Euroazjafryka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Europa musi wziąć w leasing 160 milionów cudzoziemców. Szwedzki minister edukacji Björn Wang rozmawiał z ministrem edukacji Niemiec Kemalem Schmidtem i hiszpańskim ministrem szkolnictwa Mohamedem Tarikiem Gonzalezem, podały wieczorne wiadomości". Dzisiaj brzmi to zgoła fantastycznie. Ale w roku 2060? W ciągu najbliższego półwiecza liczba rdzennych Europejczyków spadnie o 170 mln.


Mający dziś 775 mln mieszkańców Stary Kontynent straci ich więcej, niż liczy obecnie Rosja. Do 2100 r. ubędzie kolejnych 60 mln. Jeszcze 50 lat temu co piąty mieszkaniec Ziemi był Europejczykiem; za 50 lat będzie nim już tylko co czternasty. Starzejących się rdzennych mieszkańców będą zastępować "obcy" - szukający lepszego życia przybysze z przeludnionych państw Trzeciego Świata. Po wzięciu przez Europę w leasing 160 mln cudzoziemców, przeważnie z Afryki i Azji, nasz kontynent przekształci się w Eurazjafrykę! Właściwie już się przekształca. Rozpoczęta w połowie XX wieku największa migracja od czasów wielkiej wędrówki ludów na naszych oczach odmienia oblicze Europy: Skandynawowie wcale już nie muszą być jasnoskórymi blondynami, a najpopularniejszy francuski sportowiec może się nazywać Zinedine Zidane. I tylko ksenofobiczni "obrońcy tożsamości" próbują powstrzymać ten nieuchronny proces; ich ewentualne zwycięstwo oznaczałoby wyrok śmierci dla starzejącego się kontynentu. Albowiem "jeśli demografia rozstrzyga o losie społeczeństw, to ruchy ludności stanowią siłę napędową historii" - przypomina Samuel Huntington.

Europa na emeryturze
W Europie już dziś brakuje ponad 3 mln par rąk do pracy. W 1950 r. na tysiąc mieszkańców Starego Kontynentu przypadało dziesięć urodzeń, w 2000 r. - tylko jedno. Już teraz 15 proc. Europejczyków ma ponad 65 lat. Za 20 lat seniorem będzie co piąty z nas. Kto będzie płacił składki na emerytury i opiekę lekarską, które w wielu państwach Europy stanowią połowę kosztów pracy? Politycy wciąż nie są zgodni co do sposobu reformowania systemu ubezpieczeń, a czas nagli. Tym bardziej że problem dotyka nie tylko zamożnych państw Zachodu - ubywa bowiem także Czechów, Polaków, Węgrów, Rosjan, Białorusinów. Problemów z rozrodczością nie mają jedynie Albańczycy i Turcy.
Jeszcze w tym stuleciu mieszkańcy Europy Zachodniej będą dożywać stu lat - prognozuje Jörg-Dietrich Koppe, szef niemieckiej Federalnej Izby Lekarzy. Politycy nie mają jednak powodów, by się z tego cieszyć. Już dziś utrzymanie równowagi w społecznym rachunku "winien - ma" wymagałoby od każdej Europejki urodzenia co najmniej dwójki dzieci. Tymczasem w wielu krajach kontynentu jeden noworodek przypada na co trzecią kobietę. Najgorzej sytua-cja wygląda we Włoszech, wschodnich Niemczech i w Rosji. Niemiecki Instytut Badań nad Rynkiem Pracy i Zatrudnieniem (IAB) prognozuje, że za 40 lat do państwowej kasy zamiast od 40 mln mieszkańców tego kraju będą wpływać pieniądze zaledwie od 20 mln. Aby uratować równowagę, każdego roku Francja powinna przyjąć 760 tys. nowych obywateli, Niemcy - 500 tys., a Włochy - 300 tys.! Tymczasem wielu Europejczyków wciąż traktuje państwo jak dom opieki społecznej, patrząc na "obcych" jak na konkurentów oblegających ich oazę dobrobytu. A masowej imigracji nie da się uniknąć!

