Pralka wyborcza

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ile brudnych pieniędzy kosztował ostatni wybór głowy państwa?

Komitety wyborcze większości kandydatów na prezydenta - świadomie lub nie - uczestniczyły w praniu ogromnych pieniędzy: zarówno tych, po których nie ma śladu w księgach legalnie działających firm, jak i pochodzących z półświatka.
 - Z informacji, jakie dotarły do mnie oraz prowadzących śledztwo w sprawie Pruszkowa wynika, że przestępcy z tego gangu finansowali - taką samą kwotą, po około 100 tys. dolarów - co najmniej cztery komitety wyborcze - mówi Stanisław Iwanicki, przewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. W jaki sposób? Bardzo prosty. Mogli wpłacać po 10 tys. zł (dopuszczalna kwota od indywidualnego sponsora), posługując się na przykład nazwiskami z książki telefonicznej bądź wykorzystując inny wariant metody "na martwe dusze" - czyli dokonując wpłat w imieniu nieboszczyków lub też osób, które o procederze nie miały pojęcia.

Solidarni w łamaniu prawa
- Mamy do sprawdzenia 21 komitetów wyborczych. Do dziś Państwowa Komisja Wyborcza rozpatrzyła sprawozdania trzynastu i wszystkie odrzuciła - z powodu naruszenia przez komitety podstawowej zasady, czyli jawności finansowania kampanii. Wpłat dokonywano bowiem, wbrew ustawie, poza rachunkiem bankowym - mówi sędzia Jan Kacprzak, zastępca przewodniczącego PKW.
Aktualny pozostaje więc zarzut sformułowany jeszcze przed przyjęciem nowej ordynacji przez posła Ludwika Dorna, jednego z inicjatorów zmian w ustawie o finansowaniu kampanii prezydenckiej, że "partie w Polsce fałszują sprawozdania finansowe, a kampanie wyborcze są w rzeczywistości o wiele droższe niż wynika to z rozliczeń komitetów". Również Donald Tusk, gdy przyjmowano w Sejmie nową ustawę ograniczającą koszty kampanii prezydenckiej do 12 mln zł, mówił, że "kaktus wyrośnie mu na dłoni", jeżeli za tyle pieniędzy będzie można zostać w Polsce prezydentem.
Kontrolując sprawozdania finansowe komitetów wyborczych, m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego, Mariana Krzaklewskiego, Andrzeja Olechowskiego, Jarosława Kalinowskiego i Lecha Wałęsy, PKW wystąpiła do urzędów skarbowych o sprawdzenie wszystkich firm darczyńców. - Państwowa Komisja Wyborcza nie jest jednak organem dochodzeniowo-śledczym. Jej zadaniem jest sprawdzenie prawdziwości sprawozdań na podstawie otrzymanych dokumentów i opinii. Tylko tyle. Źródłem naszej wiedzy są wyłącznie sprawozdanie i dokumenty przekazane przez komitety wyborcze, opinia biegłego, wyjaśnienia pełnomocnika komitetu oraz informacje z urzędów skarbowych lub innych organów państwowych, na przykład prokuratury - tłumaczy Bohdan Szcześniak z Krajowego Biura Wyborczego.

Boczne furtki
Nawet pobieżna analiza sprawozdań komitetów wyborczych pozwala stwierdzić, że duża część pieniędzy przekazanych na kampanię Kwaśniewskiego, Krzaklewskiego czy Kalinowskiego wpłynęła bocznymi furtkami, lecz przeprowadzono to na tyle sprytnie, że Państwowa Komisja Wyborcza może nie zdołać udowodnić odpowiedzialności komitetów za te nieprawidłowości. Najprostszym manewrem jest wsparcie finansowe partii popierającej polityka. W wypadku partii, w przeciwieństwie do komitetów wyborczych kandydatów, nie obowiązują bowiem żadne limity wpłat, a w sprawozdaniach nie trzeba podawać konkretnego źródła pochodzenia pieniędzy. Należy jedynie wykazać, że pieniądze te w ogóle znalazły się na koncie. W ten sposób ponad 7 mln zł podarował prezydentowi Kwaśniewskiemu SLD. Marianowi Krzaklewskiemu różne ugrupowania (przede wszystkim RS AWS) i związek zawodowy "Solidarność" przekazały 1,25 mln zł. Jarosław Kalinowski otrzymał od PSL 1,2 mln zł.
W sprawozdaniu finansowym za ubiegły rok sojusz wykazał, że przekazując owe 7 mln zł na komitet Aleksandra Kwaśniewskiego, wydał niemal wszystkie pieniądze zgromadzone na koncie partyjnego funduszu wyborczego. Ze sprawozdania można się dowiedzieć, że największym darczyńcą SLD, a więc pośrednio także prezydenta, był zakład pracy chronionej PPUH MAG s.c. z Bochni, który wpłacił na fundusz wyborczy sojuszu 400 tys. zł. Zgodnie z ordynacją wyborczą zakład ten nie mógłby bezpośrednio przekazać pieniędzy, bowiem zakazuje się tego firmom, które w ciągu dwóch lat przed kampanią otrzymały jakąkolwiek państwową dotację.
Wpłacając pieniądze partii, a nie bezpośrednio komitetowi wyborczemu, można w praktyce ominąć ograniczenia. PKW nie może się jednak zajmować sprawdzaniem, z jakich źródeł pochodzą pieniądze przekazane przez partie komitetom wyborczym kandydatów - mówi Bohdan Szcześniak. PKW nie może też dociekać, czy na przykład komitet Aleksandra Kwaśniewskiego rzeczywiście zebrał przeszło milion złotych od anonimowych osób kupujących cegiełki wyborcze. Oznacza to jednak, że aż dwie trzecie pieniędzy wydanych na kampanię prezydencką Aleksandra Kwaśniewskiego pochodziło ze źródeł niejawnych, których nie sposób skontrolować.

