MAFIA CELNA

Dodano:   /  Zmieniono: 
Państwo traci kontrolę nad służbami celnymi. Współdziałają ze zorganizowanymi grupami przestępczymi, umożliwiając im przemyt spirytusu, elektroniki, broni, narkotyków oraz ludzi - poprzez tzw. bramki. Fałszują dokumenty odpraw celnych, dopuszczając do zalewu rynku dwu-, trzykrotnie tańszymi towarami z importu i uniemożliwiając sporządzenie rzeczywistego bilansu obrotów z zagranicą.
 

Utrudniają albo wręcz bojkotują działania policji celnej, powołanej do ścigania przemytników, ale też zwalczania korupcji w administracji celnej. Nie chcą udostępniać policji celnej zainstalowanych na przejściach granicznych, na przykład w Świecku, systemów monitoringu. Funkcjonariusze Generalnego Inspektoratu Celnego nie mają dostępu do baz danych Głównego Urzędu Ceł, a zanim otrzymają potrzebne informacje, znika ślad zarówno po przemycanym towarze, jak i po firmach, do których on dotarł. Żądają, by uprzedzano ich o inspekcjach i kontrolach. Państwo traci kontrolę nad służbami celnymi, a przecież odpowiadają one za trzecią część dochodów budżetu, pochodzących z ceł i podatków granicznych (łącznie chodzi o 45 mld zł).
Precedensowa w zwalczaniu korupcji w służbach celnych może być wspólna akcja poznańskiej delegatury UOP oraz Regionalnego Inspektoratu Celnego w Poznaniu, wymierzona w skorumpowanych celników z Gubina. Wkrótce do sądu trafi akt oskarżenia. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze. Zgromadzono dokumenty potwierdzające udział celników w przemycie i przyjmowanie przez nich łapówek za odprawianie towarów o drastycznie zaniżonej wartości. - Łącznie podejrzanych jest 20 osób. Zarzuca się im fałszowanie dokumentów, przyjmowanie korzyści materialnych, ułatwianie przemytu - mówi Kazimierz Rubaszewski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
Sprawa zaczęła się ponad rok temu. Pracownik operacyjny policji celnej dowiedział się, że przez przejście w Gubinie przejeżdżały tiry z elektroniką wartą 100-120 tys. marek (cło wynosi wówczas ponad 50 tys. zł), a na fakturach figurowały tanie elementy do montażu anten, od których cło wynosi 350-400 zł. Mechanizm przestępstwa był prosty: kierowca tira dysponował dwoma zestawami dokumentów celnych (SAD), które przekazywał uczestniczącym w procederze celnikom. Jedne zawierały prawdziwe dane o ładunku, drugie - fałszywe. Tira odprawiano i czekano na informację, czy bezpiecznie dotarł on do celu, czyli odbiorcy towaru. Jeśli tak, celnicy niszczyli dokumenty zawierające prawdziwe dane. W ten sposób płacono cło 100-150 razy niższe od należnego. W przestępstwie pomagały osoby zatrudnione w księgowości urzędu celnego.
Zastosowany w Gubinie mechanizm przestępstwa nie był nowy. Nigdy jednak nie udało się znaleźć dokumentów mogących służyć jako dowody.
Policja celna i funkcjonariusze UOP otrzymali informację, że nie wszystkie "lewe" dokumenty SAD są od razu niszczone, a jeden z zamieszanych w przestępstwo celników zbierał je nawet, żeby mieć "haka" na swojego kolegę. Obciążające dowody można było znaleźć, przeprowadzając jednoczesne aresztowanie wszystkich podejrzanych i przeszukując wszystkie miejsca, gdzie dowody mogły być ukryte: domy celników, firmy, do których docierały przemycone towary, urzędy celne. W ciągu kilku godzin dwustu funkcjonariuszy UOP i inspekcji celnej zatrzymało ponad dwadzieścia osób i przeszukało wszystkie wytypowane lokale - w Poznaniu, Gubinie, Krośnie Odrzańskim, Drezdenku, Jarocinie i Wałbrzychu. Podczas przeszukań znaleziono fałszywe dokumenty SAD oraz rozliczenia między celnikami. Wszystkie zatrzymane osoby przesłuchano równocześnie w Prokuraturze Okręgowej w Zielonej Górze - część z nich przyznała się do winy.
