Tajna broń

Dodano:   /  Zmieniono: 
Podległa mi, stacjonująca w obwodzie kaliningradzkim część sił morskich Moskwy nie dysponuje bronią nuklearną" - oświadczył publicznie w połowie lat 90. admirał Władimir Jegorow, od września 1991 r. głównodowodzący Floty Bałtyckiej Rosji. Po czym uzupełnił, że w arsenałach bazy w Bałtijsku nie ma ani torped z głowicami atomowymi, ani ładunków jądrowych do rakiet czy bomb głębinowych. Co admirał Jegorow oświadczyłby teraz?
Co nam grozi z Kaliningradu?

Podległa mi, stacjonująca w obwodzie kaliningradzkim część sił morskich Moskwy nie dysponuje bronią nuklearną" - oświadczył publicznie w połowie lat 90. admirał Władimir Jegorow, od września 1991 r. głównodowodzący Floty Bałtyckiej Rosji. Po czym uzupełnił, że w arsenałach bazy w Bałtijsku nie ma ani torped z głowicami atomowymi, ani ładunków jądrowych do rakiet czy bomb głębinowych. Co admirał Jegorow oświadczyłby teraz?
Jegorow jest już nie tylko dowódcą Floty Bałtyckiej i gubernatorem obwodu kaliningradzkiego, ale także głównodowodzącym formacji militarnej KOR, czyli Kaliningradzkiego Rejonu Obronnego, zwanej nieformalnie najdalej na Zachód wysuniętym niezatapialnym lotniskowcem Moskwy. Na mocy dekretu prezydenta Rosji KOR stał się autonomicznym ciałem, nie podporządkowanym żadnemu z istniejących okręgów wojskowych kraju, a podległym jedynie najwyższym władzom.

Wyrzutnie rakietowe, bombowce i myśliwce
Personel Floty Bałtyckiej - według najnowszych rosyjskich danych - liczy 32,2 tys. osób (z czego 25 tys. w rejonie Kaliningradu). Flota dysponuje 99 okrętami nawodnymi i sześcioma konwencjonalnymi podwodnymi, brygadą piechoty morskiej (z poduszkowcami desantowymi, 850 czołgami, 360 systemami artyleryjskimi i 550 brzegowymi zestawami rakietowymi) oraz dywizją lotnictwa morskiego. Większość nowoczesnych okrętów uzbrojona jest w wyrzutnie, z których odpalać można morskie pociski wyposażone w nowe, zminiaturyzowane ładunki nuklearne małej mocy. Dwa pułki samolotów szturmowych i rozpoznawczych Su-24, zgrupowanych na lotniskach wokół Kaliningradu, przygotowywane były nie tylko do filmowania ruchów floty NATO, ale także zwalczania okrętów sojuszu i atakowania portów, najprawdopodobniej także za pomocą kierowanych pocisków i bomb jądrowych. Do tego arsenału dorzucić należy myśliwce dalekiego zasięgu Su-27, bazujące w Bagrationowsku, tuż za polską granicą. W razie konieczności - z racji potężnego promienia działania i sporego udźwigu - mogłyby posłużyć do nalotu jądrowego.
Była 11. armia wniosła prawdopodobnie do arsenału KOR taktyczne i operacyjno-taktyczne rakiety (w NATO nazywane pociskami pola walki, ponieważ ich zasięg wynosi od kilkudziesięciu do 300 kilometrów). Są one dostosowane do przenoszenia różnych typów głowic jądrowych, na przykład neutronowych (obecnie ich liczbę szacuje się na 10 tys.; większych, do rakiet strategicznych, Moskwa miała w roku 2000 około 7 tys.). Są one zminiaturyzowane, dlatego łatwo je przemieszczać, choćby drogą powietrzną (na pokładach małych taktycznych samolotów transportowych). O ich użyciu może zadecydować - jak było w doktrynie wojennej ZSRR - dowódca armii czy nawet dywizji.

