania. Jedyną skargą, jaką usłyszało od niego społeczeństwo, było na poły przepraszające stwierdzenie, że cela więzienna nie stwarza sprzyjających warunków do koncentracji. Każdy zrozumie, jaką katorgą musi być w tych okolicznościach robienie sobie manicure, szydełkowanie czy mycie zębów. A cóż dopiero mówić o wkuwaniu kodeksu drogowego!
Co zrobić z człowiekiem ośmieszającym wymiar sprawiedliwości i wykazującym, że umie jeździć i bez prawa jazdy, a jego zajęcia zawodowe są o wiele ważniejsze od uganiania się za instruktorem, który postanowił akurat wyjechać na urlop? Co zrobić z człowiekiem, który doprowadził samą zasadę represji karnej do absurdu, po czym siedzi w więzieniu i spokojnie się przygląda bezsilnie miotającym się sądom i policjantom, od ponad dziesięciu lat nie potrafiącym znaleźć sposobu, żeby go przekonać do przestrzegania jednego przepisu? Kiedy zastanawiamy się nad problemem skuteczności coraz surowszego karania w odniesieniu do groźnych przestępców i krwawych zbrodniarzy, potrzeba odwetu naturalnie przytłumia potrzebę zrozumienia mechanizmów ich reakcji na represje i granic możliwości ich stosowania. Ale w tym wypadku? Za co mielibyśmy się mścić na biednym handlarzu złomem, który muchy nie skrzywdził, lecz mimo to od wielu lat prawie nie wychodzi z więzienia? Dopiero na jego przykładzie widzimy w nie zaburzony emocjami sposób, że raz wprawiony w ruch system oparty na logice samej represji zaczyna żyć własnym życiem i nie może go zahamować nawet widoczne gołym okiem brnięcie w ślepą uliczkę. Może to być nawet zabawne - pod warunkiem że się na to patrzy z zewnątrz.

Więcej możesz przeczytać w 2/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.