Abonament czyli haracz

Abonament czyli haracz

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Mnożenie podatków i parapodatków ukrywanych pod różnego rodzaju eufemizmami to najprostsza droga do zniechęcenia obywateli do płacenia podatków w ogóle. Tych nakładanych prawem kaduka przymusowych danin naliczyłem w Europie prawie czterdzieści: wszystkie okazały się szkodliwe, prawie wszystkie przetrwały" - napisał Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, w książce "Wolność i kapitalizm". W Polsce owe przymusowe daniny - często śmieci jeszcze z epoki PRL - noszą zwykle nazwę "abonament".

Jest nim prawie każda stała opłata: za korzystanie z telefonu (także komórkowego), radia, telewizora, kablówki, za pobór energii, gazu, wody, przyłącze energetyczne czy zmianę użytkownika telefonu, a nawet za pobyt w miejscowościach o rzeczywistych bądź urojonych walorach klimatycznych.
Przykład najświeższy, jak ściągnąć wyższy haracz zwany abonamentem: co prawda Telekomunikacja Polska SA obniżyła od 1 maja opłaty za połączenia międzymiastowe, ale równocześnie o 40 proc. podwyższyła właśnie abonament. Obniżka opłat spowoduje zmniejszenie przychodów firmy o 340 mln zł, podwyżka abonamentu zwiększy je o 1,45 mld zł. Prosta operacja obniżko-podwyżki przyniesie więc TP SA dodatkowo przeszło miliard złotych.
Przeciwko podwyżce abonamentu telefonicznego - w ostatnich pięciu latach wzrósł on o 400 proc. - wystąpił do prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów rzecznik praw obywatelskich. Prof. Andrzej Zoll nazwał abonament ukrytym podatkiem, który uiszczamy, nie wiedząc, co otrzymujemy w zamian, o ile w ogóle dostajemy cokolwiek. W takim razie abonament i inne stałe świadczenia parapodatkowe są po prostu bezprawne, bo zgodnie z konstytucją podatki można wprowadzać wyłącznie odrębną ustawą.
Abonament telefoniczny opłacamy bez względu na to, czy rozmawiamy dużo, czy wcale. W istocie jest to więc podatek telekomunikacyjny. Jego pobieranie umożliwia monopolistyczna pozycja TP SA, de facto jest to więc tak zwana renta monopolowa. W ubiegłym roku prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów ukarał TP SA rekordową grzywną (prawie 55 mln zł) za praktyki monopolistyczne windujące ceny usług, w tym za nieuzasadnione podnoszenie abonamentu. Zarząd Telekomunikacji Polskiej złożył odwołanie i czeka na rozstrzygnięcie NSA. Spółka nie zaprzestała praktyk, za które została ukarana.
TP SA powołuje się na rozwiązania stosowane w wielu krajach europejskich. Nie mówi jednak, że takie praktyki są uznawa-ne za antyrynkowe, służą sztucznemu podtrzymywaniu sektora publicznego, który nie radzi sobie z konkurencją. We Włoszech - mimo liberalizacji rynku telefonicznego - Telecom Italia (niegdyś publiczny, obecnie prywatny) nadal ma prawo ściągać abonament. We Francji państwowy France Télécom (współwłaściciel TP SA) kilkakrotnie podwyższał ostatnio abonament, obniżając opłaty za połączenia. Do obniżki opłat zmusiły państwowego molocha przepisy obowiązujące w Unii Europejskiej. Na wysokość abonamentu unijne prawo nie ma jednak wpływu.
Po sprywatyzowaniu Deutsche Telecom większość działających w Niemczech firm telekomunikacyjnych zrezygnowała z abonamentu (z zachowaniem dotychczasowych cen za rozmowy), niektóre nie pobierają abonamentu, lecz liczą drożej za połączenia. Spółka Deutsche Telecom zachowała abonament w wysokości sprzed prywatyzacji, ale jednocześnie systematycznie obniża ceny rozmów (o 20 proc. w ostatnich dwóch latach). W USA opłaty za telefon są różne w poszczególnych stanach. W większości z nich nie ma abonamentu, nie pobiera się też żadnych opłat za zamontowanie telefonu. Klienci płacą za połączenia. Część operatorów stosuje (w rozmowach miejscowych) opłatę zryczałtowaną, niezależną od liczby połączeń. Na tym udogodnieniu korzystają przede wszystkim internauci.
