Teatr historii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gniezno roku 1000 będziemy pamiętali następne tysiąc lat, tego z roku 2000 za tydzień możemy nie pamiętać

Myślałem, że ktoś przed tą rocznicą zwoła jakąś sesję poświęconą myśli politycznej tamtych sprzed tysiąca lat, że poczytamy zebrane prace i dokumenty duchowego ojca gnieźnieńskiej pielgrzymki, Sylwestra II, uczonego i filozofa, papieża roku 1000, że zaprosimy Pierre'a Riche'a i innych autorów książek o nim - skoro to wtedy rodziła się idea "Europy równych" (to hasło z mojej książki o X w. awansowało na tytuł dyskusji prezydentów).

Regnum
Ale rok 1000, przez paręset lat symboliczny dla polskiej myśli państwowej, nie miał szczęścia nawet do historiografii polskiej. Rozumiał jego wagę nasz pierwszy historyk, zwany Gallem Anonimem, jeden z ojców (razem z kanclerzem Krzywoustego, biskupem Michałem) polskiej doktryny państwowej. W naszych czasach wszelako nie zajmowali się tą datą nasi najwięksi, a pomniejsi nie zauważali, co było napisane: "królestwem", regnum stała się Polska nie przez koronację Bolesława Chrobrego w 1025 r., lecz właśnie przez gest Ottona III - kiedy ten w Gnieźnie zdjął diadem z głowy i nałożył na głowę Polanina, uznając tym samym królewską jego suwerenność.
Przyjaciel Galla Anonima, arcybiskup gnieźnieński Marcin, w liście do papieża nazywał Polskę regnum, choć jej władców, których mianował reges, od czasów Bolesława Śmiałego nie koronowano; tych samych słów używał w odpowiedzi Paschalis II. Z czego wnioskowano, że i Marcin, i Gall Anonim, i Paschalis II przez terminy rex i regnum rozumieli "władcę" i "państwo", a nie "króla" i "królestwo". Marcin tymczasem wcale się nie przejęzyczył, ani też nie mylił pojęć i słów. A już Gall Anonim precyzyjnie za każdym razem rozróżniał "królów" i "książąt". Dla Franka z "Francji" Kapetyngów, gdzie namaszczony boskimi olejami król przyłożeniem ręki leczył skrofuły, było jasne, co znaczy "król". Nie mogło mu się nic pomylić - jak zresztą i nikomu z biskupów Francji. Ci już od paru pokoleń uczyli Galię rojalizmu. W Polsce zaś duchowni będą uczyli swych rodaków poczucia więzi państwowej, opierając się - przy braku sukcesywnie koronowanych głów państwa - na regnum i licząc jego dzieje od decyzji Ottona III. "Kronika polska" stwierdza jednoznacznie - Krzywousty "sprawował rządy nie nad księstwem, lecz nad wspaniałym królestwem". Ideologię regnum jako instytucji niezależnej od samego aktu koronacji Gall Anonim formułuje wprost.

