Totalizator Sportowy pod rządami Sławomira Sykuckiego
Totalizator Sportowy pod rządami Sławomira Sykuckiego
Kiedy w mediach pojawiła się informacja o możliwości zwolnienia Sławomira Sykuckiego ze stanowiska szefa Totalizatora Sportowego, w jego obronę zaangażowało się co najmniej tyle osób, ile broniło Bogusława Kotta, gdy zagrożona była jego posada w BIG Banku Gdański. I tym razem obrońcy wywodzili się niemal ze wszystkich liczących się partii i środowisk politycznych: od Kancelarii Prezydenta RP przez SLD aż po AWS. Obaj prezesi mają też podobną biografię: w młodości bliskie związki z częścią dzisiejszej elity SLD. Sławomir Sykucki chce uchodzić za bezpartyjnego fachowca pomnażającego zyski firmy i dbającego o interes skarbu państwa. W podobnym duchu wypowiadano się o prezesie BIG Banku Gdańskiego. - Totalizator jest jednym z największych pod względem przychodów i zarazem jednym z najbardziej zyskownych przedsiębiorstw w kraju - podkreśla Beata Jarosz, rzecznik prasowy ministra skarbu. Zgodny chór obrońców prezesa TS może świadczyć o tym, jak ważne jest dla polskiej klasy politycznej stanowisko szefa instytucji dysponującej dochodami idącymi w setki milionów złotych.
Dochody, a nawet straty. Wedle raportu NIK, dochody budżetu państwa z podatku od gier w 1996 r. wyniosły prawie 317 mln zł (ponad 97 proc. planu), w 1997 r. wzrosły do 433 mln zł, a w 1998 r. - 487,2 mln zł. Według danych Totalizatora Sportowego opublikowanych w dzienniku "Prawo i Gospodarka", w 1998 r. firma wpłaciła do kasy państwa ponad 709 mln zł, a w informacji przesłanej do redakcji "Wprost" podano z kolei kwotę przeszło 818 mln zł. Nie wiadomo, skąd bierze się różnica kilkuset milionów złotych. - Wpływy do budżetu państwa uzyskiwane z działalności TS nie są wyodrębnione. Szacowane są w ramach dochodów z podatku od gier - mówi Beata Jarosz.
Sumy płacone przez Totalizatora Sportowego są spore, nie bardzo jednak wiadomo, jak tłumaczyć to, że jeszcze niedawno firma zajmowała wysokie miejsce na liście największych dłużników skarbu państwa. W maju 1997 r. decyzją Urzędu Skarbowego Warszawa-Praga umorzono przedsiębiorstwu ok. 20 mln zł należności, a 10 mln zł rozłożono na raty. W 1995 r. Totalizator przyniósł ponad sześć milionów złotych strat. W tym samym czasie jego regionalne siedziby przekształcano w lśniące marmurami rezydencje. Koszt metra kwadratowego garażu wynosił w niektórych 6 tys. zł.
To, co się dzieje w firmie teraz, również budzi wątpliwości. Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli stwierdzili między innymi, że "w latach 1996-1997 powierzano innym podmiotom, także zagranicznym, wykonywanie czynności związanych z prowadzeniem gier losowych i zakładów wzajemnych, a także użytkowano urządzenia będące własnością osób trzecich". Przez lata więc firmy zewnętrzne niezależnie od kondycji Totalizatora miały zapewnione stałe i wysokie zyski. Od kilku urzędników resortu skarbu dowiedzieliśmy się, że sprawdzają oni legalność powoływanych przez obecny zarząd spółek, które zawierają z TS umowy na wykonywanie różnych usług, na przykład zaopatrzenie kolektur w materiały czy organizowanie balów mistrzów sportu. Minister skarbu może stracić kontrolę nad nimi, a część pieniędzy, którymi obraca Totalizator, trafi do prywatnych kieszeni. Inspektorzy NIK ujawnili też, że w latach 1996-1998 firma pobierała dwa grosze dodatkowej opłaty od każdej transakcji z tytułu kosztów druku kuponów multilotka, dużego lotka, express lotka oraz szczęśliwego numerka. Nie była ona przewidziana w regulaminach gier i nie wynikała z przepisów ustawy i aktów wykonawczych do niej. Bezpodstawne zyski wyniosły ponad 38 mln zł.