Wszyscy polscy operatorzy sieci komórkowych pobierają abonament - od kilkudziesięciu do kilkuset złotych - oferując jednocześnie klientom określoną liczbę tzw. darmowych minut. De facto nie są one darmowe, bo przecież zapłaciliśmy za nie w abonamencie. Płacący niższy abonament mają droższe rozmowy, i odwrotnie. Użytkownicy telefonów komórkowych (u wszystkich operatorów) mogą jednak skorzystać z oferty bezabonamentowej. Wówczas oprócz telefonu kupują karty telefoniczne z opłaconym z góry limitem rozmów.
Dodatkowy kłopot z abonamentem telefonicznym - nie jest on ani towarem, ani usługą, a jedynie opłatą za dostęp do sieci - polega na objęciu tej opłaty podatkiem VAT w wysokości 22 proc. Bez tego podatku abonament wynosiłby 35 zł, a nie prawie 43 zł (rocznie chodzi o niebagatelną kwotę 840 mln zł, jaka z tego tytułu wpływa do budżetu państwa). Abonament nie jest wprawdzie usługą w rozumieniu ustawy o podatku od towarów i usług oraz o podatku akcyzowym, lecz Ministerstwo Finansów zobowiązało TP SA do jego pobierania. Tymczasem według Klasyfikacji Wyrobów i Usług oraz Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług (PKWiU), usługą jest tylko "przekazywanie znaków, syg-nałów, pism, obrazów i dźwięków albo informacji poprzez przewody, systemy radiowe albo jakiekolwiek inne urządzenia wykorzystujące energię elektromagnetyczną". Obciążenie abonamentu podatkiem VAT jest więc bezprawne. Skądinąd podobny do telefonicznego abonament radiowo-telewizyjny nie jest obciążony podatkiem od towarów i usług. Konia z rzędem temu, kto zgadnie dlaczego.
Polski podatnik, płacąc co miesiąc ponad 12 zł tzw. abonamentu radiowo-telewizyj-nego, nie wie, dlaczego pieniądze te zasilają kasę telewizji i radia publicznego, z którymi może on w ogóle nie mieć kontaktu, bo ogląda tylko programy polskich stacji komercyjnych oraz satelitarne. - Abonament radiowo-telewizyjny jest w istocie podatkiem od posiadania radia i telewizora - tłumaczy dr Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. Płacimy go nawet wtedy, gdy radia i telewizora w ogóle nie włączamy. Ustawodawca wykazał się przy tym sprytem - w art. 48 ust. 1 ustawy o radiofonii i telewizji zadekretowano: "Domniemywa się, że osoba, która posiada odbiornik radiofoniczny lub telewizyjny w stanie umożliwiającym natychmiastowy odbiór programu, używa tego odbiornika". Musimy zatem płacić, nawet jeśli oglądamy na przykład wyłącznie Eurosport. Abonament telewizyjny muszą płacić także niewidomi, a radiowy - głusi.
O tym, że organa państwa same mają wątpliwości, czy abonament jest w ogóle legalny, świadczy to, że nikomu z nie płacących nie wytoczono procesu (firmy telekomunikacyjne mogą wyłączyć telefon). Dlatego abonament radiowo-telewizyjny płaci najwyżej co czwarty posiadacz telewizora, a przeszło połowa odbiorników nie jest w ogóle zarejestrowana. Tylko 40 proc. spośród zarejestrowanych na poczcie ok. 9,5 mln posiadaczy telewizorów płaci abonament. Większość tego nie robi, bo nie musi. Aby temu zaradzić, zaproponowano odebranie Poczcie Polskiej monopolu na pobieranie opłat - abonament radiowo-telewizyjny byłby częścią rachunku za prąd i gaz. Pomysł ten natychmiast wyśmiano, ponieważ żaden sąd nie uznałby za legalne odcięcie prądu czy gazu osobie nie płacącej haraczu publicznej telewizji i publicznemu radiu.
Abonamentu RTV nie musimy płacić także dlatego, że nie można tego skontrolować. Poczta Polska zatrudnia 55 kontrolerów, którzy nie mają jednak faktycznych uprawnień wykonawczych. Ich prawne umocowanie opiera się na "pisemnym upoważnieniu, którego wzór stanowi załącznik" (do rozporządzenia ministra łączności z 16 lipca 1993 r.).
- Kontrolerzy nie mają prawa wejść do mieszkania, jeśli lokator nie chce ich wpuścić, a tak się dzieje najczęściej - usłyszeliśmy w Biurze Polityki Informacyjnej Centralnego Zarządu Poczty Polskiej.