Corpus regni reintegrare
To nie jakaś tam sobie ciekawostka historyczna. Po niecałych stu latach biskupi będą chcieli corpus regni reintegrare - scalić ciało królestwa. Ta właśnie doktryna w XIII w. sama zjednoczy Polskę w jedno państwo. "Ciało królestwa" ma się zrosnąć, jak zrosły się członki św. Stanisława. U Wincentego zwanego Kadłubkiem pojawi się, co więcej, res publica; regnum stanie się "rzeczą publiczną". A już u Galla Anonima jego ukochany Bolesław Krzywousty nie jest żadnym frankijskim królem-świętością. Grzeszy - i pokutuje, co mu się chwali. Żadnych też nie spotkamy u Galla aluzji do współczesnej mu tezy, że "król w organizmie królestwa jest na obraz i podobieństwo Boga".
Nie miejsce tu na historię polskiej doktryny państwowej, ale pamiętajmy, że owo regnum z roku 1000 jakoś ją wyznaczyło. Sama zaś pielgrzymka cesarza rzymskiego do Gniezna też była symbolem. Już wtedy. Benedyktyn intelektualista, matematyk i astronom, nauczyciel i duchowy przewodnik Ottona III, główny bohater mojej "Wiosny Europy", oraz wysoce wykształcony, młodziutki cesarz mieli przyjaciela w Czechu, Wojciechu, byłym biskupie Pragi, również intelektualiście. Ten intelektualista wiedział jednak - jak Gerbert, uczony zakonnik z Aurillac - że chrześcijaństwu zdemoralizowanemu dobrobytem klasztorów i dostępem do władzy trzeba nowych wzorów świętości, nowego heroizmu wiary. Ruch kluniacki, owszem, od dość już długiego czasu próbował oczyścić życie zakonne od pokus doczesności, ale jednocześnie razem ze świeckością chciał wyplenić intelektualizm z klasztorów - jedynych ówcześnie laboratoriów umiejętności, wiedzy i nauki. Jeśli zatem wzór ustali mędrzec biegły w naukach, a nie ubogi duchem prostak, będzie to miało znaczenie podwójne. Przedstawiałem w swej książce argumenty, pozwalające dedukować, że misja Wojciecha nie była przypadkiem, że Wojciech w entuzjazmie wiary wręcz poszukiwał męczeństwa, a z zachowania jego obu przyjaciół - papieża i cesarza - czytamy, że niemal czekali na wiadomość o tym...

Res publica
Myślałem, że ktoś przed spotkaniem gnieźnieńskim po tysiącu lat spróbuje przypomnieć, co też oni sobie marzyli. Oni, którzy pierwsi myśleli o naszej Europie - Europie równych. Operowali pojęciem renovatio Imperii Romanorum - "Rzymian", nie "Rzymu", ani "rzymskiego". Bo mieli być "Rzymianami" - wszyscy. Bolesław był zapewne człowiekiem niezwykłym, skoro umiał pozyskiwać sympatię i ochoczą współpracę ludzi wybitnych, jak opat Tuni, św. Bruno z Kwerfurtu, biskup Reinbern czy sam Wojciech. Ale Otton III nie dla kokieterii Bolesława nałożył ów diadem na jego skronie. Nie musiał ani też nie potrzebował - a znał wagę symbolicznych gestów... To był ich wspólny z Sylwestrem II program; dlatego papież wysłał koronę węgierskiemu Stefanowi!
I wtedy wraca też - po raz pierwszy od setek lat - pojęcie res publica - rzecz wspólna, publiczna - którą zawiaduje władza. Panowanie Ottona III, pontyfikat Sylwestra II wydają się krótkim, smutno zakończonym epizodem historii, próbą marzeń dwóch fantastów. Broniłem ich obu - za Mathildą Uhlirz - jako skutecznych mężów stanu; ukazywałem, że osiągnęli w krótkim czasie więcej niż inni przez stulecia. Ale nie w tej skuteczności tkwi ich symboliczne znaczenie - właśnie oni nadali kierunek przyszłości Europy.
Sytuacja przed tysiącem lat, w dzikim i lekceważonym przez historię X w., była inna niż w wieku XX. Optymizm Sylwestra II, jak starałem się dowodzić, był zasadny. Nie wisiała nad Europą groźba kolejnych najazdów ze świata islamu: to europejscy dostawcy zapewniali corocznie muzułmanon tysięczne kontyngenty niewolników; cywilizacją spokojny, dostatni islam (od Kordoby z jej księgozbiorami po Chorezm w Azji Środkowej z jego uczonymi) górował wtedy nad Europą, jak nad chrześcijańskim zachodem Europy górowało Bizancjum. I nikt jeszcze sobie nie wyobrażał, że z głębi Azji przygalopują do historii Europy kolejni dzicy koczownicy, którzy wyuczą kniaziów jakiejś nie istniejącej wtedy Moskwy. Że potęgę daje nie rozwój, lecz panowanie na jak największym terytorium. Słowem, w czasach, kiedy bez przelewu krwi i nie ze strachu pół Europy wstępowało na szlaki chrześcijaństwa i związanej z nim cywilizacji, można było patrzeć w przyszłość z pełnym optymizmem.

