Na własne oczy

Dodano:   /  Zmieniono: 
W filmie "Sąsiedzi"najbardziej poruszają twarze wyznających prawdę . Ten film był początkiem i winien być końcem. Co prawda to książka prof. Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi" rozpętała ogólnonarodową dyskusję, dzięki niej Instytut Pamięci Narodowej wszczął śledztwo, ale autor książki zarówno temat, jak i tytuł zawdzięcza Agnieszce Arnold, która po nakręceniu dla TVP 1 filmu "Gdzie twój starszy brat Kain?"

 pracowała nad większym dokumentem o mordach w Jedwabnem, Radziłowie i okolicy. O ile sięgając po słowo pisane, można nie dawać mu wiary, o tyle widząc na ekranie żywych ludzi (część z nich już nie żyje - reżyserka rozpoczęła zdjęcia cztery lata temu), musimy im wierzyć, gdy z bólem mówią: "To zrobili nasi". Widzieli to na własne oczy. I tu wszelkie dyskusje muszą się zakończyć.
W 1985 r. powstał film "Szoah" Claude’a Lanzmanna. W naszej telewizji zarzucano reżyserowi antypolskość, pokazując fragmenty, w których chłopi spod Oświęcimia mówią z uśmieszkiem o pociągach wiozących "Żydków" do Auschwitz. Oburzano się na tendencyjność, która jakoby podyktowała Lanzmannowi dobór rozmówców w celu udowodnienia tezy, że Polacy nie dość, że są antysemitami, to jeszcze są głupi. Tylko garstka widzów zapoznała się z pełną wersją filmu na specjalnym pokazie i przekonała się, że przedstawione w telewizji fragmenty były ułamkiem czteroczęściowej całości, a chłopi nie byli jedynymi Polakami, jakich pokazał Lanzmann (wystąpił tam m.in. Jan Karski).
Można oczywiście ówczesną reakcję cenzury na ten film uznać za typowy przejaw peerelowskiej propagandy. Ogłaszając jednak, że w Polsce nie ma i nie było antysemityzmu, że nawet cień takiego podejrzenia godzi w naszą rację stanu, że ten, kto takie podejrzenia wysuwa, wykazuje antypolonizm - propagandyści pozostawali całkowicie w zgodzie z opinią publiczną, ówczesną i dzisiejszą. I to w kraju, gdzie jeszcze w 1968 r. obywateli pochodzenia żydowskiego pozbawiano pracy, mienia i ojczyzny. To przecież ten sam kraj, gdzie - po trzydziestu latach i zmianie ustroju - umarza się sprawy o podżeganie do nienawiści rasowej ze względu na "nikłą szkodliwość społeczną", a 98 posłów podpisujących antysemicki list nie staje nawet przed Komisją Etyki Poselskiej.
Nic więc dziwnego, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat wojenne i powojenne mordy na Żydach dokonywane przez Polaków były podawane w wątpliwość lub pomijane milczeniem. Wyjątkiem był pogrom kielecki z 1946 r., określany jako ubecka prowokacja. Nie zastanawiano się jednak, jak można było jej ulec. Do czasów dzisiejszych każdy, kto poruszał podobne tematy, narażał się na zarzut stwarzania niepotrzebnych sensacji - jak Michał Cichy, gdy w "Gazecie Wyborczej" pisał o losie Żydów podczas powstania warszawskiego, czy Paweł Łoziński, który w filmie "Miejsce urodzenia" pokazał, jak Henryk Grynberg odnajduje szczątki swego ukrywającego się w czasie wojny ojca, zabitego przez sąsiadów.
Uważano, że podczas wojny szmalcownicy to były pojedyncze szumowiny, a Żydów powszechnie ratowano - najwięcej drzewek Sprawiedliwych wśród Narodów Świata w Yad Vashem posadzili Polacy. To ostatnie jest prawdą. Ale prawdą jest również, że Antonina Wyrzykowska z Jedwabnego, która przechowała siedmiu Żydów, musiała po wojnie uciekać przed zemstą sąsiadów, którzy zdążyli ją jeszcze dotkliwie pobić. Jej syn wspomina: "Gdziekolwiek pojechaliśmy, ten ogon się za nami ciągnął (...). Powiedzieliby, że gdyby kto Rumunów, Chińczyków ratował, to jest dobry człowiek, a jak Żydów - to źle. Bo to jest Polska".
Tych słów nie można zapomnieć. Podobnie jak słów Henryki Adamczyk, Leona Dziedzica i innych świadków, których przez lata prześladował jęk palonych w jedwabieńskiej stodole; którzy pamiętają sąsiadów chodzących z siekierami, ładujących nie dobitych Żydów do grobu i ruszającą się potem ziemię, którzy wciąż widzą morderców grających ludzką głową jak piłką. Film ukazuje też proces narastania antysemityzmu w tamtych stronach przed wojną. Niemiecka koncepcja, by "ostateczne rozwiązanie" odbyło się tam polskimi rękami, padła na żyzny grunt. Bracia Laudańscy twierdzą, że Jedwabne było i jest przedmiotem spisku antypolskiego. Tłumaczą: "Myśmy nie robili tego specjalnie, myśmy chcieli żyć!".
W filmie "Szoah" najbardziej wstrząsająca - obok opowieści narratorów - była milcząca wędrówka kamery po miejscach kaźni. Agnieszka Arnold spróbowała innego zabiegu: poprzez montaż, efekty akustyczne oraz wyrafinowane operowanie kamerą i światłem usiłowała uzyskać częściowe wyobrażenie tego, co się stało. Jednak i tak najbardziej poruszają nas twarze ludzi wyznających prawdę o piekle na ziemi.

Więcej możesz przeczytać w 15/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.