Antysojusznik

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy NATO zawiesi swoje zobowiązania wobec Polski? Już po raz trzeci od przyjęcia Polski do NATO w 1999 r. wysoki przedstawiciel paktu ostrzegł, że nie wypełniamy swoich zobowiązań. Tym razem nasze władze skarcił czterogwiazdkowy generał Joseph Ralston, dowódca sił sojuszu w Europie. "Nie dość, że nie umiecie wydawać pieniędzy na wojsko, to w dodatku przeznaczacie ich na armię kompromitująco mało" - powiedział Ralston.
 
Po raz trzeci w ciągu półtora roku dano nam do zrozumienia, że jesteśmy najsłabszym ogniwem sojuszu. Co gorsza, nie wiemy, jak to zmienić ani się o to nie staramy.
Ignorowanie przez Polskę sojuszniczych zobowiązań może mieć katastrofalne skutki dla państw ubiegających się o członkostwo w pakcie. Zniechęcony doświadczeniami z naszą armią, sojusz będzie odwlekał przyjęcie nowych krajów. Postępy w integracji z NATO są poza tym istotnym sprawdzianem umiejętności współpracy Polski z zachodnimi strukturami. To argument nie do przecenienia w naszych negocjacjach z Unią Europejską. Jako maruder NATO nie możemy liczyć na szybkie przyjęcie do UE.

Chory człowiek paktu
Polska musi szybko przestać być "chorym człowiekiem" paktu. Plan działań i dodatkowe źródła finansowania wojska powinny się znaleźć natychmiast, podobnie jak odpowiedni ludzie. Zwiększmy budżet armii, nawet kosztem drastycznej redukcji wydatków na inne dziedziny, na przykład administrację, pomoc społeczną, ochronę rynku wewnętrznego, dofinansowanie rolniczych ubezpieczeń.
Nie ma się co łudzić: w armii nie ma dziś na kierowniczych stanowiskach ludzi, którzy potrafiliby ją zreformować. Należy postawić więc na jej czele dobrego menedżera z zewnątrz, który zrobi szybki rachunek zysków i strat. Wojsko pilnie potrzebuje nie sentymentalnego kawalerzysty, lecz kogoś, kto bezlitośnie potrafiłby liczyć koszty. Musiałby - po pierwsze - zlikwidować wszystkie nie służące obronności przybudówki armii. Po drugie - musiałby się pozbyć z MON i Sztabu Generalnego co najmniej kilkuset oficerów, którzy poligon znają z telewizji. I po trzecie - musiałby sprywatyzować znaczną część majątku armii. Jeżeli rząd tego nie zrobi, społeczeństwo tak samo jak przed wojną będzie zbierało pieniądze na samolot wielozadaniowy do puszek z napisem "Fundusz Obrony Narodowej". Na taki pomysł wpadł pół roku temu Senat. Może to najlepsze wyjście z sytuacji?

Przestrogi dla Polski
Generał Ralston zganił polskich polityków za nieumiejętne planowanie wydatków na wojsko oraz zasugerował, że nie podoba mu się zmniejszenie tegorocznego budżetu resortu obrony z 2,1 proc. PKB (które zadeklarowaliśmy przed wstąpieniem do NATO) do 1,92 proc. Czy ta pierwsza tak ostra publiczna wypowiedź wysokiego rangą wojskowego sojuszu na temat budżetu członka paktu wywołała wreszcie niezbędny wstrząs? Niekoniecznie. Poprzestano jedynie na rezygnacji z planów zabrania z budżetu armii 98 mln zł.
Taka postawa dziwi tym bardziej, że już wcześniej formułowano zarzuty o niewywiązywaniu się Polski ze zobowiązań. W marcu 2000 r., podsumowując pierwszy rok naszego członkostwa w sojuszu, lord George Robertson, sekretarz generalny NATO, skandalem nazwał to, że nie potrafimy zmobilizować na potrzeby misji pokojowych więcej niż 2 proc. swoich żołnierzy. "Albo ma się złe wojsko, albo złą koncepcję jego wykorzystania" - powiedział wówczas Robertson. Drugi raz skarcił polskie władze w liście do Janusza Onyszkiewicza, ówczesnego ministra obrony, latem 2000 r. Wtedy podkreślił, że zajmujemy ostatnie miejsce pod względem wydatków na żołnierza - zdecydowanie za Czechami i Węgrami.
Robertson nie rozumie, dlaczego wydatki osobowe w naszym resorcie obrony zamiast się zmniejszać (wraz z malejącą liczbą żołnierzy), cały czas rosną. W 1999 r. połowa budżetu MON przeznaczona była na "utrzymanie stanów osobowych". W tym roku już prawie 60 proc. budżetu pochłaniają wydatki nie mające nic wspólnego ani z uzbrojeniem, ani ze szkoleniem. Jest czymś kuriozalnym fakt, że prawie 7 proc. sumy, którą w latach 2001-2006 powinniśmy przeznaczyć na dostosowanie armii do wymogów NATO, wydawane jest tylko w jednym roku na ogrzewanie budynków resortu obrony, w tym domów wypoczynkowych i pomieszczeń służby zdrowia.