Toczka w toczkę
Z pobieżnych wyliczeń wynika, że tuż za naszą granicą Rosja ma około osiemnastu wyrzutni pocisków Toczka o zasięgu 70 km i ustawionych na szybkich amfibiach Toczka-U, sięgających celów odległych o 120 km, a także ponad 30 starszych modeli rakiet Scud, napędzanych silnikami na paliwo ciekłe, mogących razić obiekty odległe o kilkaset kilometrów.
Na szczęście dzięki porozumieniu o likwidacji środków przenoszenia broni atomowej średniego zasięgu nie zagraża nam nowoczesny rosyjski system rakiet armii lądowej Oka o zasięgu do 500 km. W efekcie w arsenałach lądowych Moskwy pozostały starsze pociski i ciągle modernizowane, bardzo udane Toczki. Jedną z mutacji tych rakiet jest pocisk pola walki Iskander, o masie 3,8 tony i zasięgu do 280 km. Jego wariant, Iskander-E, oferowany jest nabywcom z Azji i Bliskiego Wschodu, co stało się powodem zadrażnień na linii Waszyngton - Moskwa. Oferta eksportowa sugeruje, że pocisk jest tak precyzyjny, iż nie trzeba go wyposażać w głowicę jądrową, skoro niszczy cel jednym konwencjonalnym ciosem punktowym. Nie można mieć wszakże złudzeń, że i ta broń nie posłuży do przenoszenia głowic nuklearnych.
Dla Polski najistotniejsze jest to, czy Iskandry - na zawierających podwójną wyrzutnię podwoziach - trafiły do strefy kaliningradzkiej. Pośrednią odpowiedź przyniósł oficjalny dziennik sił zbrojnych Rosji "Krasnaja Zwiezda". Opublikował on 17 lipca 1999 r. informację o decyzji jak najszybszego wprowadzenia do linii kompleksów rakietowych Iskander-E, które powinny zastąpić pociski R-300 (Scud) starszej generacji. Podano jednocześnie oficjalnie, że Iskandry zostaną rozmieszczone tak, aby umożliwiały ewentualną eliminację niewielkich i szczególnie ważnych dla potencjalnego przeciwnika Moskwy obiektów.

Nowa doktryna militarna, czyli atomowa Rosja
Na przełomie lat 1999-2000 Moskwa wprowadziła nową doktrynę militarną, której podstawą jest użycie broni atomowej nie w odpowiedzi na groźby jej zastosowania, ale w razie zagrożenia agresją. Słusznie zinterpretowano to jako dowód słabości ekonomicznej kraju. Najtaniej jest bowiem zatkać wszelkie luki technologiczne arsenałów konwencjonalnych bronią jądrową, gdyż jest ona orężem politycznym i propagandowym.
W 1999 r. w strefie kaliningradzkiej - co nie wywołało echa w Polsce - odbyły się manewry Zapad ’99. Ćwiczono nie tylko odpieranie zmasowanych ataków, ale i kontruderzenia za pomocą pocis-ków samosterujących (takich jak amerykańskie Tomahawki) oraz rakiet z różnymi głowicami. Niezależnie od tego, jakie wnioski wyciągnęli z tych ćwiczeń nasi analitycy, Polska nie dysponuje żadnymi środkami rozpoznania powietrznego, pozwalającymi na choćby pobieżną lustrację strefy kaliningradzkiej podczas lotów wzdłuż naszej północnej granicy. Skierniewicki pułk, operujący do niedawna na leciwych migach 21R, został rozwiązany; rozpoznawcze Su-20 oddano na złom, a zaledwie kilka bazujących w Powidzu Su-22M4 (z doraźnie zainstalowanymi rekonesansowymi kontenerami KKR) musi przejść remont. Wojska lądowe natomiast nadal nie mają bezpilotowych, zdalnie sterowanych aparatów rozpoznawczych, które stają się standardem w rozwiniętych armiach zachodnich.
Istnieje jednak inne rozwiązanie tych problemów. Furorę na wolnym rynku robią prywatne firmy dysponujące własnymi satelitami umożliwiającymi fotografowanie dowolnego obszaru i rejestrowanie obiektów mających co najmniej metr długości (do niedawna był to standard dostępny jedynie mocarstwom). Należy tylko zapłacić i spokojnie poczekać na to, co pojawi się na monitorze komputera.
Więcej możesz przeczytać w 2/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.