Jeśli ogłaszamy konkurs, to wygrywa GTECH. Największym problemem Totalizatora Sportowego jest jednak umowa zawarta w 1991 r. z amerykańską GTECH Corporation. Była tak sformułowana, że dawała GTECH ogromne przywileje, a przede wszystkim zysk od dochodów brutto. Totalizator zapłacił za licencję i wdrożenie systemu, komputery i kod źródłowy, natomiast tzw. moduły łączności oraz moduły na satelicie, umożliwiające przetwarzanie danych, należą do Amerykanów, którzy zarabiają z tego tytułu kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie. Według informacji "Fortune Magazine", firma GTECH opanowała "niezwykłą zdolność zapewniania sobie rządowych kontraktów". Nigdy nie straciła kontrahenta i znana jest z tego, że wydaje duże - w stosunku do obrotów - pieniądze na lobbing. Słynie też na giełdzie z tego, że sowicie opłaca tzw. konsultantów pomagających załatwiać umowy. Od lat ciążą na niej podejrzenia o łapownictwo (w USA toczyło się w tej sprawie już kilka procesów).
Wiele kontrowersji wzbudziło udostępnienie przez korporację samolotu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu podczas jego pobytu na igrzyskach w Atlancie. - Tak się złożyło, że były udziałowiec GTECH przyleciał do Atlanty maszyną korporacji i zaproponował prezydentowi wynajęcie samolotu. Rachunek przekazano do polskiej ambasady. Jako że GTECH nie jest firmą przewozową, rachunek był niższy od standardowych cenników: uwzględniono tylko koszty amortyzacji, paliwa i wynagrodzenie załogi. Pominięcie marży handlowej było powodem dziennikarskich spekulacji, które obróciły się przeciwko naszej korporacji. Tylko wtedy prezydent Aleksander Kwaśniewski leciał naszym samolotem. Atmosfera wokół tego zdarzenia spowodowała, że już nigdy nie zaoferujemy takich usług żadnemu przedstawicielowi polskich władz - wyjaśnia Andrzej Sikorski, wiceprezes GTECH Corporation ds. Europy Wschodniej.
Co ciekawe, GTECH do dzisiaj nie ma oddziału w naszym kraju, co oznacza, że nie płaci u nas podatku dochodowego, więc zyski może transferować za granicę. Dzięki umowie sprzed dziewięciu lat praktycznie trzyma Totalizatora w szachu; korporacja prawdopodobnie nie będzie miała konkurencji w przetargu na dalszą obsługę systemu.
- Umowa serwisowa zawarta przez TS i GTECH wygasa jesienią 2001 r. Jesteśmy zainteresowani jej przedłużeniem, ale decyzja o dopuszczeniu do konkursu innych firm zależy od zarządu Totalizatora. Oczywiście rozpoczęliśmy rozmowy, w których zasygnalizowano nam konieczność ewentualnej renegocjacji umowy. Szczegóły są jednak tajemnicą handlową. Mogę jedynie powiedzieć, że zmiany będą dotyczyć dostosowania naszych usług do nowych potrzeb TS - mówi Andrzej Sikorski.
- Umowa opatrzona jest klauzulą poufności. W profesjonalnym obrocie gospodarczym jest to dość powszechna praktyka, szczególnie w znanych mi umowach pomiędzy prowadzącym loterie a operatorem. Trwają rozmowy z korporacją GTECH i dwiema firmami, które ewentualnie mogłyby ją zastąpić. Ze zrozumiałych względów są one poufne - tłumaczy Marek Jakubowski, wiceprezes Totalizatora Sportowego.
Sławomir Sykucki przyznawał już publicznie, że dotychczas kilkakrotnie zmieniano niektóre szczegóły umowy z GTECH. Dwa lata temu prezes powiedział "Rzeczpospolitej": "Renegocjacje miałyby dotyczyć nie tylko wynagrodzenia dla GTECH, szczególnie od nowych gier, ale i dostarczenia przez korporację dodatkowych urządzeń, które pozwoliłyby Totalizatorowi Sportowemu sprzedawać jednocześnie loterie pieniężne, tzw. zdrapki". Zdrapki pojawiły się jesienią ubiegłego roku.
- Korporacja GTECH bezpłatnie przygotowała cały system - mówi Andrzej Sikorski. Amerykański partner został też wybrany do obsługi wyścigów konnych na Służewcu. Formalnie system komputerowy wyścigów należał do spółki Grytek, lecz jej jedynym udziałowcem była firma GTECH.
Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Gdy w grudniu 1997 r. minister Emil Wąsacz, zobligowany decyzją poprzedniego rządu, podpisał akt komercjalizacji Przedsiębiorstwa Państwowego Totalizator Sportowy, przed firmą otworzyły się nie tylko możliwości utrzymania monopolu na gry losowe, ale też poszerzenia pola działania. Przedstawiciele rządu i TS tłumaczyli przy tym, że na całym świecie loterie państwowe działają jako spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Ale obowiązują tam ograniczenia, które nie pozwalają, aby zyski płynęły zarówno do państwowej, jak i prywatnej kieszeni. O tym, że Totalizator dość swobodnie interpretuje przepisy, świadczy uruchomienie w marcu 1996 r. multilotka, który - według specjalistów - nie jest grą liczbową, lecz zakładem wzajemnym. A zakładami wzajemnymi zajmują się na świecie biura bukmacherskie. Opłaty za obsługę multilotka pobiera TS jako firma serwisowa, nie ponosząc przy tym żadnego ryzyka. Tymczasem w przeciwieństwie do tradycyjnego totolotka, gdzie na wygrane przeznaczone jest 50 proc. wpływów z zakładów, w multilotku pula ta nie jest limitowana. Możliwe jest więc, że kilku graczy obstawi maksymalne stawki i wygra, a wówczas Totalizator (w 100 proc. własność skarbu państwa) nie miałby dość pieniędzy na nagrody. Musiano by je wypłacić z budżetu.
PPPS - Partia Przyjaciół Prezesa Solorza. Transmisje losowań Totalizatora Sportowego - w końcu państwowej firmy - przeniesiono z publicznej telewizji do prywatnego Polsatu. Przedstawiciele TS tłumaczą, że Telewizja Polska pobierała za czas transmisji stawki reklamowe, a Polsat robi to za darmo. W rzeczywistości stacja Zygmunta Solorza zarabia (i to dużo) na reklamach Totalizatora. - Przyznaję, że Polsat jest dla nas najważniejszym medium reklamowym. Jego widownia bardziej odpowiada grupie docelowej odbiorców gier losowych niż w wypadku telewizji publicznej - mówi Cezary Leszczyński, kierownik działu marketingu i reklamy Totalizatora Sportowego. Być może przenosiny totolotka do Polsatu nie są przypadkowe. Przecież Piotr Nurowski, prawa ręka Zygmunta Solorza, zna prezesa Sławomira Sykuckiego od lat - od czasów wspólnej pracy w organizacjach młodzieżowych PRL. W ubiegłym roku TS zaangażował się w tworzenie Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego Polsat.
Jacek Szczęsny
Kiedy w mediach pojawiła się informacja o możliwości zwolnienia Sławomira Sykuckiego ze stanowiska szefa Totalizatora Sportowego, w jego obronę zaangażowało się co najmniej tyle osób, ile broniło Bogusława Kotta, gdy zagrożona była jego posada w BIG Banku Gdański. I tym razem obrońcy wywodzili się niemal ze wszystkich liczących się partii i środowisk politycznych: od Kancelarii Prezydenta RP przez SLD aż po AWS. Obaj prezesi mają też podobną biografię: w młodości bliskie związki z częścią dzisiejszej elity SLD. Sławomir Sykucki chce uchodzić za bezpartyjnego fachowca pomnażającego zyski firmy i dbającego o interes skarbu państwa. W podobnym duchu wypowiadano się o prezesie BIG Banku Gdańskiego. - Totalizator jest jednym z największych pod względem przychodów i zarazem jednym z najbardziej zyskownych przedsiębiorstw w kraju - podkreśla Beata Jarosz, rzecznik prasowy ministra skarbu. Zgodny chór obrońców prezesa TS może świadczyć o tym, jak ważne jest dla polskiej klasy politycznej stanowisko szefa instytucji dysponującej dochodami idącymi w setki milionów złotych.
Dochody, a nawet straty. Wedle raportu NIK, dochody budżetu państwa z podatku od gier w 1996 r. wyniosły prawie 317 mln zł (ponad 97 proc. planu), w 1997 r. wzrosły do 433 mln zł, a w 1998 r. - 487,2 mln zł. Według danych Totalizatora Sportowego opublikowanych w dzienniku "Prawo i Gospodarka", w 1998 r. firma wpłaciła do kasy państwa ponad 709 mln zł, a w informacji przesłanej do redakcji "Wprost" podano z kolei kwotę przeszło 818 mln zł. Nie wiadomo, skąd bierze się różnica kilkuset milionów złotych. - Wpływy do budżetu państwa uzyskiwane z działalności TS nie są wyodrębnione. Szacowane są w ramach dochodów z podatku od gier - mówi Beata Jarosz.