Pełzająca reforma, czyli armia maruderów
Żeby sprostać zadaniom stawianym przez sojusz, trzeba m.in. w najbliższych kilku latach wymienić arsenały pochodzące jeszcze z Układu Warszawskiego. Nowoczesny sprzęt, spełniający standardy NATO, stanowi zaledwie kilka procent wyposażenia naszego wojska, podczas gdy w innych krajach - 30 proc. Obecnie na modernizację armii przeznacza się mniej niż 15 proc. budżetu. Żeby powstrzymać techniczną degradację sprzętu, trzeba by wydawać co najmniej dwa razy tyle.
Lista zakupów dla wojska jest znana co najmniej od początku lat 90. Trzeba kupić prawie wszystko: transportery opancerzone, śmigłowce bojowe, nowoczesne samoloty wielozadaniowe, samoloty transportowe, systemy dowodzenia i łączności, obrony przeciwlotniczej i przeciwpancernej, okręty podwodne, korwety rakietowe, czołgi, zintegrowane systemy informatyczne. Konieczna jest też wymiana 80 proc. parku samochodowego.
W MON założono, że średnie roczne wydatki na żołnierza wzrosną z obecnych 17 tys. USD do 30 tys. USD. Trzecia część armii powinna zostać tak wyposażona i wyszkolona, żeby była zdolna do udziału w akcjach sił szybkiego reagowania NATO. Poziom zapasów ma być przystosowany do standardów sojuszu. Gołym okiem widać, że plany te tchną urzędowym optymizmem. Już teraz wiadomo przecież, że na pewno za sześć lat nie będziemy mieli armii w pełni sprawnej i kompatybilnej z wojskami paktu.

Ostatnie ostrzeżenie
Trudno, żeby Polska wypełniała sojusznicze zobowiązania, skoro nie potrafi nawet kupić tego, co trzeba. Dwa lata temu plan wojskowych zakupów nowelizowano ponad 70 razy. Nie wiadomo, co zawiera, gdyż jest tajny. Dzięki temu przed opinią publiczną nie trzeba się tłumaczyć z nieudolności. Wysocy urzędnicy resortu obrony nie muszą też wyjaśniać, dlaczego premier Jerzy Buzek wyznaczył niedawno MON dwóch "kuratorów". Dowiedzieliśmy się, że powołano ich po to, by godzili zwaśnionych szefów ministerstwa.
W kierownictwie NATO w Brukseli można usłyszeć, że czwartego ostrzeżenia dla Polski już nie będzie. Formalnie sojusz nie może nas wykluczyć ze swoich struktur. Czy żołnierze paktu będą nas jednak bronić ze wszystkich sił, jeśli co rusz pokazujemy im, że sami nie dbamy o własne bezpieczeństwo, że lekceważymy zobowiązania, że otwarcie liczymy na to, iż czarną robotę zrobią za nas inni?
Więcej możesz przeczytać w 5/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.