Martwe dusze
Sztab Mariana Krzaklewskiego również dysponował w sporej części pieniędzmi niejasnego pochodzenia. Jak wynika ze sprawozdania finansowego, podczas zbiórek publicznych przewodniczący "Solidarności" zgromadził 1,2 mln zł, kolejne 7 mln zł pochodziło z wpłat od osób fizycznych (łącznie od 3 166 darczyńców). Prokuratura Okręgowa w Tarnowie sprawdza obecnie, ilu z tych ludzi było martwymi duszami. Ze sprawozdania wynika na przykład, że największymi sympatykami Krzaklewskiego okazali się mieszkańcy gminy Pcim koło Myślenic, liczącej 10 tys. dusz, gdzie 19 października ubiegłego roku, czyli już po wyborach, 72 wyborców przyszło na pocztę, by wpłacić po 1200 zł na konto komitetu szefa "Solidarności". - Kilkadziesiąt pytanych przez nas osób nie potwierdza wpłat na konto komitetu Krzaklewskiego - powiedział nam Antoni Kura, prokurator okręgowy w Tarnowie.
Dziennikarze "Wprost" odkryli, że na liście wspierających kampanię Krzaklewskiego znalazło się nazwisko Tadeusza Aziewicza, prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Dane Aziewicza, zameldowanego w Gdyni, najprawdopodobniej wzięto z książki telefonicznej, gdzie figurują dwie osoby o tym samym imieniu i nazwisku. Skontaktowaliśmy się z szefem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - Ktoś wykorzystał moje dane osobowe bez mojej wiedzy i zgody, co jest po prostu skandaliczne i dobitnie świadczy o poziomie kultury politycznej w Polsce. Oświadczam, że nie wpłaciłem pieniędzy na konto komitetu wyborczego żadnego kandydata na prezydenta - powiedział nam oburzony Tadeusz Aziewicz.
W prokuraturze w Tarnowie prowadzone są też postępowania w sprawie trzech wątków finansowania kampanii Mariana Krzaklewskiego. Oprócz sprawy umieszczenia w sprawozdaniu fikcyjnych wpłat od prywatnych darczyńców prokuratura wyjaśnia, czy rachunek za hotel dla pracowników sztabu wyborczego zapłacił KGHM Polska Miedź Lublin. Ponadto rozpatrywane są zarzuty dotyczące sponsorowania kampanii Krzaklewskiego przez PKN Orlen, sformułowane w telewizyjnych "Wiadomościach".
Wiele nieprawidłowości ujawnili dziennikarze, na przykład to, że w sprawozdaniu wyborczym Aleksandra Kwaśniewskiego przemilczano niektóre "niepieniężne darowizny". Kiedy prezydent Kwaśniewski brał udział w zorganizowanej przez prezydenta Konina Kazimierza Pałasza konferencji "Sprawne i przyjazne państwo", zadeklarował, że jest to część jego kampanii wyborczej i że za wszystko płaci jego komitet wyborczy. Tymczasem "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że z kasy miasta na konferencję wydano 20 tys. zł.

