Budżet marzeń

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nasz system finansów publicznych to kuriozum w skali światowej. Być może nie wszyscy zauważyli, że od 3 lutego mamy budżet państwa. Nie wszyscy zauważyli, ale wszyscy są niezadowoleni. Aby byli zadowoleni, budżet musiałby dysponować kwotą niemal o 30 proc. większą. Wojskowi są niezadowoleni i twierdzą, że jeśli nie dostaną 2,2 proc. PKB, to w bezpośrednim starciu nasza armia ulegnie każdemu, kto targnie się na naszą niepodległość. Dołóżmy tedy MON brakujące mu 6,5 mld zł. Niezadowoleni nauczyciele domagają się odebranych podwyżek (1,8 mld zł). Dodatkowo samorządy uważają, że subwencję oświatową zaniżono o 2 mld zł, a przecież już poprzednio była za niska o 2 mld zł. Trzeba dodać szkołom brakujące 5,8 mld zł.
 
Rektorzy protestują przeciw zbyt małym nakładom na naukę (0,4 proc. PKB) i szkolnictwo wyższe (0,8 proc. PKB). Uważają, że powinni dostać na te cele co najmniej o połowę, czyli o 5 mld zł, więcej. Twórcy uchwalili, że musimy wydawać 1 proc. PKB na kulturę. Dużo, gdyż budżet państwa daje tylko 0,15 proc. PKB (samorządy, powiedzmy, drugie tyle), a wydatki przeciętnego obywatela na ów szczytny cel wynoszą 8 zł miesięcznie. Skoro tylko skończony cham kłóci się o pieniądze, jeśli idzie o kulturę narodową, dodajmy jej zatem 4-4,5 mld zł.
Utrzymywanie wydatków na bezpieczeństwo na poziomie 1 proc. PKB doprowadziło je do nędzy i organa chcą jeszcze 0,5 proc. Uznając za pomówienie informację o tym, że przedwojenna Polska miała 30 tys. policjantów (trzy i pół razy mniej niż dzisiaj), dajmy stróżom porządku brakujące 4 mld zł.
Wedle powszechnej oceny menedżerów służby zdrowia, aktualna składka (7,75 proc.) jest za mała i należy ją zwiększyć do 9 proc. dochodów ludności. Owe 1,25 punktu procentowego to wzrost dotacji z budżetu o 5 mld zł. Kwotę tę powiększyć trzeba o miliard złotych przekazany w ubiegłym roku kasom w postaci pożyczki. W sumie zatem na służbę zdrowia powinno się znaleźć jeszcze 6 mld zł. Jeśli już jesteśmy przy "finansowaniu pod stołem", wspomnijmy o ubezpieczeniach społecznych. FUS zadłużył się w ubiegłym roku w bankach na 3 mld zł, w budżecie - na 2 mld zł, a w OFE - na 3,5 mld zł. W tym roku owe długi powiększą się o następne 4 mld zł. A zatem ukryte finansowanie dotyczy około 12,5 mld zł. Zgodnie z zaleceniem prof. Belki, aby nie zamiatać śmieci pod szafę, trzeba powiększyć udział wydatków na ubezpieczenia społeczne w budżecie z 6,7 proc. PKB do 8,2 proc. Podobna sytuacja jak w FUS występuje w Funduszu Pracy, tyle że chodzi tu tylko o 750 mln zł, a według PSL, nakłady na rolnictwo są najniższe w historii Polski. Trzeba by je powiększyć o miliard złotych.
Podsumowanie wymienionych pozycji daje 46 mld zł, czyli 6 proc. PKB. Tyle potrzeba, aby zrealizować budżet skonstruowany wedle potrzeb zainteresowanych. Budżet marzeń nie musi być jednak dobrym budżetem. Wyjaśnijmy, skąd bierze się ów wywołujący płacz niedobór pieniędzy. Pierwsza odpowiedź (zachwyci każdego socjalistę) wiąże się z redukcją wydat-ków finansów publicznych. Według GUS, ich udział w PKB zmniejszył się między rokiem 1995 i 1998 z 44,8 proc. do 41,9 proc. Diagnoza wynikająca z tych liczb jest zatem taka, że na potrzeby społeczne wydajemy mniej, a oczywistą kuracją jest podniesienie podatków.
