Czeka nas rewolucja w ratownictwie medycznym

Czeka nas rewolucja w ratownictwie medycznym

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdy znajdujemy się w Europie Zachodniej i potrzebujemy pomocy - jesteśmy ofiarą lub świadkiem napadu, widzimy, że w pobliżu wybuchł pożar czy znajomy dostał zawału - wystarczy wykręcić numer telefonu 112. U nas w każdej z tych sytuacji trzeba dzwonić pod inny numer: pogotowia, straży czy policji.
Gdy dochodzi do wypadku i potrzebny jest wyjazd kilku ekip, koordynacja ich działań jest utrudniona. W zmianie tej sytuacji ma pomóc ustawa o państwowym ratownictwie medycznym, która właśnie znalazła się w Sejmie.

Ostry dyżur
Numer 112 działa u nas od kilku lat, ale tylko w telefonach komórkowych. Ustanowili go operatorzy sieci, ponieważ każda z nich musi posiadać numer ratunkowy. Przypisali go jednak nie centrom ratunkowym, jak to się dzieje na Zachodzie - bo u nas takowych nie było - ale najbliższym terytorialnie komendom policji. Jeśli zatem dzwonimy w Warszawie, najpierw musimy trochę poczekać, bo nagrany głos informuje nas, że "połączenie nie może być zrealizowane z powodu przeciążenia sieci", a potem odzywa się dyżurny komendy stołecznej przy ul. Nowolipie 2. Ma on obowiązek przyjąć każde zgłoszenie o nagłym zdarzeniu, a gdy zachodzi taka potrzeba, od razu zawiadomić inne służby (pogotowie ratunkowe, energetyczne, gazowe, straż pożarną itd.). Trzeba jednak poczekać... aż się do nich dodzwoni, co oznacza marnotrawstwo bezcennego czasu!

Złota godzina
W Inowrocławiu już teraz pogotowie ratunkowe funkcjonuje na podobnych zasadach jak w Niemczech i we Francji. Informację o wypadku na jednej częstotliwości radiowej otrzymują równocześnie pogotowie, straż pożarna i policja. Taki system powiadamiania pozwolił radykalnie skrócić czas dowozu do szpitala chorych w stanie zagrożenia życia. Nie przekracza on tam już 50 minut, czyli mieści się w tak zwanej złotej godzinie. Czas dojazdu karetki wynosi średnio 6-8 minut w mieście i 12 minut poza nim. Lekarzom pomagają strażacy. Jeśli docierają na miejsce wypadku wcześniej, udzielają pierwszej pomocy.
Podobnie jest w Łańcucie. Centrum powiadamiania ratunkowego mieści się w budynku należącym do straży pożarnej. W pokoju operacyjnym obok strażaka siedzi dyspozytor pogotowia ratunkowego. Obaj mają dostęp do różnych systemów łączności oraz komputerowych baz danych. Już kilka dni po oficjalnym uruchomieniu centrum na trasie Rzeszów-Przemyśl zdarzył się wypadek, w którym ucierpiało kilkadziesiąt osób. I od razu można się było przekonać, o ile łatwiej i skuteczniej jest koordynować wyjazdy poszczególnych służb z jednego miejsca. Podobnych centrów powiadamiania ratunkowego działa w kraju kilkanaście, do końca roku ma ich być około 100, a docelowo - 260.

Walka z czasem
- W nowym systemie wszystko jest podporządkowane walce z czasem - twierdzi Andrzej Ryś, wiceminister zdrowia. Dyspozytor "przesłuchuje" osobę dzwoniącą według specjalnych schematów. Mają mu one ułatwić szybkie podjęcie trafnej decyzji. To od niego zależy, czy wyśle na miejsce wypadku także inne służby techniczne, czy zarządzi użycie śmigłowca. Gdy na przykład na Mazurach zapalił się samochód, dyspozytor polecił, aby ciężko poparzonej kobiety nie przewozić do najbliższego szpitala, lecz od razu przetransportować ją śmigłowcem do centrum leczenia oparzeń w Siemianowicach. Innym razem, kiedy podczas pokazów policyjnych chłopiec został ranny w serce fragmentem wystrzelonej siatki do chwytania przestępców, decyzja dyspozytora, by od razu przetransportować go śmigłowcem do kliniki kardiochirurgicznej, uratowała mu życie.
Szybkość liczy się też przy identyfikacji zgłoszenia. Ratownicy chcieliby, żeby na wyświetlaczu w aparacie telefonicznym obok numeru dzwoniącego od razu pojawiał się również jego adres. W centrum powinny się znajdować wszystkie możliwe bazy danych, a przede wszystkim spis ekspertów, na przykład weterynarzy niezbędnych do konsultowania wypadków pogryzienia dzieci przez zwierzęta.
Zmienią się też zasady dotyczące ambulansów (kierowcy zostaną przeszkoleni do udzielania pomocy). Nie powinny one - jak dotychczas - wyczekiwać w bazie, tylko dyżurować w terenie. Dzięki temu zostanie skrócony czas dojazdu do pacjenta. W karetce nie będzie jeździł lekarz "z przypadku", ale specjalista medycyny ratunkowej. - Taki doktor to połączenie anestezjologa, chirurga urazowego i lekarza rodzinnego - wyjaśnia Andrzej Ryś.

Cena życia
W wytypowanych szpitalach izby przyjęć zostaną zamienione na oddziały ratownictwa. W tradycyjnej izbie przyjęć zwykle brakowało lekarzy. Na oddziale ratunkowym nie tylko uwijać się będzie wyszkolony personel, ale będzie on także dobrze wyposażony. Znajdzie się tam przenośny ultrasonograf, respirator, monitory - a więc wszystko to, co w tradycyjnym szpitalu znajdowało się piętro lub dwa piętra wyżej. Wszystko to powinno spowodować, że dzięki szybkiemu działaniu śmiertelnych ofiar wypadków będzie znacznie mniej.
Jeśli chodzi o czas dowiezienia pacjenta w stanie nagłego zagrożenia życia lub zdrowia do szpitala, niewiele się w Polsce zmieniło od II wojny światowej - w 41 proc. wypadków potrzeba na to trzech godzin! Bardzo wysoka jest śmiertelność w miejscu zdarzenia lub w drodze do szpitala, a baza szpitalna jest słabo przygotowana na tego typu sytuacje - do 20 proc. zgonów szpitalnych dochodzi w czasie pierwszych sześciu godzin leczenia. - Statystycznie w Europie Zachodniej zaraz po wypadku umiera czterech na stu rannych; u nas dwunastu - podkreśla Andrzej Ryś. Powoduje to również olbrzymie straty gospodarcze. Niektórzy ekonomiści szacują je na 3 proc. PKB.
Koszty związane ze śmiercią człowieka w wyniku wypadku drogowego wynoszą 600 tys. funtów - dowodzą Anglicy. Gdyby nawet oszacować je nieco niżej, to i tak śmierć 7,5 tys. osób - bo tyle ginie co roku na naszych drogach - "kosztuje" podatnika niemal 30 mld zł. Tymczasem przeprowadzone w Polsce badania wskazują, że 13,3 proc. zgonów można uniknąć. Gdyby udało się wdrożyć system ratownictwa, który ograniczy liczbę śmiertelnych ofiar wypadków, można by zaoszczędzić prawie 4 mld zł rocznie.

Więcej możesz przeczytać w 16/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.