Oni już tu są
W roku 1955 w Niemczech mieszkało oficjalnie... 6 Turków. Dziś jest ich 2,1 mln. Wszystkich mieszkańców RFN urodzonych poza tym krajem jest 7,6 mln. W Wielkiej Brytanii mieszka ok. 3 mln imigrantów, w niewielkiej Szwajcarii - 1,4 mln. Nie wiadomo dokładnie, ilu jest przybyszów w 15 państwach Unii Europejskiej, ale łączną ich liczbę ocenia się na 20 mln. Z każdym rokiem jest ich więcej. Tylko w latach 1990-1997 przybyło 4,8 mln! We Włoszech w drugiej połowie lat 90. liczba imigrantów zwiększyła się aż o 61 proc. Wprawdzie statystyki notują spadek odsetka obcokrajowców w Belgii, Holandii i Szwecji, ale to przede wszystkim wynik naturalizacji, a nie zahamowania imigracji.
Niektóre państwa - jak choćby Francja - mają trudności z określeniem statusu cudzoziemca. Czy jest nim urodzony w tym kraju, posiadający francuskie obywatelstwo, ale żyjący we własnym środowisku młody Algierczyk? Czy mieszkańcy Moluków stali się już Holendrami? W istocie problem nie dotyczy jednak definicji demograficznej. Poza wielkimi kosmopolitycznymi centrami, takimi jak Londyn czy Paryż, kolor skóry i obcy akcent wciąż mają wpływ na status społeczny "nowych". Zachodni Europejczycy przyzwyczaili się do cudzoziemskich śmieciarzy, nianiek i sprzątaczek. Z nieufnością przyjmują jednak kultywujących odmienną tradycję sąsiadów i kolegów z pracy. Najtrudniejsze okazuje się zaakceptowanie obcokrajowców w roli szefów, przywódców i autorytetów społecznych. Wyjątkiem zdają się gwiazdy pop-kultury i sportu. We Francji piosenkarz Khaled i piłkarz Zidane zrobili więcej dla integracji arabskich imigrantów niż wszystkie programy rządowe razem wzięte. W Niemczech telewizyjne audycje dla młodzieży prowadzą ciemnoskórzy disc jockeye, jednak w parlamencie zasiada zaledwie jeden deputowany pochodzenia tureckiego.
Paradoks polega na tym, że Europa poszukuje nowych rąk do pracy, a nie potrafi zintegrować tych przybyszów, którzy żyją tu już od kilku dziesięcioleci. Arabskie dzielnice francuskich miast stały się siedliskami bezrobocia i przestępczości, zaś w Szwecji 60 proc. młodocianych przestępców to dzieci imigrantów.

Obrońcy Europy, czyli precz z obcymi!
"Wyrzucić obcych, oczyścić Francję!" - głosi przywódca francuskiego Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen. Skala poparcia Austriaków dla ksenofobicznych haseł Jörga Haidera zbulwersowała Europejczyków. Swoich "małych Haiderów" ma zresztą wiele krajów. Nawet w Wielkiej Brytanii i Skandynawii pojawiły się agresywne grupy rasistów spod znaku white power. Najgroźniejsze nie są jednak ekscesy skinheadów, lecz sukcesy wyborcze szowinistów. "Imigracja z Trzeciego Świata stopniowo zalewa nasz kraj i cały kontynent, uniemożliwiając rozwiązanie problemów społecznych - bezrobocia, deficytu ubezpieczalni czy galopującego spadku bezpieczeństwa" - w ten sposób do swoich haseł przekonywał Le Pen. Równie niepokojąca okazuje się słabość prawa. W Niemczech rasistowskie napady na uchodźców stały się prawdziwą plagą, delegalizacja skrajnie prawicowych organizacji wciąż jednak napotyka prawne i polityczne przeszkody.Źle skrywana niechęć do imigracji przebija niekiedy także z wypowiedzi polityków odległych od wojowniczej ksenofobii. Otto Schily, minister spraw wewnętrznych RFN, mówiąc o imigrantach, podkreśla, że granice "społecznego obciążenia" zostały już przekroczone. W odpowiedzi na zgłoszony przez kanclerza Schrödera pomysł sprowadzenia zagranicznych informatyków szef CDU z Nadrenii-Westfalii Jürgen Rüttgers rzucił hasło "Kinder statt Inder" ("Dzieci zamiast Hindusów"). Niemcy z niechęcią myślą nawet o prawie do swobodnego podejmowania pracy przez obywateli państw kandydujących dziś do UE, głównie Polski. Tymczasem niemiecki Federalny Urząd Pracy przyznaje, że nawet mimo wysokiego bezrobocia nie udaje się nakłonić Niemców do podejmowania niektórych zajęć; najbardziej uciążliwe i brudne prace od lat wykonują Turcy oraz przybysze z innych krajów. Tak samo dzieje się w innych państwach. W Hiszpanii i Francji bez pomocy cudzoziemskich robotników sezonowych płody rolne pozostałyby na polach. Bez gastarbeiterów trzeba byłoby zatrzymać też wiele budów. W istocie więc krótkowzroczni politycy próbujący zahamować napływ imigrantów fundują Europie czarną przyszłość!

