Magowie rynku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Opinie analityków decydują nie tylko o sytuacji w gospodarce i na giełdzie, lecz także o zawartości naszych portfeli. Dokładnie rok temu, w okresie apogeum internetowej hossy na giełdach, Michał Buczyński, analityk Banku Handlowego, nie bał się wystawić rekomendacji "sprzedaj" akcjom Optimusa, których cena zbliżała się do 300 zł. Kto go posłuchał, nie żałuje - obecnie notowania Optimusa są pięć razy niższe. Na ogół jednak oceny naszych analityków nie są tak trafne.
 


W Polsce przedmiotem prognoz są niemal wszystkie kategorie makroekonomiczne. Zajmują się tym instytucje rządowe i niezależne ośrodki badawcze. Natomiast na temat osiągnięć naszych przedsiębiorstw wypowiadają się analitycy branżowi, finansowi i rynkowi. Odrębną grupę stanowią analitycy giełdowi, śledzący nie tylko ruch cen akcji oraz wartość indeksów, ale również działalność poszczególnych spółek.

Pierwsza liga
Prym wiodą analitycy makroekonomiczni, konstruujący prognozy dotyczące całej gospodarki. Do najbardziej cenionych specjalistów z tej grupy należą główni ekonomiści największych banków oraz przedstawiciele kilku czołowych instytutów badawczych. Ich wypowiedzi są skwapliwie cytowane przez media, zwłaszcza w kontekście ważnych zdarzeń ekonomicznych bądź przy okazji prezentacji danych statystycznych. To niewątpliwie ekstraklasa analityków, choć z ich opiniami nie zawsze zgadzają się inni ekonomiści, a bywa, że ich przewidywania są surowo weryfikowane przez życie. Przeważnie jednak mylą się nieznacznie, a z każdym rokiem ich oceny są coraz trafniejsze. Tak przynajmniej wynika z badań naukowców Uniwersytetu Warszawskiego, którzy zgromadzili bazę danych o prognozach makroekonomicznych, zawierającą ponad 7 tys. ocen.
Wyniki pracy analityków branżowych znane są natomiast jedynie wąskiej grupie specjalistów oraz inwestorów zainteresowanych daną dziedziną gospodarki. Rzetelne analizy sektorowe warte są dużych pieniędzy choćby dlatego, że ograniczają ryzyko zainwestowania w nierentowną dziedzinę gospodarki lub ułatwiają wskazanie niszy umożliwiającej spory zarobek.

Zażalenie do Pana Boga
Wbrew pozorom prawdziwą elitę stanowią jednak analitycy giełdowi. Ich oceny spółek oraz rekomendacje wpływają bowiem na decyzje tysięcy inwestorów ryzykujących swoje pieniądze. Teoretycznie więc ta grupa zawodowa powinna być szczególnie dobrze przygotowana do pracy. Tymczasem analitycy giełdowi nie muszą zdobywać szczególnie wysokich kwalifikacji ani licencji. Nie kończą specjalistycznych kursów, nie zdają - jak kandydaci na maklerów czy doradców inwestycyjnych - trudnych egzaminów. Aby zostać analitykiem giełdowym, na ogół wystarczy mieć tzw. wyczucie, znać rynek i mieć znajomości w środowisku. W efekcie na temat inwestowania w akcje spółek wypowiadają się w mediach całe zastępy "specjalistów", którzy nie ponoszą praktycznie żadnej odpowiedzialności za swoje oceny. Ewentualne straty inwestorów są tylko ich problemem. Komisja Papierów Wartościowych oraz sam parkiet mogą co najwyżej doradzać kierowanie się renomą instytucji firmującej rekomendacje danego analityka oraz prześledzenie efektów jego wcześniejszych zaleceń. Ostatnio amerykański inwestor rozsierdzony poniesionymi stratami pozwał do sądu, żądając 10 mln USD, wielki bank Merrill Lynch za wydawanie wprowadzających w błąd rekomendacji. U nas jest to mało prawdopodobne, choćby z tego względu, że nikt jeszcze nie określił warunków, jakie powinien spełniać rzetelny raport oraz wydana na jego podstawie ocena. Poza tym niemal każda analiza giełdowej spółki kończy się formułą stwierdzającą, że wprawdzie dołożono wszelkich starań, aby raport był rzetelny, ale jego autor ani tym bardziej instytucja, którą reprezentuje, nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody (straty finansowe) wynikające z wykorzystywania informacji w nim zawartych. Tak więc jeśli inwestor zbytnio zaufa zaleceniom analityka i straci pieniądze, będzie mógł mieć pretensje do... Pana Boga i siebie.

