Kisiel powszedni

Dodano:   /  Zmieniono: 
90. rocznica urodzin Stefana Kisielewskiego. "Czaszka pracuje, globusik na chodzie" - powtarzał o sobie Stefan Kisielewski niezależnie od tego, z jaką formacją polityczną właśnie się zmagał. Dzięki temu stał się jednym z najbardziej znaczących polskich klerków XX wieku.
Żaden z jego przyjaciół czy znajomków nie mógł być pewien, czy nie oberwie, i to w druku, od Kisiela - wspominał Piotr Wierzbicki - ale też każdy z jego negatywnych bohaterów miał szansę pójść z Kisielem na wódkę".
 
"Tygodnik Powszechny" w późnych latach 40. odcinał się zarówno od wschodniego komunizmu, jak i zachodniego liberalizmu. W odpowiedzi Stefan Kisielewski założył kawiarnianą Partię Wariatów Liberałów, której deklaracja głosiła: w odpowiednim momencie weźmiemy Polskę za mordę i wprowadzimy liberalizm, a kto nie zechce, pojedzie do obozu. Kiedy Włodzimierz Sokorski wprowadzał socrealizm do muzyki, Kisiel - wówczas profesor w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej - przypomniał publicznie casus Szostakowicza. Ten świetny kompozytor napisał pod partyjnym naciskiem "Kantatę o lasach", która miała mobilizować radzieckie społeczeństwo do intensywniejszego pozyskiwania drewna. "Artystyczna katastrofa!" - orzekł Kisielewski i jako "amerykański agent" został natychmiast relegowany z uczelni. Niebawem na ulicy spotkał początkującego dziennikarza Sławomira Mrożka, który nieostrożnie popełnił tekst wymierzony w nicejski targ kwiatów zorganizowany w czasach, gdy w Indochinach trwała wojna. "Czy pan był w Nicei?" - indagował Mrożka, a dowiedziawszy się, że młody autor zna Zachód tylko z polskiej prasy, zapytał wprost: "To co pan p...?".
Niebawem jednak Kisiel znany był już tylko z zagrywek towarzyskich - z mediów zniknął definitywnie. Po przejęciu "Tygodnika Powszechnego" przez grupę PAX-owską został bez pracy i środków do życia. Nie przyjął ostatniej - jak mu powiedziano - propozycji pracy w PRL, która miała polegać na prowadzeniu orkiestry w domu wariatów. Dorabiał chałturami, komponował, grywał w pokera z aktorem Mieczysławem Voitem.
W dobie polskiego Października nie dał się skusić propozycjami pracy wysyłanymi przez PAX i sam taką współpracę odradzał na przykład Andrzejowi Micewskiemu: "Drogi chłopcze, weź się w kupę/ i pokaż Piaseckiemu figę,/ bo lepiej nie mieć na zupę niż z Falangą wchodzić w ligę". Rok 1957 zastał go w parlamencie. "Trzeba wrócić z wewnętrznej emigracji, tak jak Gomułka i Wyszyński wrócili z więzienia" - tłumaczył. Jego politykę drobnych kroków naprawczych puentowano ironicznie: "Stomma z Kisielewskim piszą memoriały,/ Smrodu z tego dużo, a pożytek mały...". Rzeczywiście, Zenon Kliszko trzymał już wtedy Sejm twardą ręką i kiedy poseł Kisielewski próbował odgrywać rolę koncesjonowanego opozycjonisty, usłyszał, że dla "sił anty-socjalistycznych" władza przewidziała miejsce wyłącznie we Wronkach.