Nasi cudzoziemscy współobywatele
"Twój Chrystus jest Żydem, twój samochód jest japoński, jedzenie algierskie, demokracja grecka, kawa brazylijska, zegarek szwajcarski, koszula indiańska, radio chińskie, wakacje tureckie, cyfry arabskie, pismo rzymskie, a ty zarzucasz swemu sąsiadowi, że jest obcokrajowcem?" - takie prowokacyjne pytanie stawia francuska organizacja SOS Rasizm. Wystąpienia ekstremistów zadziałały jak rodzaj szczepionki uwrażliwiającej społeczeństwo. Obalanie mitów o "obcych pasożytach" wytrąca ksenofobicznym populistom kolejne argumenty. Le Pen, którego dziś popiera zaledwie 3 proc. wyborców, nie walczy już z imigrantami, lecz z integracją europejską! W ostatnich latach zmalało poparcie dla belgijskiego Bloku Flamandzkiego i włoskiego Przymierza Narodowego.
Natomiast w Niemczech w odniesieniu do imigrantów pojawiła się swoista językowa poprawność polityczna: "nie--Niemcy", "zagraniczni współobywatele", "wewnętrzni obcokrajowcy" czy "rodzimi obcokrajowcy" - to ugrzecznione zamienniki pejoratywnie brzmiących określeń "cudzoziemiec", "Turek", "Polak" czy "Arab", będące jednocześnie unikiem przed nazywaniem ich po prostu Niemcami. Również wyroki wymierzane młodocianym sprawcom rasistowskich napadów na cu-dzoziemców stały się surowsze niż kilka lat wcześniej. Nie zmienia to oczywiście faktu, że choć na przykład domy spokojnej starości dla "naszych drogich zagranicznych współobywateli" są "multikulturowe", to na razie rdzenni Niemcy się do nich nie wprowadzają...
Europejczycy nie mają jednak wyboru. "Ewolucji musi ulec pojęcie narodu, zastępowane coraz częściej przez określenie obywatelstwa. Zamiast o Francuzach, Niemcach czy Włochach będziemy mówić o obywatelach francuskich, niemieckich, włoskich itd. Masowa imigracja spowoduje, że XIX-wieczne pojęcie narodu i model państwa narodowego będą musiały odejść do lamusa" - twierdzi Andrzej Samson, psycholog społeczny. I na szczęście już pomału odchodzą: prof. Sergio Romano, włoski historyk i politolog, zauważa, że dzisiejsze europejskie władze państwowe "to niewiele więcej niż organy administracyjne średniego szczebla".

