Poczta

Dodano:   /  Zmieniono: 
W felietonie drukowanym przez "Wprost" ("Czytajcie Herberta!", nr 8) użył pan określenia "służalcy" wobec autorów "Gazety Wyborczej" piszących ostatnio o relacjach Zbigniewa Herberta z Adamem Michnikiem. Ponieważ wątek ten pojawił się w moim wywiadzie z Katarzyną Herbert, pańscy (i moi) czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że to ja jestem "służalcem".
Czytajcie Herberta!

Poseł Czesław Bielecki
W felietonie drukowanym przez "Wprost" ("Czytajcie Herberta!", nr 8) użył pan określenia "służalcy" wobec autorów "Gazety Wyborczej" piszących ostatnio o relacjach Zbigniewa Herberta z Adamem Michnikiem. Ponieważ wątek ten pojawił się w moim wywiadzie z Katarzyną Herbert, pańscy (i moi) czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że to ja jestem "służalcem". Nie muszę panu wyjaśniać, że poważnie godzi to w moje dobra osobiste, a także w moją wiarygodność konieczną do wykonywania zawodu dziennikarskiego. W związku z tym proszę, by niezwłocznie odwołał pan to pomówienie lub wyjaśnił nieporozumienie, składając odpowiednie oświadczenie w najbliższym możliwym felietonie.

JACEK ŻAKOWSKI
"Gazeta Wyborcza"

Odpowiedź autora: W felietonie pisałem o służalcach z "Gazety Wyborczej". Pan Jacek Żakowski, nie wiedzieć czemu, odniósł te słowa do siebie. Za jego przykładem sam zacząłem się nad tym zastanawiać. I rzeczywiście - chapeau bas - nie mogę odmówić mu racji. A oto, do czego doszedłem:
Jacek Żakowski odniósł wrażenie, że może chodzi o niego, zapewne dlatego, iż w rozmowie z Katarzyną Herbert ("Gazeta Wyborcza" z 30 grudnia 2000 r.), która miała dopełnić portret poety, wyrzucił niewygodny dla swego Naczelnego fragment, który zmienił sens wywiadu.
Redaktor Żakowski usunął kluczowe zdanie z ostatniej rozmowy telefonicznej Herberta z Miłoszem. Poeci pogodzili się w niej. Gdy jednak Miłosz powiedział na sam koniec: "Mógłbyś jeszcze porozmawiać z Adamem", usłyszał w odpowiedzi: "A czy ty podałbyś rękę facetowi, który na jednym kolanie trzyma Jaruzelskiego, a na drugim Kiszczaka?". Czytelnik "Gazety Wyborczej" mógł tylko przeczytać: "A Zbyszek mu odmówił. Czesław już na to nic nie odpowiedział. Zaśmiał się tylko". Redaktor Żakowski uzyskał wprawdzie zgodę na to wycięcie, ale motywował je tym, że nie chce robić przykrości swojemu szefowi. Nie mógł jednak nie zdawać sobie sprawy, że wskutek tego skreślenia czytelnicy nie dowiedzieli się prawdy o stosunku Księcia Poetów do Pierwszego Fraternizatora. Gdyby redaktor Żakowski wątpił w prawdziwość słów, które usunął, polecam mu tekst Jacka Trznadla "Zbigniew Herbert na miarę Wyborczej" w "Życiu" z 11 stycznia 2001 r.
W czasach komunizmu toczyliśmy długą walkę o zaznaczanie w tekstach interwencji cenzury. Miarą służalstwa było usuwanie śladów ingerencji Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Były dopuszczalne prawem, ale źle widziane przez władze. Dziś nie ma już cenzury. Ale autocenzura, a zwłaszcza oportunizm dziennikarzy - pozostał.
Redaktor Żakowski uważa, że naruszyłem jego dobra osobiste. Nie wiem. Wiem natomiast z pewnością, że to on naruszył dobro publiczne, jakim jest prawda. Ja to tylko nazwałem. Redaktor Żakowski, tak jak jego szef, wierzy, iż potęga nakładu i pieniędzy "Gazety" wystarczy, żeby każdego zmusić do ustępstw. Przypomnę, że niegdyś podobne przekonanie miała "Trybuna Ludu", której nakład nie był mniejszy. To w niej właśnie w 1985 r. przeczytałem słowa Kiszczaka, którymi n a p r a w d ę naruszył on moje dobra osobiste: uwięziwszy, nazwał mnie wobec całego Sejmu agentem CIA, którego z Polską wiąże tylko to, że się tu urodził i otrzymał wykształcenie. Po szesnastu latach "Gazeta Wyborcza" i jej dwie erynie, Olejnik i Kublik, pozwoliły Kiszczakowi bezczelnie kłamać, że jakoby odwołał swoje obelgi. Nie mnie jednak tym obraziły. Obraziły nas wszystkich, stawiając generała, komunistę i antysemitę ponad narodem.
Fraternizatorzy twierdzą, że chcą odkłamać historię i że ją odkłamują. Robią to jednak tak, by w imię swojej sprawy zakłamać ją na nowo. Zakłamać inaczej. Tak odsłaniają zapomniane fakty, aby zasłonić pamiętane i oczywiste. Dlaczego nie dopuścili do głosu (co wytykają innym) pozostałych aktorów konfliktu? Dlaczego byłym wrogom nie zadają kłopotliwych pytań? Jest wiadome, iż Kiszczak za prowokację wobec księdza Jerzego (w grudniu 1983 r. na ul. Chłodnej) odznaczył przyszłego współmordercę, Leszka Pękalę, odznaką resortu za umacnianie ładu i porządku publicznego. Niepodjęcie tej sprawy przez dziennikarzy i pozwalanie Kiszczakowi na dowolne preparowanie swego udziału w historii życia i śmierci księdza Popiełuszki jest czymś innym niż zwykłym zaniedbaniem.
Fraternizatorzy chcą nam narzucić swoją wizję historii. Niechaj jednak nie liczą, razem ze swoją s ł u ż b ą, że pójdzie im to łatwo. Jestem tylko jednym z wielu świadków.

Czesław Bielecki
Więcej możesz przeczytać w 10/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.