Odyseja kosmiczna 2001

Odyseja kosmiczna 2001

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy podbój kosmosu ma jeszcze sens? Za kilka dni szczątki stacji kosmicznej Mir, swego czasu uznawanej za jedno z największych osiągnięć technicznych ZSRR, runą do oceanu. W wodzie zniknie jednak nie tylko symbol potęgi komunistycznego imperium, ale również produkt rywalizacji kosmicznej dwóch mocarstw. Wyścig trwał ponad 50 lat i wraz z Mirem powoli odchodzi w przeszłość.
 

Przestało się bowiem liczyć, kto pierwszy i gdzie zatknie flagę. Najważniejsze stało się pytanie: kto zapłaci za podbój kosmosu?
Do morderczego wyścigu dał się sprowokować prezydent John F. Kennedy, który w 1961 r. w dramatyczny sposób zaapelował do narodu amerykańskiego, wyznaczając USA niezwykle ambitny, ale zrazem bardzo kosztowny cel: wysłanie misji załogowej na Księżyc. Było to spowodowane dwoma wydarzeniami. 4 października 1957 r. Rosjanie wystrzelili pierwszego sztucznego satelitę Ziemi, nazwanego Sputnik 1. Tymczasem satelita, którego Stany Zjednoczone chciały umieścić na orbicie pod koniec 1957 r., eksplodował kilka sekund po starcie. Dopiero pół roku później w przestrzeni znalazł się Explorer 1.

Księżyc za 25 miliardów
W 1961 r. Rosjanie ponownie wyprzedzili Amerykanów. 12 kwietnia w kosmos poleciał pierwszy człowiek - Jurij Gagarin. Stany Zjednoczone pierwszego astronautę wysłały miesiąc później - 5 maja. Propaganda komunistyczna triumfowała, wskazując na przewagę radzieckiej myśli technicznej zrodzonej przez najlepszy system społeczny. - To skłoniło Amerykanów do wzięcia udziału w wyścigu, do którego pewnie tak ochoczo by się nie włączyli, gdyż są praktyczni i niezbyt skłonni do wydawania wielkich pieniędzy na cele propagandowe - komentuje prof. Stanisław Grzędzielski, długoletni dyrektor wykonawczy międzynarodowego Komitetu Badań Przestrzeni Kosmicznej (COSPAR).
Po ośmiu latach od słynnego przemówienia amerykańskiego prezydenta, 16 lipca 1969 r., z Ośrodka Kosmicznego im. Kennedy’ego wystartowała wielka siedemdziesięciometrowa rakieta typu Saturn 5. Po czterech dniach podróży od statku Apollo 11 oddzielił się lądownik Eagle i z dwoma kosmonautami na pokładzie osiadł na powierzchni Księżyca. Ta spektakularna akcja kosztowała 25 mld USD (dzisiaj byłoby to kilka razy więcej). Za tę ogromną cenę Amerykanie mogli obwieścić światu, że wreszcie wyprzedzili Rosjan, oraz zatknąć flagę na Srebrnym Globie. Z punktu widzenia naukowego lądowanie człowieka na Księżycu nie miało wielkiego znaczenia, ponieważ można było na nim umieścić bez problemu bezzałogowe sondy, łaziki oraz - co uczynili Rosjanie - przywieźć stamtąd próbki skał i gruntu. W wyścigu nie to się jednak liczyło, gdyż zakończone sukcesem rosyjskie bezzałogowe misje bladły w porównaniu z lądowaniami Amerykanów na Księżycu.
Ponieważ ZSRR uznał swoją porażkę w zmaganiach o podbój Srebrnego Globu, chciał odnieść sukces na innym polu. Stanął do rywalizacji o to, kto pierwszy wybuduje na orbicie "dom". Miała to być baza-laboratorium, która w przyszłości służyłaby do wypraw w dalsze rejony kosmosu, na przykład na Marsa, oraz dostarczała wiedzy przydatnej do stworzenia stałej placówki na Księżycu. Radziecki program budowy stacji zaczęto realizować w 1971 r., kiedy na orbitę wyniesiono pierwszą stację Salut.

Porzucony Skylab
W odpowiedzi na to dwa lata później NASA wysłała stację Skylab. Była to część potężnej rakiety Saturn 5 bez zbiorników z ciekłym tlenem i wodorem służącym jako napęd. W ten sposób powstało laboratorium wielkości domu jednorodzinnego, w którym mogło mieszkać i prowadzić badania trzech astronautów (odwiedziły je w sumie trzy załogi). W lutym 1974 r., po 1214. okrążeniu naszej planety i przebyciu 56 mln km, obiekt został opuszczony. Pięć lat później pusty Skylab spalił się w atmosferze ziemskiej, a jego szczątki spadły do oceanu oraz na australijskie pustkowia. Podobno śmiertelną ofiarą tego nie do końca kontrolowanego upadku była zabłąkana krowa. Stany Zjednoczone musiały zapłacić Australii mandat za zaśmiecanie, opiewający na 400 USD. Była to mikroskopijna część kosztów - zbudowanie i wystrzelenie Skylaba kosztowało ponad 2,5 mld USD.
Dlaczego Amerykanie zrezygnowali z takiego drogiego projektu? Powód może się wydać prozaiczny: po kolejnym lądowaniu na Księżycu pojazdu Apollo 17 społeczeństwo przestało się interesować kosztownym wyścigiem. NASA musiała znacznie zredukować budżet. Obcięte zostały również fundusze na budowę promów, które miały być potężniejszymi pojazdami niż latające obecnie. Pomimo to stworzenie flotylli wahadłowców okazało się sukcesem i zapewniło ponowne zwycięstwo w rywalizacji z Rosjanami. - Amerykanie już w latach osiemdziesiątych uznali, że ostatecznie pokonali Sowietów w kosmicznym wyścigu i że dalsze wydawanie ogromnych sum na spektakularne misje nie ma sensu - uważa prof. Grzędzielski.

