Ekran osobisty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Myszy Wielkiego Brata. Patrzę na dom Wielkiego Brata jak zahipnotyzowany, bo widzę w nim mechanizmy rządzące naszym codziennym życiem. Naprawdę musimy być aż tak prości w obsłudze i przewidywalni? Od dwóch tygodni należę do rosnącego grona osób śledzących losy kilkunastu młodych ludzi dobrowolnie zamkniętych na sto dni w domu Wielkiego Brata, czyli - jak się o nim mówi w telewizji - Big Bradera. Obserwuję ich dzięki programom TVN, serwisowi internetowemu, tygodnikowi ilustrowanemu kupowanemu w kiosku i aktualnym informacjom przysyłanym na komórkę w postaci SMS.
Lawina danych sprawiła, że odnoszę wrażenie, jakbym już o nich wiedział bardzo dużo. Zauważyłem też, że coraz częściej o mieszkańcach domu Wielkiego Brata rozmawiam z kolegami z pracy. Ku mojemu zdumieniu nawet z tymi, którzy deklarują, że nie mają telewizora.
Co prawda spotkałem i takich, którzy z założenia nie oglądają Big Bradera i nie chcą oglądać, bo twierdzą, że nie są podglądaczami, a tego rodzaju rozrywka nie wydaje im się właściwa. Sprawiają oni jednak na mnie wrażenie ludzi, którzy siedzą w trzydziestostopniowym upale na plaży ubrani po szyję, twierdząc, że opalanie jest niezdrowe. W dodatku nie mają racji. Moim zdaniem, telewizyjne programy Wielkiego Brata niewiele mają wspólnego z podglądaniem. Jak podaje "Słownik języka polskiego", "podglądać" znaczy tyle, co przyjrzeć się komu lub czemu ukradkiem, niepostrzeżenie, w chwili gdy ktoś nie chce być widziany. Tymczasem mieszkańcy obserwowanego domu mają pełną świadomość gry, do której przystąpili, zgadzają się być obserwowani i CHCĄ BYĆ WIDZIANI. Jeszcze jak! Chcą być widziani tak bardzo, by starczyło tego widzenia na spopularyzowanie ich twarzy i umożliwienie późniejszej kariery. Prawie każdy z nich marzy raczej o popularności niż końcowej nagrodzie pieniężnej. Uświadomiłem sobie, że patrząc na nich, bynajmniej ich nie podglądamy, my ich lansujemy.
Kamery w domu Wielkiego Brata rzeczywiście są wszędzie: w pokojach, sypialniach, pod prysznicem i w ubikacji. Te na podczerwień umożliwiają pokazanie, kto się do kogo wkrada po ciemku pod kołdrę. Ale ci, co się wkradają, wyraźnie się tym chełpią i bynajmniej ich to nie krępuje. Tak jak i nagusy pod natryskiem. Najdłużej i najbardziej frontalnie zażywają kąpieli ci, którzy są dumni ze swojego ciała. Oni nie tylko je myją. Oni się nim popisują. Potem ostentacyjnie wklepują kremy przed lustrem weneckim, za którym - wiedzą o tym! - jest kamera. Czują się jak aktorzy na scenie. Jeśli my ich wtedy podglądamy, to znaczy, że podglądaczami są też wszyscy ci, którzy chodzą na filmy do kina i na sztuki Szekspira do teatru. Mieszkańcy domu Wielkiego Brata zaś, coraz częściej posądzani o ekshibicjonizm, mają go dokładnie tyle, ile jest wymagane w zawodzie aktora.
Nigdy nie zapomnę zajęć na pierwszym roku aktorstwa, które obserwowałem przed laty. Prowadził je sam wielki Tadeusz Łomnicki, a studentami byli m.in. Michał Bajor, Maria Pakulnis i Agnieszka Kotulanka. Profesor próbował pozbawić adeptów naturalnego wstydu. Kazał im na przykład na naszych oczach dokonać próby gwałtu (co prawda byli w trykotach). To bolało. Ale chcieli tego. Wiedzieli, że tędy prowadzi droga do celu, czyli do zawodu aktora. Podobnie patrzę na uczestników telewizyjnej gry. Oni też mają świadomość, że robią coś w imię czegoś, co nastąpi później. Ceny nie uznali za wygórowaną.
Najciekawsze w dotychczasowych relacjach z domu Wielkiego Brata okazało się dla mnie jednak to, że mam coraz silniejsze wrażenie obserwowania zamkniętych w akwarium myszy, na których przeprowadzane są rozmaite psychologiczne i socjologiczne doświadczenia. To zdumiewające i chwilami bolesne, jak stereotypowe są ludzkie reakcje i potrzeby i jak łatwo nimi manipulować. By osiągnąć luz i zwierzenia, wystarczy kilka łyków alkoholu. By sprawdzić siłę osobowości, starczy kazać się ubrać w wojskowe mundury. Silni dostają wtedy wiatru w żagle, ze słabych natychmiast opadają towarzyskie pozory: po prostu ustawiają się w szeregu i wykonują rozkazy. Widać to było szczególnie dobrze na przykładzie najładniejszej w grupie, Moniki. Ta znudzona małżeńskim kieratem blondynka dostała się do domu Wielkiego Brata, by wreszcie przeżyć coś na swoją miarę. W dotychczasowej egzystencji wyraźnie nie spotkała nikogo, kto potrafiłby jej sprostać. Jako dowódca oddziału okazała się... na swoim miejscu. W Internecie już powstały jej fankluby. Dlaczego? Bo jest na tyle silna, by fascynować innych. Rodzi się pierwsza gwiazda?
Patrzę na dom Wielkiego Brata jak zahipnotyzowany, bo widzę w nim w miniaturze wszystkie te mechanizmy, które rządzą naszym codziennym życiem. Naprawdę musimy być aż tak prości w obsłudze i przewidywalni? Czy i my jesteśmy na co dzień takimi myszami w rękach innego Wielkiego Brata? Obawiam się, że tak, skoro powszechnie już zgadzamy się na to, by połknięcie odstresowującej pigułki zmieniało nasz sposób patrzenia na świat. Rządzi nami chemia, niestety. A chemią kto? Wielki Brat?

Więcej możesz przeczytać w 12/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.