I znowu - jak w wypadku abonamentu telefonicznego - zwolennicy tego parapodatku powołują się na chore rozwiązania europejskie (w USA nie ma telewizji publicznej działającej na takich zasadach jak w Europie). W lipcu 2000 r. francuski minister finansów Laurent Fabius zaproponował zlikwidowanie abonamentu RTV. Miałyby go zastąpić dotacje z budżetu i wpływy z podatku od gier losowych i konkursów prowadzonych przez instytucje państwowe. Propozycję tę natychmiast oprotestowali nadawcy publiczni i lewicowi politycy. Stwierdzili, że likwidacja abonamentu i zastąpienie go dotacjami z budżetu państwa zniszczy "ważną więź" między odbiorcą i telewizją publiczną. Ta "ważna więź" to "łatwe" pieniądze wyciągane z kieszeni podatnika. We Włoszech abonament radiowo-telewizyjny płaci się za dostęp do publicznej telewizji RAI. Piętnaście lat temu kilka osób (niezależnie od siebie) zainstalowało w swoich odbiornikach filtry uniemożliwiające odbiór programów RAI i przestało płacić abonament. Wytoczono im proces: sąd uznał, że obywatel powinien płacić abonament niezależnie od tego, czy ogląda RAI, czy nie. Mimo to co czwarty posiadacz telewizora we Włoszech nie płaci abonamentu i nie ponosi z tego powodu żadnych prawnych konsekwencji.
Na rachunkach za prąd i gaz widnieją cztery kwoty: opłata za zużyty gaz, opłaty za przesyłanie gazu (stała miesięczna i zmienna zależna od tego, ile klient zużyje gazu) oraz "opłata abonamentowa". Ta ostatnia to parapodatek wynoszący średnio 3 zł (w wypadku energii elektrycznej - 2 zł) miesięcznie, niezależnie od tego, ile gazu lub prądu zużyliśmy. Ponieważ w Polsce mamy ok. 13 mln gospodarstw domowych, a 99,9 proc. z nich ma dostęp do energii elektrycznej, zaś 70 proc. korzysta z gazu, państwo ściąga rocznie z tego tytułu prawie 700 mln zł. Osoby budujące domy ponoszą dodatkowo horrendalne koszty przyłączenia do sieci i jej rozbudowy. Właściciele domków jednorodzinnych na podłączenie do sieci muszą wydać nawet 13 tys. zł, zaś na rozbudowę sieci - bez czego podłączenie jest w praktyce niemożliwe - 22 tys. zł. W dodatku przyłącze, za które słono zapłaciliśmy, jest cały czas własnością państwowej energetyki.
We Włoszech i Niemczech używanie elektryczności i gazu nie wiąże się z płaceniem abonamentu. We Francji wysokość abonamentu za elektryczność zależy od sposobu używania sieci i od jej obciążenia: właściciel małego mieszkania płaci mniej niż posiadacz dużego domu ogrzewanego piecem elektrycznym.
Do niedawna wszyscy posiadacze samochodów obciążeni byli podatkiem drogowym, z którego w minimalnym stopniu finansowano budowę i remonty dróg. Takie same koszty ponosiły osoby jeżdżące dużo, jak i ci, którzy trzymali samochód w garażu. Obecnie podatek drogowy jest wliczony w cenę paliwa, ale nadal wydawany wedle widzimisię urzędników. Część uzyskanych w ten sposób pieniędzy trafia do kas gmin, ale nie musi być wykorzystana na remonty i budowę dróg. Wiele gmin przeznacza te fundusze na utrzymanie straży miejskich. Część tego podatku trafia też do producentów gaśnic, w które wszystkie auta muszą być wyposażone.
W tym roku podatek ściąga się również od podatku. Tak można bowiem potraktować opłaty za wysyłane pocztą zeznania podatkowe. Poczta Polska jest przedsiębiorstwem państwowym, zatem opłata ta zasili budżet. Biorąc pod uwagę, że 20-25 proc. podatników wysłało zeznania pocztą, bud-żet otrzyma z tytułu tego parapodatku około 10 mln zł.
Płacimy więc nie tylko PIT, czyli podatek od dochodów osobistych, oraz VAT - podatek od towarów i usług. W rzeczywistości każdy z nas odprowadza kilkanaście rodzajów podatku, choć większości z nich mógłby nie płacić, bo są nielegalne. Może więc warto stworzyć obywatelski ruch sprzeciwu wobec parapodatków, a ustawodawców i rząd zobowiązać do jednoznacznego określenia, co jest w Polsce podatkiem, który powinniśmy bezwzględnie płacić, a co nielegalnym parapodatkiem czy rentą monopolową, które należałoby natychmiast zlikwidować.
Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.