Muzeum Wojska Polskiego

Muzeum Wojska Polskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Realizowany w pośpiechu megaplan zakupów dla sił zbrojnych jest niespójny i oderwany od realiów gospodarki
Ministerstwo Obrony Narodowej i polska armia są zorganizowane jak polsatowe "Dwa światy". W pierwszym z nich, luksusowym, trwa festiwal dzielenia pieniędzy. Sześcioletni plan modernizacji armii (bez uwzględnienia programu zakupu samolotów wielozadaniowych i ewentualnie śmigłowców uderzeniowych) ma kosztować ponad 20 mld zł. MON już zaczęło dzielić te pieniądze. Tymczasem w drugim świecie armii, rzeczywistym, bieda aż piszczy. Pieniędzy brakuje dosłownie na wszystko, także - co wykazała kontrola NIK - na mydło dla żołnierzy i na pranie ich mundurów. W 2001 r. planowane wydatki na zakupy uzbrojenia znów są mniejsze niż w roku poprzednim. Ponieważ budżet państwa ledwo zipie, można być pewnym, że w drugiej połowie roku dojdzie do redukcji wydatków, w tym na obronność.
Od początku lat 90. MON niemal co roku ogłaszało programy budowy nowoczesnych systemów uzbrojenia i ustalało listy zagranicznych zakupów. Polski przemysł obronny miał m.in. opracować projekt nowoczesnego czołgu IV generacji Goryl, nowego gąsienicowego wozu bojowego BWP 2000, śmigłowca uderzeniowego Huzar, a także morskiego śmigłowca Sęp ze składanym wirnikiem, rakiety przeciwlotniczej Grom, zestawu artyleryjsko-rakietowego Loara, haubicy samobieżnej o kalibrze 155 mm czy kołowego transportera opancerzonego. Wielokrotnie mówiono o konieczności kontynuowania prac nad samolotem szkolno-bojowym Iryda. Za granicą mieliśmy zaś kupić m.in. ponaddźwiękowe samoloty wielozadaniowe i samoloty transportowe i rakiety przeciwpancerne.
Początki były zachęcające, bo udało się zrealizować kilka projektów, na przykład produkcji radiostacji taktycznych i systemu identyfikacji samolotów "swój-obcy". Niemal do końca - choć z dużymi trudnościami - doprowadzono prace nad rakietą Grom i lufową wersją systemu Loara. W połowie lat 90. z pozostałych programów bądź zrezygnowano, bądź je wstrzymano. Zamiast Goryla armia ma nieco zmodernizowany czołg T-72, zaniechano prac nad śmigłowcem Huzar, zaś samoloty Iryda nadal stoją w jednej z mieleckich hal produkcyjnych. Mało kto pamięta o prototypie BWP-2000, nie podjęto decyzji, jakie rakiety mają być montowane w zestawie artyleryjsko-rakietowym Loara, a zamiast nowoczesnych śmigłowców uderzeniowych będziemy mieli zmodernizowane kilkunastoletnie Mi-24. W nie zrealizowanych projektach utopiono kilka miliardów złotych.
W ubiegłym roku resort obrony rozstrzygnął wreszcie konkurs na wybór wieży do haubicy samobieżnej Chrobry o natowskim standardzie 155 mm. Warte kilkadziesiąt milionów dolarów zamówienie wygrał brytyjski koncern BAE Systems. Okazuje się jednak, że sprawa nie jest prosta, bo pojawiły się problemy z połączeniem brytyjskiej wieży z polskim podwoziem.
Niedawno zdecydowano też o zakupie samolotów transportowych. Za dwa miesiące ma zostać rozstrzygnięty przetarg na zakup samolotów wielozadaniowych, których wartość może sięgać nawet 5 mld USD. Nie jest wykluczone, że w pierwszym, luksusowym, świecie polskich sił zbrojnych wróci zaniechana przed czterema laty sprawa zakupu nowoczesnych rakiet przeciwpancernych. Być może będą to odrzucone przed czterema laty przez obecny rząd izraelskie rakiety NT-D, którymi interesuje się już kilka armii NATO.
Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało, że w 2001 r. wojsko powinno wydać na uzbrojenie, sprzęt wojskowy, części zamienne, remonty i prace badawczo-rozwojowe 2,5 mld zł. Nie jest to wiele, a na dodatek, jak wynika z wyliczeń przeprowadzonych przez miesięcznik "Raport", kwota ta jest znacznie zawyżona, być może po to, by ukryć fakt, że nie wywiązujemy się ze zobowiązań wobec NATO. Oto bowiem niemal 380 mln zł z zaplanowanych wydatków to rekompensata za ubiegłoroczne cięcia budżetowe.
To nie koniec złych wieści z drugiego, siermiężnego wojskowego świata. Złe rokowania wynikają z tego, że ubiegłoroczny budżet MON został uszczuplony w trakcie realizacji aż o 585 mln zł. Zrezygnowano przede wszystkim z planowanych zakupów. W tym roku może być jeszcze gorzej, choćby z tego powodu, że państwo rozdysponowało już niemal 80 proc. przewidzianych na 2001 r. wydatków. Można być więc niemal pewnym, że budżet zostanie znowelizowany, co po prostu oznacza cięcia. Komentatorzy opiniotwórczego "Raportu" szacują, że w tym roku należy się spodziewać, iż MON dostanie na zakupy nie więcej niż 1,5 mld zł.
To bardzo mało. Tak mało, że prawdopodobnie wystarczy na sfinansowanie zaledwie połowy przewidzianych w planie 2001 r. wydatków modernizacyjnych. Na dodatek wojsko ma otrzymać jedynie 237 mln zł z obiecanych przez premiera Jerzego Buzka 300 mln zł na pokrycie potrzeb armii wynikających z przekazania przez nią niektórych częstotliwości na rzecz telefonii komórkowej UMTS.
Zredukowane zostaną zapewne wydatki w sferze badawczo-rozwojowej i wdrożeniowej, na które przeznaczono 256 mln zł (z czego 88 mln zł ma przekazać KBN). Aż 29 mln zł planowano przekazać na realizację trwającego już niemal 10 lat programu budowy przeciwlotniczego zestawu Loara, którego wersja artyleryjska w ubiegłym roku celująco zaliczyła przeprowadzony w obecności obserwatorów z NATO test poligonowy. Na jego zakończenie przyjdzie jeszcze dość długo czekać, zwłaszcza że MON nadal nie może się zdecydować, jaka ma być rakietowa (a więc najważniejsza) wersja Loary. Przedłużą się prawdopodobnie prace nad polską morską wunderwaffe - korwetą wielozadaniową Gawron (15 mln zł) i kilkunastoma innymi programami.
Wojsko zapewne przełknie gorzką pigułkę, jaką będzie redukcja wydatków na badania. Gorzej, gdy przyjdzie ograniczyć (może nawet o połowę) zakupy nowego uzbrojenia. Opóźnienie przebudowy polskiej armii jest już bowiem nie tylko sprawą ułomności "drugiego świata" polskiego systemu obronnego, lecz kwestią naszego statusu w NATO. W tym roku dostaliśmy ostrą reprymendę, że nie wywiązujemy się z podstawowych zobowiązań sojuszniczych. To zapewne nie koniec złych wieści; okazuje się, że tylko 65 proc. i tak wyjątkowo skromnych funduszy na zakupy przeznaczono na realizację celów wskazanych przez pakt. Nawet realizacja (co jest zupełnie niemożliwe) wspomnianego programu modernizacji pozwoli osiągnąć tzw. interoperacyjność w ramach NATO zaledwie jednej trzeciej polskich sił zbrojnych. Reszta nie ma szans nawet na powstrzymanie postępującego procesu degradacji technicznej.
W ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy wojsko musi się pozbyć ponad 800 przestarzałych czołgów T-55 i już muzealnych rakietowych zespołów przeciwlotniczych Wołchow, w które wyposażone są trzy dywizjony. Do 2003 r. na złomowiska trafi 20 okrętów, w tym najważniejsze do niedawna w polskiej marynarce wojennej okręty podwodne, kutry rakietowe typu 205, a także flagowy niszczyciel Warszawa. W 2006 r. lotnictwo pozbędzie się ostatniego myśliwca MiG-21. To tylko niektóre przykłady wojskowego demobilu.
To dobrze, że armia pozbywa się przestarzałego sprzętu. Problemem jest to, że nie ma pomysłów, jak uzupełnić powstałe w ten sposób dziury w systemie obronnym. Na przykład wojska lądowe w latach 2001-2006 otrzymają jedynie 220 nowych kołowych transporterów opancerzonych, choć potrzebują 3100. Oznacza to, że ostatni z potrzebnych pojazdów trafiłby do armii w 2087 r. Wojska inżynieryjne powinny otrzymać niemal natychmiast 2000 nowoczesnych, odpowiadających standardom NATO, wykrywaczy min (w 2000 r. zakupiono ich zaledwie 50, co może oznaczać, że dostawy zakończą się w roku 2040). W pierwotnej wersji planu zakupów uzbrojenia w 2001 r. przewidywano modernizację 20 czołgów T-72 MI do standardu PT-91 Twardy. Pieniędzy wystarczy zapewne na zrealizowanie tylko części tego planu. Podobnie będzie najpewniej z planowanymi zakupami 40 samochodów opancerzonych, 26 zestawów przeciwlotniczych Grom czy 58 samochodów terenowych Honker.
Gdyby podliczyć koszty cudownie odnowionych w ostatnich dwóch miesiącach planów, okazałoby się, że wyniosą one sporo ponad 7 mld USD. Pieniędzy tych po prostu nie ma. Nie wyczaruje ich żadna nowa ustawa. Ponadto specjaliści od prawa konstytucyjnego sygnalizują, że sklecone naprędce (nie uwzględnione w planach budżetowych państwa) ustawy o dodatkowych funduszach na wojskowe programy mogą zostać zakwestionowane. Plany MON (łącznie ze wspomnianym już kompleksowym programem modernizacji armii do 2006 r.) nie dość, że są niespójne, to na dodatek oderwane są od realiów polskiej gospodarki. Oto na przykład, jak wynika z uzyskanych przez nas poufnych informacji, w terminarzu przetargu na samolot wielozadaniowy przewidziano tylko trzy dni na negocjacje umowy offsetowej. W tym czasie zespół offsetowy resortu gospodarki będzie musiał podjąć decyzję, na co przeznaczyć kilka miliardów dolarów, które zwycięzca przetargu będzie musiał zainwestować w Polsce. Na dodatek w ocenie ekspertów polski zespół offsetowy nie ma koncepcji, jak zagospodarować inne - liczone w setkach milionów dolarów - sumy, które powinny wpłynąć do Polski. Tymczasem na świecie negocjacje umów offsetowych są ważniejsze niż same kontrakty. Pośpiech sprawia, że MON coraz częściej dąży do zastąpienia przejrzystych procedur przetargowych mniej korzystnymi i rodzącymi wątpliwości zamówieniami z wolnej ręki. Tak się stało w wypadku zakupu wspomnianego samolotu transportowego.
Dlaczego resort obrony zaczął tak nagle zabiegać o finalizowanie odkładanych przez wiele lat kontraktów zbrojeniowych? Czy chodzi o osiągnięcie doraźnych korzyści politycznych przed wyborami parlamentarnymi? Pośpiech byłby pożądany - gdyby miał racjonalne podstawy. W przeciwnym razie świat uzna nasze przyspieszenie za kolejną kawaleryjską szarżę.

Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.