Sprzedawcy historii i opowieści
Wśród naszych specjalistów od zarządzania pieniędzmi funkcjonuje pogląd, że tak naprawdę analityków na rynku nie ma. Są tylko sprzedawcy historii i opowieści, których jedynym celem jest to, aby ktoś kupił lub sprzedał konkretne akcje w ich biurze - uważa cytowany przez "Rzeczpospolitą" specjalista od zarządzania. Wówczas bowiem instytucja, w której dany analityk jest zatrudniony, zarabia. To jednak może podważać obiektywność jego ocen.
Z bezstronnością analityków bywa jeszcze gorzej, gdy firma, w której imieniu występują, jest finansowo związana z ocenianą spółką (na przykład ma jej akcje i zaleca ich kupno jako doskonałą inwestycję). Ciekawą ilustracją tego zjawiska może być sytuacja jednej z największych spółek giełdowych, której kondycja jest nie do pozazdroszczenia, ale żaden z analityków wielkich banków inwestycyjnych złego słowa o niej nie powie, ponieważ instytucje te ulokowały w niej zbyt duże pieniądze. Ponadto akcje wspomnianej firmy należą także do najpłynniejszych na warszawskiej giełdzie, więc i biura maklerskie nie mają żadnego interesu w podcinaniu gałęzi, na której siedzą, gdyż w końcu i one żyją głównie z obrotu nimi. Potwierdza to również fakt, że przedmiotem analiz oraz rekomendacji jest ciągle kilkadziesiąt (na ponad 220 notowanych) tych samych największych spółek.
W giełdowym środowisku głośna była swego czasu sprawa akcji żarskiej spółki Relpol, których zakup po 65 zł zalecali analitycy jednego z biur maklerskich w okresie, gdy papiery te były notowane na giełdzie po 28 zł. Kiedy w ciągu kilku tygodni od opublikowania rekomendacji kurs akcji "małego Elektrimu" - jak wtedy nazywano firmę z Żar - zaczął wyraźnie rosnąć, inwestycyjne ramię tej samej instytucji finansowej sprzedało cały pakiet 220 tys. akcji Relpolu po 37 zł za sztukę. W rezultacie inni inwestorzy byli nieco zdziwieni, a fachowa prasa pisała o dwuznaczności tego rodzaju rekomendacji.

Portfel analityka
W Polsce analityk zarabia średnio 4-5 tys. zł miesięcznie, choć pensje najlepszych są zdecydowanie wyższe. To jednak nic w porównaniu z poborami ich amerykańskich kolegów, które sięgały nawet 3 mln USD rocznie w wypadku tzw. top-ranked names oraz 15 mln USD w wypadku gwiazdorów w branży. Do tych ostatnich należała jeszcze do niedawna 40-letnia Mary Meeker, nazywana również królową Internetu ze względu na świetne wyczucie giełdowego rynku spółek elektronicznych.
Na zachodnich rynkach kapitałowych oceny i publiczne wypowiedzi analityków są pilnie śledzone przez nadzór giełdowy, by nie dopuścić do manipulacji. Poza tym instytucje finansowe nie mogą rekomendować akcji spółek, które posiadają w swoim portfelu. U nas natomiast mogą, a zaleceń naszych analityków nikt nie sprawdza. Tymczasem większość drobnych graczy na warszawskiej giełdzie stosuje się do ich zaleceń, co oznacza dokładnie, że opinie tej grupy analityków wpływają nie tylko na zawartość portfeli inwestorów, ale i całą koniunkturę na parkiecie.

Więcej możesz przeczytać w 13/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.