Europejska zielona karta
Aby utrzymać dotychczasowe tempo wzrostu gospodarczego, w ciągu najbliższych 50 lat Europa będzie potrzebowała około 160 mln imigrantów. Bruksela deklaruje wprawdzie swobodne przemieszczanie się obywateli państw członkowskich UE, ale nie ma jednej, spójnej polityki imigracyjnej. Zdaniem Jeana-Louisa Bourlanges’a, francuskiego deputowanego, Unia Europejska musi jak najszybciej przygotować roz-wiązania w tej dziedzinie. Jak selekcjonować imigrantów? Jak traktować ubiegających się o azyl uciekinierów? W jakim stopniu uznawać łączenie rodzin? Na te pytania poszczególne rządy szukają na razie odpowiedzi zgodnie z własnymi preferencjami.
Trudno sobie wyobrazić europejską Ellis Island, jednak wielu polityków coraz uważniej analizuje imigracyjne doświadczenia USA. Brytyjskie MSW zasugerowało, że rozwiązaniem dla Unii Europejskiej mogłoby być skopiowanie właśnie systemu amerykańskiego, czyli wprowadzenie zielonych kart i puli miejsc dla osób o pożądanych kwalifikacjach. Tylko brytyjski sektor technologii informatycznych potrzebować będzie w ciągu najbliższych dziesięciu lat 250 tys. nowych specjalistów. Mimo że Romano Pro-di, przewodniczący Komisji Europejskiej, zaproponował niedawno otwarcie granic Europy dla 1,7 mln wykwalifikowanych imigrantów, na razie poszczególne europejskie stolice na własną rękę zaczynają walczyć o specjalistów. Irlandia - jeszcze 50 lat temu źródło masowej emigracji - otwiera biura rekrutacyjne, konkurując w walce o wykształconych przybyszów z Kanadą, Australią czy Nową Zelandią. Wykwalifikowanych pracowników poszukują Szwedzi, Norwegowie, Hiszpanie. Na liście coraz natarczywiej poszukiwanych fachowców królują informatycy i specjaliści nowoczesnych technologii, ale potrzebni są także spawacze, pielęgniarki, lekarze, górnicy.

Europejczycy, czyli naród narodów
"Otwartość w stosunku do innych kultur jest jednym z decydujących kryteriów rynkowej konkurencji" - twierdzi Pascal Zachary, autor książki "Nowi obywatele świata". Napływ przybyszów z innych krajów i kontynentów stał się jednym ze źródeł dynamizmu społeczeństw osiedleńczych - takich jak amerykańskie. Europejczycy wiedzą o tym, ale co trzeci z nich ma opory przed zaakceptowaniem odmienności kulturowej imigrantów. W USA elastyczne pojęcie tożsamości narodowej wynika z wielokulturowości. Wydanie zielonej karty oznacza tam w praktyce możliwość osiedlenia się na stałe, daje poczucie społecznej przynależności. Problem nie polega jednak na tym, by Unia Europejska przejęła od Stanów Zjednoczonych wzór formularza imigracyjnego, lecz by Europejczycy stworzyli własny model wielokulturowego narodu narodów - jak określił Amerykanów Walt Whitman.

A jeśli nie przyjadą...
"Jedynie spora liczba imigrantów może zapewnić powodzenie Unii Europejskiej" - uważa Peter G. Peterson, autor "Siwego brzasku". Bez napływu siły roboczej z zewnątrz europejski model państwa dobrobytu zawaliłby się najpóźniej za 30 lat. Starzejący się kontynent z roku na rok stawałby się coraz mniej konkurencyjny w globalnym wyścigu gospodarczym. Za 20 lat odsetek starych Europejczyków byłby dwa razy wyższy niż średnia światowa (10 proc.), a udział Europy w produkcji przemysłowej świata zmniejszyłby się o 3-5 punktów procentowych. Brak rozsądnej polityki imigracyjnej spowodowałby, że wykształceni emigranci kierowaliby się do USA, Kanady i Australii, zaś europejską twierdzę szturmowaliby głównie uciekający przed wojną i nędzą azylanci. Na szczęście ten czarny scenariusz najpewniej się nie ziści. Furtka dla "Europejczyków z importu" została już uchylona, a próba odwrócenia globalnej tendencji jest skaza-na na niepowodzenie.
- Wkrótce będziemy żyć w wielokulturowej Europie, do której napływać będą imigranci, przywożąc własne dziedzictwo kulturowe niczym bagaż - prof. Jacques Le Goff, wybitny francuski historyk, pozostaje optymistą. - I nie zdołają temu przeszkodzić hałaśliwe grupki ekstremistów.

Więcej możesz przeczytać w 12/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.