McBrother

Dodano:   /  Zmieniono: 
Etyka to obowiązek reakcji na zagrożenie, którym nie jest widok gołej góralki pod prysznicem, lecz to, że skuszono ją do wystawienia się na podglądanie przez nas wszystkich, a nas do uznania podglądania za coś normalnego McBrother

1 Zacznę od przypomnienia, skąd nazwa. "Jeden plakat wisiał na fasadzie domu dokładnie naprzeciwko. WIELKI BRAT PATRZY, głosił napis, a ciemne oczy wwiercały się w oczy Winstona (...).
W oddali helikopter zniżył się pomiędzy dachy, zawisł na moment niczym mucha mięsna, po czym poderwał się i odleciał, zataczając łuk. Był to partol policji, szpiegujący mieszkańców przez okno. Ale zwykła policja to pestka. Prawdziwą grozą napawała Policja Myśli (...). Teleekran służył równocześnie za odbiornik i nadajnik, dostatecznie czuły, żeby wychwycić każdy dźwięk głośniejszy od zniżonego szeptu; co więcej, jak długo Winston pozostawał w zasięgu metalowej płyty, był nie tylko słyszalny, lecz także widoczny. Nikt oczywiście nie wiedział, czy w danym momencie jest obserwowany. Snuto jedynie domysły, jak często i według jakich zasad Policja Myśli prowadzi inwigilację. Nie sposób też było wykluczyć, że przez cały czas nadzoruje wszystkich. Tak czy inaczej mogła się włączyć w dowolny kanał, kiedy tylko chciała. Pozostawało więc żyć z założeniem - i żyło się, z nawyku, który przeszedł w odruch - iż każde słowo jest podsłuchiwane, a każdy ruch pilnie śledzony, chyba że w pomieszczeniu panuje akurat mrok. Winston stał tyłem do teleekranu. Tak było bezpieczniej, choć - jak wiedział - z pleców też można wiele wyczytać (...). - Smith! - wrzasnął jędzowaty głos z teleekranu. - 6079 Smith W.! Tak, w y! Proszę schylić się niżej! Stać was na więcej, towarzyszu! Nie staracie się! Niżej! W ł a ś n i e, towarzyszu, już lepiej". (George Orwell, "Rok 1984". Przełożył Tomasz Mirkowicz).

2 W Polsce Ludowej w roku 1984 było już prawie tak, jak u Orwella. Dlatego z niepokojem przyjąłem rozpoczęcie u nas emisji programów telewizyjnych takich jak "Big Brother". Nazwa ta nieprzypadkowo nawiązuje do totalitaryzmu. Także w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej aparat partii komunistycznej - PZPR - dniem i nocą śledził życie poddanych swojej władzy obywateli: za pomocą donosicielstwa, rewizji w domu i na ulicy, podsłuchu i kontroli korespondencji. Nikt nie mógł liczyć na ochronną sferę prywatności. Dzisiaj w "Big Brother" bierze się udział dobrowolnie, organizatorzy kuszą chętnych pieniędzmi i rozgłosem. Programy te, przyciągając uwagę zaciekawionej publiczności, wyrabiają nałóg podglądactwa i osłabiają niedawno odzyskane poczucie prywatności. Może to doprowadzić do sytuacji, w której, gdy znów zagrozi nam totalitaryzm, społeczeństwo nie dostrzeże niczego złego w podobnych działaniach władzy. O ile można zrozumieć niewyrobioną moralnie część publiczności, o tyle naganny wydaje się udział w tym procederze osób skądinąd uważających się za poważnych dziennikarzy. Takie jest moje zdanie i podobnie uznała Rada Etyki Mediów, do której należę. Jerzy Sławomir Mac uważa nas za "radiomaryjne kołtuństwo", mnie się jednak wydaje, że etyka to nie tylko ustalenie intelektualnej własności "Wielkiego Brata", ale także obowiązek reakcji na zagrożenie, którym nie jest widok gołej góralki pod prysznicem, lecz to, że skuszono ją do wystawienia się na podglądanie przez nas wszystkich, a nas do uznania podglądania za coś normalnego.