Niestety, ta kuracja sprzeczna jest z celami polityki makroekonomicznej. Cel pierwszy to miejsca pracy. Nie powstaną bez obniżenia podatków. Cel drugi to redukcja deficytu obrotów bieżących, a jest ona niemożliwa bez zmniejszenia wydatków. Co więcej, zastrzeżenia budzi sama diagnoza. Być może spadek udziału finansów publicznych w PKB o 2,9 punktu procentowego (odnotujmy, że to i tak połowa przedstawionej luki) nastąpił. Być może, ale nie na pewno. Doprowadziliśmy bowiem do takiej struktury finansów publicznych, że wydatki stały się "wielkością nieoznaczoną", gdyż ich dysponentami są: budżet państwa, cztery poziomy budżetów samorządowych (wojewódzki, powiatowy, powiatowo-miejski i gminny), szesnaście kas chorych, piętnaście funduszy celowych (w tym stanowiący ekwiwalent dwóch trzecich budżetu państwa FUS) i dwadzieścia agencji. Większość tych podmiotów pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą i nikt nie wie, ile i na co wydają. Nieznane jest także ich zadłużenie (czyli wydatki publiczne finansowane przez jednostki gospodarcze). Stworzenie tego systemu finansów publicznych to kuriozum w skali świata. I w nim upatrywać należy polskiego fenomenu rosnących wydatków publicznych i poczucia gorszego zaspokojenia potrzeb. Wydatki rosną, bo nawet jeśli ich udział w PKB spadł o niecałe trzy punkty procentowe, to z nawiązką zrekompensowało go 25 proc. wzrostu PKB odnotowane w latach 1995-2000 (w porównaniu z rokiem 1995 przez finanse publiczne w 2000 r. przepływa - w rachunku realnym - o 77 mld zł więcej). Jeśliby dodać choć minimalną poprawę efektywności wykorzystania tych pieniędzy, powinniśmy opływać w dostatki. Co stałoby się jednak, jeśliby odjąć? Odjąć pewną kwotę X związaną ze spadkiem efektywności. Ano otrzymamy wtedy obecną sytuację wojska uzbrojonego w dwururki, nie ogrzane uniwersytety i szpital w Łodzi, do którego pacjenci przychodzą z własnym łóżkiem.
Wspomniana nieefektywność wynika z samej mnogości dysponentów, których obowiązki muszą się dublować, a zatem część tych instytucji jest niepotrzebna. Ponadto wspomniane podmioty kierują się innymi celami niż efektywność. Brak pieniędzy na szkolnictwo i lecznictwo bierze się m.in. z tego, że proporcjonalnie do spadku liczby uczniów nie zmniejsza się liczba szkół i nauczycieli oraz że nie likwiduje się zbędnych szpitali. Ale takie postępowanie władz lokalnych jest bardzo racjonalne. Restrukturyzacja oznacza niezadowolenie mieszkańców i nie daje korzyści politycznych. Dużo prościej jest utrzymywać te placówki i wołać o dotacje centralne.
Dlatego pora na zdecydowane reformy: utrzymanie samorządów jedynie na poziomie gmin, likwidację funduszy i agencji, redukcję administracji centralnej, wprowadzenie ubezpieczeniowego rynku usług medycznych oraz komercjalizację i urynkowienie usług kształceniowych (przynajmniej na poziomie wyższym).
Jedyną wadą takiego rozwiązania jest nieuchronna masakra biurokracji, co praktycznie przesądza sprawę. Tyle że bez wspomnianych zmian kłopoty z budżetem z każdym rokiem będą większe. I w tym nadzieja. Gdyż ludzie, jak muszą, potrafią zrobić najbardziej oczywiste rzeczy.

Więcej możesz przeczytać w 6/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.