Skaleczony żyletką

Skaleczony żyletką

Dodano:   /  Zmieniono: 
Twórca koncernu Gillette marzył o sowieckim raju

Utopijne socjalistyczne idee porywały przed stu laty nie tylko wyzyskiwanych robotników i zbuntowanych intelektualistów.
Wśród wierzących, że świat można skonstruować inaczej, że demokracja i liberalizm ekonomiczny są złem, a rację ma Karol Marks, nie zaś John Stuart Mill, byli także ludzie sukcesu, przebojowi kapitaliści - tacy jak King Camp Gillette, prekursor jednorazowości, który wynalazł żyletkę i stworzył potężną korporację, a przed śmiercią chciał sprzedać swój majątek i wyjechać do Rosji rządzonej przez Stalina. King C. Gillette urodził się 5 stycznia 1855 r. w Fond du Lac w stanie Wisconsin. Pochodził z wielodzietnej, niezamożnej rodziny. W 1871 r. na mieszkających wówczas w Chicago państwa Gillette’ów i ich dzieci spadło nieszczęście. W pożarze stracili dom i cały dobytek. Wszystko trzeba było zaczynać od nowa.
Rodzicom przyszłego wynalazcy było bardzo ciężko. Postanowili, że 16-letni King jest już na tyle dorosły, iż może iść do pracy. Został komiwojażerem. Podróżował po kraju i sprzedawał co popadnie, przede wszystkim artykuły żelazne. Pracował u człowieka, który wymyślił butelkę z drucianym zamknięciem. Szef szybko się zorientował, że zatrudniony przez niego młodzieniec ma talent do udoskonalania narzędzi. Poradził mu pewnego dnia, żeby wykorzystał to i zarobił prawdziwe pieniądze: "Wymyśl coś, co jest tanie, a po użyciu można to wyrzucić do kosza".
Gillette długo nie mógł sobie wyobrazić, do czego taka rzecz miałaby służyć. Pod koniec XIX wieku poranna toaleta była czasochłonna. Wymagało to starannego naostrzenia brzytwy i dużej uwagi podczas golenia, by nie zrobić sobie krzywdy. Któregoś ranka King doznał olśnienia: będzie produkował dwustronne metalowe ostrza, które po stępieniu będzie się po prostu wyrzucało. Wraz z kolegą Williamem Nickersonem przez kilka lat udoskonalał prototyp urządzenia, zanim zdecydował się je opatentować. W 1903 r. Gillette i Nickerson sprzedali na targu 51 golarek i 168 żyletek. Później ruszyła lawina. Do końca 1904 r. firma Gillette wyprodukowała 90 tys. golarek i 12,4 mln żyletek. Dziś jest światowym gigantem. W czasie pierwszej wojny światowej jedna z golarek Gillette znalazła się na wyposażeniu amerykańskich żołnierzy, gdyż dowódcy doszli do wniosku, że tylko na dokładnie ogoloną twarz można prawidłowo włożyć maskę przeciwgazową.
Ale robienie pieniędzy było dla Kinga C. Gillette’a sprawą drugorzędną. Owładnęła nim idea stworzenia nowego społeczeństwa. "Gillette chciał zawsze, żeby ludzie żyli razem, w wieżowcach, dzieląc się wszystkim, co posiadają" - napisał o wynalazcy John Reps z Cornell University. W wydanej w 1894 r. książce "The Human Drift" Gillette przedstawił obraz szczęśliwego miasta Metropolis. Widział w nim kilka tysięcy drapaczy chmur (w każdym po 40 tys. osób). Otaczały je ogrody i parki. W wieżowcach toczyło się normalne życie, jednak ludzie spędzali czas poza domem. Wszystkim zarządzali wykwalifikowani technokraci. "W Metropolis ludzie otwierają się na siebie, a nie umykają przed sobą" - napisał Gillette, nawiązując do pomysłów współczesnych mu socjalistów Charlesa Rollinsona Lamba i Waltera Burleya Griffina. Kilkadziesiąt lat później podobne idee wprowadzał w życie architekt Le Corbusier. Jego koncepcja zmaterializowała się m.in. na warszawskim osiedlu Za Żelazną Bramą.
Gillette zarządzał stworzoną przez siebie korporacją faktycznie do 1913 r. (formalnie - do śmierci). Odsuwanie go od podejmowania decyzji rozpoczęło się już w 1910 r. Wówczas bowiem wynalazca wpadł na pomysł, żeby pieniądze z zysków firmy przeznaczyć na stworzenie idealnego miasta-państwa w Arizonie. Chciał nawet zapłacić Teodorowi Rooseveltowi milion dolarów, by podjął się zarządzania tym tworem. Potem było już tylko gorzej. Po wybuchu rewolucji w Rosji Gillette uwierzył, że oto zaczyna się materializować jego marzenie. Do końca życia był święcie przekonany, że w sowieckiej Rosji ludzie dzielą się wspólnie wypracowanymi dobrami i są szczęśliwi. W latach 20. chciał nawet sprzedać swój majątek, odwiedzić Józefa Stalina, a nawet osiąść na stałe w Moskwie. Na szczęście nie pozwolili mu na to spadkobiercy - umieścili Kinga w domu, gdzie na ścianach wisiały portrety wodzów rewolucji, a półki uginały się pod dziełami Marksa, Engelsa i Lenina. Gillette zmarł w 1932 r. w Los Angeles w przeświadczeniu, że znajduje się w Rosji.

Więcej możesz przeczytać w 14/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.