3 O etyce mediów mówiono w Kopenhadze na konferencji poświęconej dziennikarstwu kulturalnemu. Organizatorzy mówili o widmie globalizacji i wyzwaniu skomercjalizowanego przemysłu kultury. Miało być o kulturze wysokiej, ale mówiono też o niskiej. "Wielki Brat" był przecież obecny w hotelowym telewizorze. Spierano się też o to, czym jest globalizacja. Dla wielu to po prostu amerykanizacja. Podobnie sądzą ci, którzy w wolnym czasie atakują kongresy z udziałem Banku Światowego. Może więc lepiej zwrócić uwagę na to, że "Big Brother" jest rdzennie europejskim wynalazkiem, naszym prezentem w zamian za McDonalda.

4 Zajmowano się też stereotypami narodowymi w globalnej kulturze. Ponieważ uważam, że zawsze lepiej samemu przedstawić swój problem, niż czekać w nadziei, iż obcy go nie zauważą, podniosłem sprawę książki Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi". A dokładniej - pomnika w Jedwabnem. Zwróciłem uwagę na to, jak trudno oddzielić pisanie o kulturze od polityki. Pomnikami też można zajmować się od strony czysto estetycznej, ale nawet estetyka rzeźby wzbudza kontrowersje polityczne. Zwłaszcza w społeczeństwie przechodzącym transformację, a raczej emancypację - uniezależnianie się od władzy cenzury. "Dziennikarstwo kulturalne" to także dyskusja o pomnikach, na przykład monumencie w Jedwabnem. Nikt nie pamięta, że to od niego się zaczęło. Przez dziesięciolecia stał i mówił o hitlerowskich faszystach i 1600 ofiarach, ale ani sprawcy, ani liczby ofiar nie podawano w wątpliwość. Koniec cenzury wyzwolił pasje, ale i informacje. Niektórzy ludzie - znam takiego profesora socjologii - nawet nie wiedzieli, że była cenzura, niektórzy wiedzieli prawie wszystko, ale to była mniejszość. Większość dopiero po 1989 r. dowiedziała się, że to Rosjanie, a nie Niemcy zabili internowanych polskich oficerów i policjantów, że Polacy mordowali Niemców po wojnie, że bywało tak, iż Polacy wspomagali Niemców w mordowaniu Żydów.
Rada Etyki Mediów z mojego poduszczenia wydała kiedyś, również krytykowany, apel o to, żeby w tytułach prasowych unikać określeń piętnujących narodowość sprawcy przestępstwa w rodzaju "Duńczyk ukradł samochód" albo "Bułgarski trop" - to o kradzieży książek przez pewnego czytelnika tej narodowości. W wypadkach takich jak sprawa Jedwabnego uważam jednak za zasadne zawieszenie na chwilę tej reguły - po to, żeby przełamać stereotyp, iż tylko Niemcy mogli być sprawcami zła, a Polacy zawsze byli tylko ofiarami. Będę szczęśliwy, jeśli okaże się, że Gross się pomylił i przeprosimy Jedwabnian, ale na razie godna pochwały jest gotowość do uznania przez najwyższych dostojników państwa polskiego i polskiego Kościoła odpowiedzialności Polaków za udział w zbrodni. Taka postawa i debata nad formą wyrażenia odpowiedzialności czy współodpowiedzialności przynoszą nam szacunek, bo to reakcja ludzi i narodów dojrzałych.

5 Wśród organizatorów konferencji w Kopenhadze były, obok duńskiego MSZ i różnych organizacji, trzy ambasady: holenderska, szwedzka i polska. Przeszło sto uczestników pobrało swoje identyfikatory, ale do końca na stole czekały dwa, coraz bardziej osamotnione - Margaret Sobolewskiej i Piotra Pulikowskiego z ambasady RP. Lenistwo, lęk czy nonszalancja?

Więcej możesz przeczytać w 14/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.