Sumy płacone przez Totalizatora Sportowego są spore, nie bardzo jednak wiadomo, jak tłumaczyć to, że jeszcze niedawno firma zajmowała wysokie miejsce na liście największych dłużników skarbu państwa. W maju 1997 r. decyzją Urzędu Skarbowego Warszawa-Praga umorzono przedsiębiorstwu ok. 20 mln zł należności, a 10 mln zł rozłożono na raty. W 1995 r. Totalizator przyniósł ponad sześć milionów złotych strat. W tym samym czasie jego regionalne siedziby przekształcano w lśniące marmurami rezydencje. Koszt metra kwadratowego garażu wynosił w niektórych 6 tys. zł.
To, co się dzieje w firmie teraz, również budzi wątpliwości. Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli stwierdzili między innymi, że "w latach 1996-1997 powierzano innym podmiotom, także zagranicznym, wykonywanie czynności związanych z prowadzeniem gier losowych i zakładów wzajemnych, a także użytkowano urządzenia będące własnością osób trzecich". Przez lata więc firmy zewnętrzne niezależnie od kondycji Totalizatora miały zapewnione stałe i wysokie zyski. Od kilku urzędników resortu skarbu dowiedzieliśmy się, że sprawdzają oni legalność powoływanych przez obecny zarząd spółek, które zawierają z TS umowy na wykonywanie różnych usług, na przykład zaopatrzenie kolektur w materiały czy organizowanie balów mistrzów sportu. Minister skarbu może stracić kontrolę nad nimi, a część pieniędzy, którymi obraca Totalizator, trafi do prywatnych kieszeni. Inspektorzy NIK ujawnili też, że w latach 1996-1998 firma pobierała dwa grosze dodatkowej opłaty od każdej transakcji z tytułu kosztów druku kuponów multilotka, dużego lotka, express lotka oraz szczęśliwego numerka. Nie była ona przewidziana w regulaminach gier i nie wynikała z przepisów ustawy i aktów wykonawczych do niej. Bezpodstawne zyski wyniosły ponad 38 mln zł.
Jeśli ogłaszamy konkurs, to wygrywa GTECH. Największym problemem Totalizatora Sportowego jest jednak umowa zawarta w 1991 r. z amerykańską GTECH Corporation. Była tak sformułowana, że dawała GTECH ogromne przywileje, a przede wszystkim zysk od dochodów brutto. Totalizator zapłacił za licencję i wdrożenie systemu, komputery i kod źródłowy, natomiast tzw. moduły łączności oraz moduły na satelicie, umożliwiające przetwarzanie danych, należą do Amerykanów, którzy zarabiają z tego tytułu kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie. Według informacji "Fortune Magazine", firma GTECH opanowała "niezwykłą zdolność zapewniania sobie rządowych kontraktów". Nigdy nie straciła kontrahenta i znana jest z tego, że wydaje duże - w stosunku do obrotów - pieniądze na lobbing. Słynie też na giełdzie z tego, że sowicie opłaca tzw. konsultantów pomagających załatwiać umowy. Od lat ciążą na niej podejrzenia o łapownictwo (w USA toczyło się w tej sprawie już kilka procesów).
Wiele kontrowersji wzbudziło udostępnienie przez korporację samolotu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu podczas jego pobytu na igrzyskach w Atlancie. - Tak się złożyło, że były udziałowiec GTECH przyleciał do Atlanty maszyną korporacji i zaproponował prezydentowi wynajęcie samolotu. Rachunek przekazano do polskiej ambasady. Jako że GTECH nie jest firmą przewozową, rachunek był niższy od standardowych cenników: uwzględniono tylko koszty amortyzacji, paliwa i wynagrodzenie załogi. Pominięcie marży handlowej było powodem dziennikarskich spekulacji, które obróciły się przeciwko naszej korporacji. Tylko wtedy prezydent Aleksander Kwaśniewski leciał naszym samolotem. Atmosfera wokół tego zdarzenia spowodowała, że już nigdy nie zaoferujemy takich usług żadnemu przedstawicielowi polskich władz - wyjaśnia Andrzej Sikorski, wiceprezes GTECH Corporation ds. Europy Wschodniej.
Co ciekawe, GTECH do dzisiaj nie ma oddziału w naszym kraju, co oznacza, że nie płaci u nas podatku dochodowego, więc zyski może transferować za granicę. Dzięki umowie sprzed dziewięciu lat praktycznie trzyma Totalizatora w szachu; korporacja prawdopodobnie nie będzie miała konkurencji w przetargu na dalszą obsługę systemu.
