Uległe żony

Dodano:   /  Zmieniono: 
Książka "The Surrendered Wife" Laury Doyle sytuuje kobietę w związku na pozycji odźwiernego, będącego w nieustannym pogotowiu wobec uczuć, pragnień i zachowań partnera. Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami... pewnego dnia zdarzy się, że kobieta i mężczyzna uznają wreszcie, iż mają równe prawa oraz obowiązki i od tej pory będą żyli w harmonii. Do takiej wizji świata i do tego, że jest ona w zasięgu kobiety - a nie pochodzi z "Księgi tysiąca i jednej nocy" - przekonywały niewzruszone liderki ruchu wyzwolenia kobiet ubiegłego stulecia.
 
Nie tylko teoretycznie, bo miały też duży rzeczywisty dorobek w tym względzie. Z czasem okazało się, że wielu kobietom ta ideologiczna równość przestaje wystarczać. Chcą być równe, ale równocześnie chcą być lepsze. Chcą coraz więcej, a bywa, że i najwięcej. Od kogo? Od siebie, no i od mężczyzn. Nic więc dziwnego, że taki stan rzeczy przestał mężczyznom odpowiadać. Nawet nie dlatego, że zaczęli kobietom zazdrościć zawodowych osiągnięć i macierzyńskiej satysfakcji, ale dlatego, że nagle przestało im być z kobietami wygodnie. Mieli do wyboru: albo znaleźć się pod pantoflem, albo maszerować w narzuconym przez nie tempie, albo resztę życia spędzić w kawalerskim stanie. Jedno, drugie i trzecie wiąże się jednak z jakimś dyskomfortem. Nic więc dziwnego, że między "wymagającymi" kobietami a ich mężczyznami zaczęły się domowe nieporozumienia i spędzane osobno noce. Przestało być miło.
Jak łatwo się domyślić, niektóre z niedawnych bojowniczek o naszą i waszą wolność wpadły w panikę i rzuciły się ratować swoje relacje z mężczyznami. Nie chciały nic oddać, lecz równocześnie nie chciały stracić. Jak tego dokonać? No cóż, wystarczy wejść do najbliższej księgarni i poprzebierać w najrozmaitszych podręcznikach, które mają pomóc w obłaskawieniu mężczyzny. Nowo poznanego, po przejściach, w trakcie andropauzy, ale i tego w domowych pantoflach. Nie przeoczono także pana oszczędzającego na kwiatach dla nas i tego, który nie oszczędza i kupuje olbrzymie bukiety, ale za nasze pieniądze. Z owych specjalistycznych bryków można się dowiedzieć, że z każdym mężczyzną da się porozumieć, trzeba się tylko odpowiednio odzywać albo milczeć, wdzięcznie dygać na powitanie oraz nie zapominać, że "nasz pan i władca" kopytka lubi tylko podsmażone i nade wszystko jest wzrokowcem. Dlatego dobrze by było, gdybyśmy nie miały na sobie nic poza prześwitami, kiedy te kopytka podajemy. Nie zaszkodzi również - radzą podręcznikowi znawcy tematu - wsłuchiwać się w mężowskie spliny i starać się nie zwracać uwagi na to, że trzeci raz z rzędu słyszymy "nie". Czegokolwiek by zresztą ono dotyczyło. Nie należy też ukochanego mężczyzny krytykować i szpiegować.
Za oceanem ukazała się właśnie książka "The Surrendered Wife", która doskonale się wpisuje w nurt literatury poradnikowej, i to nakłaniającej kobiety do dogłębnego zrozumienia partnera. Mimo wszystko i kosztem własnego "ja". W przeciwnym razie nie uda im się zbudować satysfakcjonującego związku. Napisała ją trzydziestotrzyletnia mężatka po przejściach - Laura Doyle. Lektura nawet tym przekonanym, że są sytuacje, w których lepiej mężczyzn nie drażnić, wydała się szokująca. Trudno uwierzyć, że w dzisiejszych czasach kobieta będąca przy zdrowych zmysłach może bez żenady wygłaszać następujące poglądy: żona powinna za każdym razem przepraszać za swoje "niedelikatne" zachowanie, sprawy finansowe oddać w ręce męża i zgodzić się na tygodniowe kieszonkowe, informować go o swoich pragnieniach, ale ich nie realizować, jeżeli on nie wyrazi zgody, iść z nim co najmniej raz w tygodniu do łóżka, nawet jeśli nie ma na to ochoty itd. Pierwsze skojarzenia recenzentów książki były takie, że autorka sytuuje kobietę w związku na pozycji odźwiernego, będącego w nieustannym pogotowiu wobec uczuć, pragnień i zachowań partnera. Wszystko po to, aby ten poczuł się silnym mężczyzną. A jak się tak poczuje, to i nam, jego towarzyszkom życia, będzie lepiej. Książka, która cofa nas do "mrocznych" lat pięćdziesiątych i jest dramatycznym krokiem wstecz w walce o pozycję kobiety, niespodziewanie dla wszystkich znalazła się na liście bestsellerów "Amazon’s Top 10". Aż tak wiele kobiet nie potrafi być żonami?
Doyle, odpierając ataki, wyznaje, że pochodzi z rodziny, w której między matką a ojcem odbywały się codzienne walki o równouprawnienie. Ich córka, wychowana w zgodzie z duchem feministycznym, omal nie zniszczyła swego małżeństwa wygórowanymi - jej zdaniem - w tym względzie wymaganiami.
Dziś, po skorzystaniu z rad bardziej doświadczonych w małżeńskich bojach koleżanek, uratowała swój związek od zagłady. Teraz więc jeździ po wielkich amerykańskich miastach i głosi słowo prawdy. Chce przekonywać kobiety - nieusatysfakcjonowane tak jak niegdyś ona - do tego, aby stały się uległymi żonami. To znaczy takimi, które szanują wybory męża dotyczące skarpetek i obrotu akcjami na giełdzie, jedzenia i przyjaciół, sztuki i sfery wpływów. Nie negującymi żadnych jego decyzji. I gdy najbliższy mężczyzna zapyta, czy włożył odpowiednią na wieczór koszulę, uległa żona przytaknie, nawet jeśli to nieprawda. Nasze babki nazywały takie obchodzenie się z mężczyznami krótko: robieniem z tata wariata. Ale nie bądźmy małostkowi i nie przywiązujmy aż takiej wagi do słów...

Małgorzata Domagalik
Więcej możesz przeczytać w 9/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.