Koło historii
W ciągu tysiąca lat od tamtego Gniezna historia przeprowadziła każdy z krajów, których przedstawiciele winni zjechać się w roku 2000 na pełny zjazd gnieźnieński, przez rozmaite wstrząsy, odwracające szlaki rozwoju. Polskę - przez rozbiory, 120 lat niewoli, dwie wojny światowe i dalsze 45 lat niewolenia. Niemcy w XVII wieku doszczętnie zrujnowała wojna trzydziestoletnia, na wieki oddając czołową pozycję potomkom zniemczonych Słowian połabskich, twórcom potęgi Prus. Węgrom, jednej z największych potęg Europy pierwszej połowy naszego tysiąclecia, Turcja Osmanów zniszczyła przeszłość i zabrała paręset lat historii. Czesi, straciwszy całą swoją elitę, musieli po dwustu latach nieobecności w historii wymyślać siebie jako naród na nowo. O Ukrainie już nie mówię. Cała zaś Europa, która uważa się za kontynent będący ojczyzną postępu, ma za sobą najstraszliwsze grzechy wobec ludzkości - bo nawet japońską wersję hitleryzmu i nacjonalizmu budowały elity japońskie na wzorach pruskich, przy udziale pruskich oficerów... Kościół katolicki robi z okazji tego tysiąclecia swój rachunek win, ale wszystkim narodom Europy też by się on przydał. Dla porządku.
Nasz optymizm jest młody i pełen lęków. Z Haiderem poradzi sobie sama Austria - jeśli zacznie uczciwie rozmawiać sama z sobą o swojej przeszłości i przyszłości. Ale Rosja nie radzi sobie z samodzierżawiem odbudowującym się na naszych oczach. "Samodzierżawie" zaś to uprzejmościowe, eufemistyczne określenie wielkomocarstwowej, iście faszystowskiej arogancji władzy, która nie umie nakarmić swych żołnierzy, ale wymachuje bombą atomową. Co więcej, ma odziedziczonych po minionym reżimie swoich ludzi oraz ludzi podatnych na jej "perswazje" w elitach wielu krajów europejskich - wystarczy zwrócić uwagę, jak akurat na politykę wobec Rosji czuli są uczestnicy wakacji w Cetniewie i jak popisuje się socjalista Blair...

Chwilowa atrakcja
Obecne spotkanie w Gnieźnie trudno porównywać z tamtym. Nikt nie powiedział niczego nowego; jeśli coś się liczyło, to fakt, że prezydent Niemiec podtrzymał stanowisko tego kraju w sprawie rozszerzenia Unii Europejskiej, a prezydent Węgier nie krył zdegustowania postawą innych krajów unii. No, może, gdyby się pojawił prezydent Havel, sam będący postacią historyczną, reprezentowałby godnie nieobecnego uczestnika spotkania sprzed tysiąca lat, którego grób sprowadził do Gniezna Ottona III. Havel powiedziałby te kilka słów na miarę epoki. Na pewno też Kościół ma w roku 2000 papieża, który nie ustępuje miarą papieżowi roku 1000 i wyznacza szlaki przyszłości. Ale co najwyżej za ironię ze strony historii można uważać, że Polski nie reprezentowała w Gnieźnie postać historyczna. Choć nie do historii możemy mieć pretensje. Oczywiście, zgoda - nie bardzo wypadało klasie byłych właścicieli PRL startować tak prędko do honorowego urzędu prezydenta, można było te dziesięć lat moralnej kwarantanny odczekać. Ale pretensje możemy żywić tylko do siebie - sami jako społeczeństwo tak wybraliśmy, sam Wałęsa przegrał nasz i swój dorobek, a my z nim, i nie widać, byśmy potrafili z tego wyciągać wnioski. Po latach wielkości partolimy historię. Jak i to Gniezno.
Innymi słowy, z naszej winy Gniezno roku 2000 nie było Gnieznem wielkiego spotkania. Było chwilową atrakcją sceny politycznej. Sceny - tak, dobrze powiedziałem. To był jedynie teatr, a nie wielka polityka. Teatr, w którym należało poprawnie odegrać swe role i nie palnąć jakiegoś głupstwa. Gniezno roku 1000 będziemy pamiętali następne tysiąc lat. Tego z roku 2000 za tydzień możemy nie pamiętać.
Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.