Na razie udało się udowodnić, że gubińscy celnicy pracowali dla właścicieli dwóch firm sprowadzających elektronikę: Bitronic z Poznania i Kadet z Wałbrzycha. Szefa tej ostatniej, Leszka Z., zatrzymano, prezesowi Bitronica, Andrzejowi B. (posługującemu się jednocześnie niemieckim paszportem), udało się zbiec za granicę. Za odprawienie jednego tira celnicy otrzymywali przeciętnie 2,5-3 tys. marek i sumą tą solidarnie się dzielili, niezależnie od tego, kto był akurat na zmianie (na jednym z przejętych przez RIC dokumentów SAD celnik, który odebrał pulę do podziału, zapisał ołówkiem, komu i ile przypadło do podziału). Jeśli zważyć, że jednego dnia odprawiano kilka trefnych transportów, zarobki skorumpowanych celników sięgały nawet trzech tysięcy marek dziennie. Mieli więc oni stałe i pewne źródło dochodów. Dochody te było trudno zauważyć, bo jeśli nawet kupowali luksusowe samochody, były one rejestrowane na osoby trzecie, podobnie jak nieruchomości (mimo to UOP i RIC zatrzymały 55 aut).
Czy gubińska spółdzielnia skorumpowanych celników pracowała tylko dla przemytników elektroniki? Wiele wątków śledztwa wskazuje na to, że nie. Przede wszystkim okazało się, że przejścia graniczne były monitorowane przez największe polskie gangi. - Miały one na granicach własne bramki, czyli celników przepuszczających przemyt bez żadnej ewidencji. Dzięki temu oprócz spirytusu gangsterzy mogli szmuglować narkotyki, broń, a także ludzi. Przemyt przepuszczany przez bramki najtrudniej udowodnić, nie istnieje bowiem materialny dowód przestępstwa - mówi Małgorzata Ćwik, rzecznik prasowy RIC w Poznaniu. Gangsterzy mieli nawet do dyspozycji... własny most pontonowy na Nysie Łużyckiej, przez który w ciągu dwóch lat przerzucano kontrabandę.
- Żaden lokalny przemytnik nie mógł działać na zachodniej granicy bez wiedzy i zgody Pershinga, Carringtona czy Wańki - opowiada oficer UOP prowadzący śledztwo przeciwko gubińskiej spółdzielni. - To oni mieli przede wszystkim własnych celników i tylko za ich zgodą celnicy ci mogli pracować dla zaprzyjaźnionych firm - dodaje.
W rejonie działania urzędu celnego w Rzepinie rezydentem warszawskich gangów był niejaki Niki. Nic nie działo się tam bez jego wiedzy. W grudniu 2000 r. Niki został zastrzelony. Dla Pruszkowa stał się niewygodny, gdyż zalegalizował większość swoich interesów i nie chciał brać udziału w ryzykownych operacjach. Na początku stycznia tego roku Pruszków wydelegował do Rzepina nowego rezydenta. Oprócz wręczania "pensji" swoim celnikom rezydenci i ich ludzie prowadzą stałą obserwację granicy, konwojują tiry z kontrabandą, informują odbiorców, czy towar bezpiecznie przekroczył granicę.
Dotychczas za przestępstwa celne skazywano pojedynczych funkcjonariuszy. Tymczasem na przejściach granicznych działają najczęściej całe grupy. Zadziwia, że prawie żadnej wiedzy na ten temat nie mają szefowie lokalnej i centralnej administracji celnej. Zadziwia tym bardziej, że ci sami celnicy byli podejrzani w wielu sprawach, o czym przełożonych informowano. Dwaj funkcjonariusze z Gubina byli na przykład wcześniej zamieszani w tzw. aferę cukrową. Na przejściach istnieją też systemy monitoringu, kosztujące - jak ten w Świecku - kilkadziesiąt milionów złotych. Po co zamontowano tak kosztowne urządzenia, skoro praktycznie ich się nie używa, a w dodatku do systemu tego nie ma dostępu policja celna.