Kredyt zaufania, jakim obdarzył ekipę Gomułki, był nieustannie marnotrawiony. Kiedy na jedną z jego interpelacji poselskich, w której skarżył się, że radio na Wielkanoc nie nadało ani jednej audycji religijnej, odpowiedziano mu, iż w "Matysiakach" była mowa o pisankach, a w czasie Wielkiego Tygodnia zaprzestano nadawać jazz, Kisiel ostatecznie stracił złudzenia. Wydarzenia marcowe powitał już jako zdeklarowany opozycjonista, który na słynnym zebraniu literatów wygłosił tezę o "dyktaturze ciemniaków", czym ostatecznie rozwścieczył Gomułkę. "Dla każdego, kto zna nazwiska, działalność, postawę polityczną ludzi, których Kisielewski wymienił w swoim przemówieniu, jest rzeczą jasną, że jego ideałem jest restauracja Polski burżuazyjnej, antyradzieckiej..." - grzmiał I sekretarz. Jakiś czas później na warszawskiej Starówce "nieznani sprawcy" dotkliwie pobili Kisiela, tłumacząc, że "omłot" zbiera za postawę polityczną.
W dekadzie gierkowskiej Kisielewski zaczął archiwizować Polskę Ludową. Polemizował z "Trybuną Ludu", zaczytywał się w rekordowo ogłupiającym "Żołnierzu Wolności". Kpił z antykościelnych artykułów drukowanych w "Argumentach". Większość jego tekstów nigdy nie przekroczyła bariery cenzury, mimo że wysyłał do Krakowa po trzy felietony tygodniowo. Ostatni traktował często o pogodzie lub pięknie ojczystej przyrody, co dezorientowało cenzora do tego stopnia, że "puszczał" felieton wcześniej zatrzymany.
Peerelowską graciarnię opisał w powieściach drukowanych w paryskim Instytucie Literackim pod pseudonimem Tomasz Staliński. Dla powszedniego dnia komunizmu był tym, czym Wiech dla warszawskiej ulicy. W fabule i diariuszowych zapiskach utrwalił zapiekłych ideologów stalinizmu, m.in. Żółkiewskiego, Borejszę i Kotta. Sportretował nawróconych janczarów komunizmu (na przykład Kazimierza Brandysa), ocalił od zapomnienia poczciwych nudziarzy w rodzaju Zygmunta Lichniaka. Cały czas ubolewał przy tym, że więdnie z powodu braku przeciwnika. Dlatego jeszcze długo po Październiku wywoływał duchy stalinizmu, zażarcie polemizował z ideologią powstania styczniowego. Z radością witał rozsądne ataki na Kościół, przekonując oburzonych duchownych, że to właśnie godny przeciwnik pozwala im się mobilizować wokół słusznej sprawy. "Jego misją jest przedstawienie Polski za granicą jako gigantycznego obozu koncentracyjnego, przybytku nędzy, kłamstwa, bezprawia i pijaństwa, jako najgorszego piekła na ziemi, pozbawionego kultury, życia umysłowego, jakichkolwiek osiągnięć i żyjącego wyłącznie wspomnieniami o cudownych, wspaniałych, sytych latach przedwojennych" - tak w końcu lat 70. Wiesław Górnicki bronił krajową publiczność czytającą przed wpływami publicystyki Kisiela.
Kiedy więc nastała "Solidarność", zobaczyła w Kisielewskim naturalnego sprzymierzeńca ze wspaniałą metryką. Tyle że on od razu zaczął przypominać, iż "Solidarność" to mimo wszystko ostatni wykwit PRL, a klasa robotnicza z jej buntem przechodzi właśnie do historii. Ani ta Polska, która ginęła, ani ta, która się rodziła, nie mogła udźwignąć socjalistycznych apetytów "ludu pracującego". Działacze partyjni mamili społeczeństwo obietnicami nieprawdopodobnymi aż do śmieszności, a opozycja trwała w deklamatorstwie. "Ludzie czekają, a tu tylko poezja, filozofia, teologia, asceza, martyrologia, śpiewy, litanie, jęki, recytacje, modły, błagania artystyczne i patriotyczne" - wypominał opozycji w roku 1983. Naprawdę dobrze zaczął się czuć dopiero w Polsce Balcerowicza. I wtedy właśnie musiał odejść.

Więcej możesz przeczytać w 10/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.