Wąż koa

Dodano:   /  Zmieniono: 
W gruncie rzeczy koalicje i koabitacje są antyludzkie, ponieważ wymagają zaufania tam, gdzie stanem naturalnym jest nieufność, i miłości tam, gdzie nawet miłość z rozsądku jest wykluczona
Krzaklewski kłóci się z Kwaśniewskim o Jemen, Kwaśniewski kłóci się z Buzkiem i Geremkiem o Rosję, AWS kłóci z Unią Wolności o jakąś senacką poprawkę. Trudne te nasze koabitacje i koalicje. Czy może być inaczej? Nie może, o czym świadczy choćby historia amerykańskiego programu "Kto chce poślubić milionera", który stał się wielkim przebojem tylko po to, by zamienić się w gigantyczny skandal.
W finale programu milioner wybrał jedną z 50 finalistek, którą pocałował na oczach 23 mln widzów. Parę dni później okazało się niestety, że pocałunek przyprawił pannę młodą o mdłości, że pan młody w przeszłości zbił jakąś narzeczoną, że panna młoda - wbrew temu, co twierdziła - wcale nie była weteranem wojny w Zatoce Perskiej i że na wycieczce statkiem po Karaibach świeżo poślubieni nie tylko z sobą nie spali, ale nawet nie jedli. Nieplanowaną czystość małżeńską i wszelkie brudy oboje wywlekali we wszystkich programach telewizyjnych, zakrapiając całość łzami, z których śmiała się cała Ameryka. Co to wszystko ma wspólnego z koalicją i koabitacją? A ma. Przecież milioner wcześniej słuchał swej wybranki, podpatrywał ją i mógł wybrać jakąś inną. A nie wybrał. Panna też mogła doznać olśnienia jeszcze przed pocałunkiem. A nie doznała. Jeśli tak źle skończył się telewizyjny romans, to dlaczego udane miałyby być związki, w których zawierające je strony nie miały najmniejszych szans na wybór partnera. Nie miały, bo partner został im narzucony. Przez wyborców. Przecież Krzaklewski nigdy nie marzył o koalicji z Balcerowiczem, a wolałby nawet - a niech tam - koalicję z PSL. Unia Wolności wybrałaby z kolei koalicję z Fundacją Batorego. Czy Kwaśniewski chciał koabitacji z Krzaklewskim i Buzkiem? Pewnie, że nie. Z Cimoszewiczem koabitowało mu się znacznie lepiej. Krzaklewski też wolałby koabitować z innym prezydentem, choć powinien wiedzieć, że koabitacja z prezydentem poprzednim byłaby trudniejsza niż z obecnym. W każdym razie to my, wyborcy, narzuciliśmy politykom takich, a nie innych partnerów i nie powinniśmy się dziwić, że nasz wybór nie wzbudził ich entuzjazmu. Tym bardziej że dobrane przez nas pary nie mają ani miliona dolarów pod ręką, ani ochoty, by spędzać z sobą prywatny czas. Nawet na Karaibach. Na dodatek jak już po latach pożycia nasze pary zaczną się w sobie zakochiwać, to znowu każemy im być z kimś innym. W gruncie rzeczy koalicje i koabitacje są antyludzkie, bo wymagają zaufania tam, gdzie stanem naturalnym jest nieufność, i miłości tam, gdzie nawet miłość z rozsądku jest wykluczona. Nie przez przypadek w Izraelu koalicja też trzeszczy w szwach, a we Francji kuleje koabitacja. To, że my mamy problemy z jednym i z drugim, potwierdza tylko, że u nas nieszczęścia zawsze chodzą parami.
Powiedzą Państwo, że nikt nie wymaga od koalicjantów i koabitantów, by się kochali. Wystarczy, by się szanowali i byli wobec siebie w miarę lojalni. Ba, ale my - jak rodzice nie liczący się ze zdaniem dzieci - skazaliśmy ich na pożycie nawet nie z kimś nie kochanym, ale z kimś niemal znienawidzonym, z najbardziej nie chcianym kandydatem z listy pretendentów. To i co się dziwimy. Niech panie wyobrażą sobie, że muszą żyć z najbardziej nie lubianym przez siebie mężczyzną, a panowie z najbardziej nie lubianą przez siebie kobietą (wiem, wiem, niejednemu czytelnikowi przyszło do głowy, że właśnie tak jest). No i co? Czy łatwo w takim związku choćby o szacunek i lojalność? Bardzo niełatwo, a nawet trudno. A często nie jest wiele lepiej, gdy ślub biorą zakochani. Przecież wielu zakochanych tuż przed zawarciem małżeństwa sporządza protokół nieufności, czyli intercyzę. Intercyza w swej istocie jest niczym więcej niż porozumieniem koalicyjnym i polisą ubezpieczeniową. Decydujemy się dzielić chlebem, łóżkiem i stołem, a łączyć dostępem do wspólnego konta w banku, ale nie aż tak, by w razie potrzeby nie móc w miarę bezboleśnie zerwać kontraktu. A propos kont. Pokłóciłem się ostatnio ze znajomym o to, czy prawdziwe jest małżeństwo, w którym małżonkowie mają oddzielne konta. Znajomy uważa, że owszem, bo jakby była potrzeba, można by je połączyć. Otóż nie zgadzam się. Według mnie, cały urok małżeństwa polega na postawieniu na jedną kartę absolutnie wszystkiego. Pewnego dnia druga strona może przecież dobiec do banku przed nami i człowiek zostaje goły i niewesoły (w tym punkcie koalicjantom jest zdecydowanie łatwiej niż małżonkom, bo na ich jedynym wspólnym koncie są nasze pieniądze, a nie ich). Widać, jak ciężko jest w małżeństwie. Dlaczego więc chcemy wymagać od polityków więcej niż od małżonków?
Powie ktoś, że problemem koalicji i koabitacji nie jest to, iż drze się w nich koty, lecz to, że ci, którzy je drą, nie potrafią nawet ściszyć głosów i zasunąć zasłon. Ale też koalicyjne i koabitacyjne awantury są tylko krzykiem rozpaczy i błaganiem o współczucie. Pamiętajmy o tym i rozumiejmy to.
Jak na dłoni widać więc, że nie ma co liczyć na zgodne koalicje i koabitacje. Można by ich uniknąć, wprowadzając w Polsce system amerykański czy brytyjski, ale za bardzo lubimy kłopoty, by to zrobić. Zresztą niedługo i tak czas koalicji i koabitacji chyba się u nas skończy. Zamiast koalicji będzie sojusz. A zamiast koabitacji narodzi się związek znacznie szlachetniejszy. Bo w związku Aleksandra Kwaśniewskiego z Leszkiem Millerem nie będzie wprawdzie miłości i czułości, ale będą wspólne poglądy, zainteresowania i wspomnienia. Jak na początek, to niemało.
Więcej możesz przeczytać w 11/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.