W Gubinie przestępczy proceder uprawiało aż ośmiu celników, czyli ponad połowa jednej zmiany, i sześciu agentów celnych. Gdy pytaliśmy gubińskich celników, czy to możliwe, by działania tak dużej grupy ich skorumpowanych kolegów pozostały nie zauważone, usłyszeliśmy: "Ta sprawa to robienie wideł z igły. Robi się przestępców z ludzi, którzy mieli chwilę słabości. To pokazówka GIC, który chciał się popisać sukcesami". Czy jednak chwila słabości może trwać dwa lata?
Kiedy zatrzymano celników w Gubinie, natychmiast wzrosły tam stawki za kontrabandę alkoholu - za przemyt tira spirytusu trzeba było płacić nie 25 tys. zł, lecz 40 tys. zł. Jednocześnie kolejka oczekujących na odprawę skróciła się czterokrotnie. Czy nie był to oczywisty dowód tego, że wcześniej Gubin był rajem dla przemytników? Zresztą nie tylko Gubin. Przemytnicy przecież nie zniknęli, lecz pojechali na inne przejścia. Tymczasem w oficjalnych statystykach nie ma nawet śladu wykrycia tam choćby kilku nielegalnych transportów więcej niż zwykle.
Przemycony towar najczęściej znika z magazynów w ciągu kilku dni, gdyż odbiorcy sprzedają go w promocji, po mocno zaniżonych cenach. Czy proceder ten byłby możliwy bez układów w urzędach skarbowych? Zadzwoniliśmy do kilku firm, które policja celna podejrzewa o sprzedaż przemycanych towarów. W trzech z nich bez problemu zaproponowano nam sprzedaż lub kupno towarów bez faktur. Dlaczego takimi firmami nie interesuje się kontrola skarbowa?
Sytuacja jest o tyle alarmująca, że w ubiegłym roku kontrolerzy GIC na 134 mln zł oszacowali straty skarbu państwa wskutek nieprawidłowości w odprawach celnych (rok wcześniej było to 60 mln zł). Jak się do tego mają zapewnienia urzędników GUC, że w Polsce ograniczono zarówno skalę przemytu, jak i liczbę wypadków korupcji wśród celników?
- Korupcja w służbach celnych nie byłaby możliwa bez udziału zaufanych osób na odpowiedzialnych stanowiskach. Liczy się układ: ustawienie konkretnego celnika na zmianie i przychylność przełożonego. Generalny Inspektorat Celny zabiega o prawo do stosowania prowokacji, m.in. wręczania korzyści majątkowych skorumpowanym celnikom, gdyż jest to jedyna metoda na rozbicie przestępczych struktur - mówi Paweł Banaś, generalny inspektor celny. Na razie nieuczciwi celnicy próbują przekupywać kontrolujących ich funkcjonariuszy Generalnego Inspektoratu Celnego. Pracownikowi poznańskiego oddziału GIC proponowano na przykład 4 tys. zł za przymknięcie oczu na sfałszowanie dokumentów odprawy ekskluzywnego auta. Sprawa trafiła do prokuratury.