Ordynacja wyborcza,czyli martwe prawo
Przytoczone fakty świadczą o tym, że specjalnie przygotowana na ubiegłoroczne wybory prezydenckie ordynacja jest prawem martwym. - Żaden akt prawny nie zapobiegnie nieuczciwości. Chodzi jednak o to, by prawo ustalało zasady, których komitety wyborcze powinny bezwzględnie przestrzegać. W przeciwnym razie mówienie o szacunku dla prawa nie ma sensu - mówi sędzia Jan Kacprzak.
W praktyce komitety nie liczyły się z większością narzuconych ustawowo ograniczeń. Formalnie komitety, które wydały na kampanię najwięcej, czyli Aleksandra Kwaśniewskiego i Mariana Krzaklewskiego, zmieściły się w limicie wydatków, czyli nie przekroczyły 12 mln zł. Komitet Kwaśniewskiego napisał w sprawozdaniu, że wydał 11 mln 999 tys. 605 zł. Wynika z tego, że gdyby doszło do drugiej tury, na dodatkową kampanię musiałoby wystarczyć brakujące do limitu... 4 tys. zł.
Czy jest ponadto możliwe, by Aleksander Kwaśniewski za podróże wyborcze po Polsce płacił dziesięciokrotnie mniej niż Marian Krzaklewski, zaś Jarosław Kalinowski nawet piętnastokrotnie mniej? - Jeżeli kandydat jechał gdzieś służbowo, a po południu miał spotkanie wyborcze, w praktyce bardzo trudno te rzeczy oddzielić. Trzeba przyjąć zasadę domniemania prawdziwości danych, dopóki nie zostanie ujawniona konkretna okoliczność podważająca tę zasadę - tłumaczy sędzia Kacprzak.

Dobra teoria i fatalna praktyka
Ostatnie wybory prezydenckie miały być pierwszymi w III RP, które przeprowadzono według sztywno i skrupulatnie określonych reguł finansowych. Pieniędzy na kampanię nie mogły na przykład wpłacać firmy z udziałem kapitału zagranicznego. Państwowa Komisja Wyborcza sprawdza (poprzez urzędy skarbowe) czy wśród sponsorów figurowały przedsiębiorstwa z udziałem kapitału zagranicznego. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że wykryto już wypadki niezgodnego z prawem sponsoringu.
Krajowe podmioty mogły finansować komitety wyborcze, jeśli nie wzięły grosza z budżetu. Ponadto wpłaty musiały pochodzić wyłącznie z zysku firmy i nie przekraczać 70 tys. zł. Niektórzy sympatycy kandydatów (na przykład jeden z bardziej znanych inwestorów w Warszawie, który pieniądze przekazał komitetowi Aleksandra Kwaśniewskiego) wpłacali więc maksymalną dopuszczalną kwotę za pośrednictwem różnych firm.

Kto zostanie ukarany
Dotychczas było tak, że sprawozdania komitetów wyborczych były ewidentnie wadliwe, źródła finansowania niejasne, a mimo to wobec winnych nie wyciągano żadnych konsekwencji. Wiele firm i biznesmenów traktowało więc wpłaty na komitety wyborcze - najczęściej niezgodne z prawem - jako zyskowne polityczne inwestycje. Te czasy się skończyły. Przede wszystkim firmami i osobami finansującymi politykę zajęły się urzędy skarbowe - w wielu wypadkach po raz pierwszy. Zainteresowane spółki i biznesmeni są tym faktem wyraźnie zaskoczeni i zdenerwowani. Henryka Długosza, posła SLD i szefa świętokrzyskiej organizacji tej partii, mającego udziały i zasiadającego w radzie nadzorczej firmy Suprimex, która wpłaciła na konto Aleksandra Kwaśniewskiego 70 tys. zł, wizyta kontrolerów do tego stopnia wyprowadziła z równowagi, że groził dyrektorowi izby skarbowej "daleko idącymi konsekwencjami".
Wspólne działania PKW i urzędów skarbowych być może sprawią, że komitety wyborcze skończą z praktyką przyjmowania pieniędzy od każdego, w tym wpłat nielegalnych bądź pochodzących od gangów. Jeśli uda się udowodnić, że podczas ostatniej kampanii prezydenckiej komitety wyborcze łamały prawo - na co wiele wskazuje, a co będzie trudne do udokumentowania - PKW odrzuci ich sprawozdania, kwoty wpłacone niezgodnie z prawem ulegną przepadkowi na rzecz skarbu państwa, a winne nieprawidłowości komitety zapłacą grzywny w wysokości do stu tysięcy złotych. Gdy natomiast udowodnione zostanie łamanie kodeksu karnego, winni mogą trafić do więzienia. Żadne przepisy nie regulują, skąd mogą pochodzić fundusze przeznaczone na grzywny czy kaucje, jest więc możliwe, że pieniądze te wpłacą po prostu osoby i firmy, które wcześniej nielegalnie finansowały komitety wyborcze.

Więcej możesz przeczytać w 15/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.