- Umowa serwisowa zawarta przez TS i GTECH wygasa jesienią 2001 r. Jesteśmy zainteresowani jej przedłużeniem, ale decyzja o dopuszczeniu do konkursu innych firm zależy od zarządu Totalizatora. Oczywiście rozpoczęliśmy rozmowy, w których zasygnalizowano nam konieczność ewentualnej renegocjacji umowy. Szczegóły są jednak tajemnicą handlową. Mogę jedynie powiedzieć, że zmiany będą dotyczyć dostosowania naszych usług do nowych potrzeb TS - mówi Andrzej Sikorski.
- Umowa opatrzona jest klauzulą poufności. W profesjonalnym obrocie gospodarczym jest to dość powszechna praktyka, szczególnie w znanych mi umowach pomiędzy prowadzącym loterie a operatorem. Trwają rozmowy z korporacją GTECH i dwiema firmami, które ewentualnie mogłyby ją zastąpić. Ze zrozumiałych względów są one poufne - tłumaczy Marek Jakubowski, wiceprezes Totalizatora Sportowego.
Sławomir Sykucki przyznawał już publicznie, że dotychczas kilkakrotnie zmieniano niektóre szczegóły umowy z GTECH. Dwa lata temu prezes powiedział "Rzeczpospolitej": "Renegocjacje miałyby dotyczyć nie tylko wynagrodzenia dla GTECH, szczególnie od nowych gier, ale i dostarczenia przez korporację dodatkowych urządzeń, które pozwoliłyby Totalizatorowi Sportowemu sprzedawać jednocześnie loterie pieniężne, tzw. zdrapki". Zdrapki pojawiły się jesienią ubiegłego roku.
- Korporacja GTECH bezpłatnie przygotowała cały system - mówi Andrzej Sikorski. Amerykański partner został też wybrany do obsługi wyścigów konnych na Służewcu. Formalnie system komputerowy wyścigów należał do spółki Grytek, lecz jej jedynym udziałowcem była firma GTECH.
Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Gdy w grudniu 1997 r. minister Emil Wąsacz, zobligowany decyzją poprzedniego rządu, podpisał akt komercjalizacji Przedsiębiorstwa Państwowego Totalizator Sportowy, przed firmą otworzyły się nie tylko możliwości utrzymania monopolu na gry losowe, ale też poszerzenia pola działania. Przedstawiciele rządu i TS tłumaczyli przy tym, że na całym świecie loterie państwowe działają jako spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Ale obowiązują tam ograniczenia, które nie pozwalają, aby zyski płynęły zarówno do państwowej, jak i prywatnej kieszeni. O tym, że Totalizator dość swobodnie interpretuje przepisy, świadczy uruchomienie w marcu 1996 r. multilotka, który - według specjalistów - nie jest grą liczbową, lecz zakładem wzajemnym. A zakładami wzajemnymi zajmują się na świecie biura bukmacherskie. Opłaty za obsługę multilotka pobiera TS jako firma serwisowa, nie ponosząc przy tym żadnego ryzyka. Tymczasem w przeciwieństwie do tradycyjnego totolotka, gdzie na wygrane przeznaczone jest 50 proc. wpływów z zakładów, w multilotku pula ta nie jest limitowana. Możliwe jest więc, że kilku graczy obstawi maksymalne stawki i wygra, a wówczas Totalizator (w 100 proc. własność skarbu państwa) nie miałby dość pieniędzy na nagrody. Musiano by je wypłacić z budżetu.
PPPS - Partia Przyjaciół Prezesa Solorza. Transmisje losowań Totalizatora Sportowego - w końcu państwowej firmy - przeniesiono z publicznej telewizji do prywatnego Polsatu. Przedstawiciele TS tłumaczą, że Telewizja Polska pobierała za czas transmisji stawki reklamowe, a Polsat robi to za darmo. W rzeczywistości stacja Zygmunta Solorza zarabia (i to dużo) na reklamach Totalizatora. - Przyznaję, że Polsat jest dla nas najważniejszym medium reklamowym. Jego widownia bardziej odpowiada grupie docelowej odbiorców gier losowych niż w wypadku telewizji publicznej - mówi Cezary Leszczyński, kierownik działu marketingu i reklamy Totalizatora Sportowego. Być może przenosiny totolotka do Polsatu nie są przypadkowe. Przecież Piotr Nurowski, prawa ręka Zygmunta Solorza, zna prezesa Sławomira Sykuckiego od lat - od czasów wspólnej pracy w organizacjach młodzieżowych PRL. W ubiegłym roku TS zaangażował się w tworzenie Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego Polsat.
Jacek Szczęsny
Więcej możesz przeczytać w 11/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.