Stacja Mir, czyli zaśmiecona przyczepa
W ZSRR opinia publiczna nie miała nic do powiedzenia w kwestii kosmicznej rywalizacji. Dlatego władze, zapewne również podrażnione sukcesem misji pierwszego amerykańskiego wahadłowca Columbia, postanowiły ponownie zadziwić świat nowoczesnym dużym laboratorium Mir (czyli "pokój"). W 1986 r. wystrzelono pierwszy moduł. W następnych latach dołączono do niego kolejne z rozmaitą aparaturą badawczą: Prirod, Spektr, Kwant I i II. Stacja w ciągu półtorej godziny okrążała kulę ziemską, wędrując po orbicie położonej 400 km nad powierz-chnią planety. Już jednak w momencie tworzenia Mira pojawiły się problemy zapowiadające późniejsze poważne kłopoty. Wiele przyrządów nie działało od samego początku. Moduł Kwant, wystrzelony w 1987 r., podczas pierwszej próby dokowania minął Mir. Za drugim podejściem również nie doszło do połączenia ze stacją, gdyż torebka na odpady pełna chusteczek higienicznych i papierowych ręczników dostała się do mechanizmu dokującego. Dopiero wyjście kosmonautów w otwartą przestrzeń i usunięcie śmieci umożliwiło podłączenie Kwanta.
Mir miał pracować pięć lat, po czym przejść gruntowny remont. W 1994 r. powinien go zastąpić Mir 2. Zawalenie się komunistycznej gospodarki i rozpad ZSRR zniweczyły te plany, a obiekt służył aż do 2000 r. W tym czasie doszło na jego pokładzie do ponad półtora tysiąca mniej lub bardziej groźnych awarii. Jak wspominała na łamach "Scientific American" astronautka Shannon Lucid, która w 1993 r. spędziła na Mirze prawie sześć miesięcy, dwaj Rosjanie prawie cały czas pobytu na stacji poświęcali na naprawy. Nie na wiele się to zdało, gdyż w następnym roku rozpoczęła się czarna seria wypadków, która przypieczętowała los Mira. Doszło do pożaru urządzenia wytwarzającego tlen, awarii żyroskopów ustawiających baterie słonecznie oraz zderzenia bezzałogowego statku transportowego z modułem Spektr. Świadkiem tego był amerykański astronauta Mike Foale, który w wyniku kolizji stracił łóżko i rzeczy osobiste. Po powrocie ze stacji nazwał ją "psującą się, brudną i zagraconą przyczepą kempingową". Dla wielu Rosjan jednak Mir nadal był symbolem imperialnej potęgi, dlatego do końca trwała walka o jego uratowanie, a partie nacjonalistyczne oraz niektórzy byli kosmonauci traktowali go niemal jak narodową ikonę. Dopiero w listopadzie ubiegłego roku prezydent Putin zdecydował się podpisać dekret kończący żywot stacji, której utrzymanie kosztowało ponad 200 mln USD rocznie.
- Mir można niewątpliwie uznać za jeden z ostatnich symboli rywalizacji między dwoma mocarstwami - uważa prof. Grzędzielski. Obecnie jednak zarówno Rosja, jak i Stany Zjednoczone podchodzą do badań kosmicznych niezwykle pragmatycznie, oglądając wielokrotnie każdego wydawanego rubla bądź dolara. Dlatego coraz większą rolę odgrywa poszukiwanie sposobów komercyjnego wykorzystania przestrzeni, a nie spektakularne misje badawcze nie przynoszące korzyści finansowych. - Na orbicie można umieszczać satelity telekomunikacyjne, można stamtąd badać ziemskie zasoby geologiczne, kierować statkami rybackimi, zapobiegać katastrofom czy oznaczać położenie pojazdów - mówi prof. Grzędzielski. Dlatego redukowane są budżety na badania ściśle naukowe. Między innymi z tego powodu ostatniej serii mars-jańskich misji bezzałogowych NASA przyświecało hasło "więcej, szybciej, ale taniej". - Konkurencję między mocarstwami zastąpiła rywalizacja zespołów uczonych o pieniądze na projekty badawcze - dodaje prof. Grzędzielski.

Polityczny ISS
Kosmiczny wyścig nie skończył się jednak na Mirze. Jego pokłosiem jest bowiem również Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS), która rozpoczęła działalność w ubiegłym roku i ma kosztować aż 60 mld USD. Pierwsze decyzje o jej budowie zapadły jeszcze w 1984 r., kiedy prezydent Ronald Reagan w przemówieniu do Kongresu zapowiedział stworzenie stacji orbitalnej Freedom (czyli "wolność"). Plany te były niewątpliwe odpowiedzią na rosyjski Mir. Freedom miał być wspólnym dziełem zachodniego wolnego świata: USA, Kanady, Europy Zachodniej i Japonii. Po upadku ZSRR projektu nie wstrzymano, ale włączono do niego Rosję i zmieniono nazwę stacji. - Zaproszenie Moskwy do wspólnych prac miało dwie przyczyny. Po pierwsze, tamtejsi naukowcy i technicy mieli ogromne doświadczenie w budowie stacji orbitalnych, a po drugie, obawiano się, że mogą znaleźć zatrudnienie na przykład w Iraku - mówi prof. Grzędzielski. ISS narodziła się więc z powodów politycznych. Zebrane na niej doświadczenia mogą się jednak bardzo przydać ludzkości, jeśli zdecydujemy się kiedyś na budowę miasteczek na orbicie albo Księżycu.

Więcej możesz przeczytać w 11/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.