W ubiegłym roku ujawniono, że w ciągu dwóch lat skorumpowani celnicy wpuścili do Polski po zaniżonych stawkach celnych prawie 200 ciężarówek. Pojazdy trafiły do dwóch importerów z Pleszewa. Dwaj celnicy podejrzani o przyjęcie łapówek zostali w październiku ubiegłego roku zatrzymani (wobec jednego zastosowano areszt tymczasowy). Sprawą zajmują się poznańska policja i prokuratura. W grudniu ubiegłego roku wpadli dwaj celnicy z przejścia granicznego w Cieszynie-Boguszowicach - również oni fałszowali dokumenty odprawy samochodów. Najnowsza sprawa dotyczy sfałszowania dokumentów odprawy kilkudziesięciu ekskluzywnych wozów terenowych, wartych 200-300 tys. zł każdy. Ich wartość celną zaniżano nawet dziesięciokrotnie. - Właściciele tych aut dysponowali stosownymi opiniami rzeczoznawców. Jeden z odprawionych jeepów - formalnie wrak - miał przebieg zaledwie 50 kilometrów - mówi Małgorzata Skocińska z GIC.
Drugą obok gubińskiej przełomową sprawą w zwalczaniu celnej mafii może być tzw. afera cukrowa. Śledztwo w tej sprawie obejmuje już 54 celników, podejrzanych o przyjęcie łapówki za fałszowanie dokumentów celnych. Mieli za to otrzymywać od 800 zł do 15 tys. zł (najwyższe łapówki sięgały ponad 40 tys. zł). Akt oskarżenia opiera się głównie na zeznaniach czterech podejrzanych, którzy przyznali się do winy. Przestępstwo polegało na tym, że celnicy dokonywali fikcyjnych odpraw transportów cukru na przejściach granicznych w Kołbaskowie, Rzepinie, Gubinie i Świecku. Zarabiano na dwukrotnej różnicy między ceną krajową a eksportową - towar pozornie wysyłano za granicę, a w rzeczywistości cukier trafiał do polskich sklepów. W latach 1997-1999 tylko na przejściu w Kołbaskowie odprawiono trzysta fikcyjnych transportów. Straty skarbu państwa z tytułu działalności gubińskiej spółdzielni oraz poniesione w tzw. aferze cukrowej mogą sięgać kilkuset milionów złotych (procesowo udokumentowane są straty dziesięciokrotnie niższe).
Celnicy twierdzą, że w wielu wypadkach są przez przemytników pomawiani o korupcję. - Bardzo łatwo spreparować przeciwko celnikowi fałszywe oskarżenia - mówi Witold Krochmal, dyrektor Urzędu Celnego w Szczecinie. W III RP nie było jednak ani jednego wypadku skazania celnika na podstawie wątpliwych dowodów, na przykład wyłącznie zeznań przestępców. Jacek Kapica, dyrektor gabinetu prezesa Głównego Urzędu Ceł, przyznaje, że osoby oczyszczone z zarzutów wracały do pracy. Zgadza się też z tym, że opinia publiczna ma prawo się domagać, by celnicy byli poza wszelkim podejrzeniem, a osoby uwikłane w sprawy karne nie pełniły służby. W GUC nie ma natomiast pomysłu na to, jak zapobiegać korupcji wśród celników. - Nie próbujemy budować systemu "łapania za rękę", bo to musiałby być system policyjny, z natury nieskuteczny - tłumaczy Zbigniew Bujak, prezes Głównego Urzędu Ceł. Wiele okazji do korupcji zniknęłoby wraz z wyeliminowaniem papierowej dokumentacji celnej, którą można manipulować. Mimo że na system komputerowej ewidencji celnej wydano już ponad 150 mln zł i wprowadza się go prawie cztery lata, nadal nie działa. - To jest główny powód opóźnień w przekazywaniu informacji z GUC do GIC - mówi Krystyna Urbańska, rzecznik GUC. Zbigniew Bujak zapewnia, że system będzie gotowy na koniec 2002 r.
Na razie nikt nie ma pomysłu, jak służby celne przywrócić państwu. Tymczasem - wedle szacunków Międzynarodowej Organizacji Celnej - wskutek korupcji wśród celników do polskiego budżetu nie trafia około 5 mld zł rocznie. Suma ta wystarczyłaby na spłacenie wszystkich zobowiązań kas chorych i szpitali.

Stanisław Janecki
Ewa Ornacka
Więcej możesz przeczytać w 3/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.