Życie po PGR. "Polska B" ruszyła z miejsca

Życie po PGR. "Polska B" ruszyła z miejsca

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
Bieda, bezradność i bezrobocie – to stereotypy powtarzane od lat 90. Tymczasem "Polska B" dawno już ruszyła z miejsca.

Bolegorzyn to mała wieś w Zachodniopomorskiem. Niby nic w niej nie ma, ale leży nad jeziorem. I właśnie to położenie postanowiła wykorzystać Bożena Kulicz, sołtys wsi. – Po byłym PGR został nam budynek świetlicy. Nie było pomysłu, co można z nim zrobić, niszczał i generował koszty. Szkoda go było i pomyślałam, że trzeba go jakoś wykorzystać – opowiada.



Najpierw wpadła na pomysł, żeby w świetlicy stworzyć schronisko młodzieżowe. Ale na remont i wyposażenie budynku nie było dość pieniędzy. W głowie Kulicz powstał więc inny plan – żeby zorganizować muzeum. Wyremontowała parter świetlicy, a mieszkańców Bolegorzyna zaangażowała w zbiórkę eksponatów. Każdy przyniósł, co miał. Ktoś starą młockarnię, ktoś inny wyciągnął ze strychu telewizor. W ekspozycji są kartki na żywność i stare zdjęcia. Tak powstało pierwsze i jedyne w Polsce muzeum PGR. I tak wieś, w której po transformacji ustrojowej i rozpadzie państwowych gospodarstw rolnych, zdawałoby się, nie wydarzy się już nic dobrego, zyskała nową tożsamość. Takich miejsc na mapie Polski jest coraz więcej. A ich pozytywną rolę w procesie reintegracji społecznej podkreślają od lat badacze zajmujący się terenami i mieszkańcami byłych PGR. – Nieważne, czy jest to muzeum PGR, czy święto ziemniaka albo jakiś inny lokalny festyn. Ważne, że aktywizuje i integruje lokalną społeczność. Że daje jej coś, z czego może być dumna, co ją spaja i może pokazać na zewnątrz. Trzeba to doceniać – uważa prof. Marek Szczepański, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, zajmujący się badaniami przyczyn biedy i ubóstwa.

TAŃCE I SIŁOWNIA



Podobnego zdania jest prof. Arkadiusz Karwacki, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. – Takie inicjatywy mogą dawać pozytywne efekty – mówi i jako przykład podaje położone niedaleko Piszu mazurskie Okartowo, którego mieszkańcy stworzyli wioskę Galindów, nawiązującą do historii plemion żyjących na terenie Wielkich Jezior w V w. p.n.e., dzisiaj tłumnie odwiedzaną przez turystów i firmy szukające atrakcyjnych miejsc na wyjazdy integracyjne. Tak jak w Bolegorzynie, w popegeerowskim Okartowie po transformacji nie było nic, poza poczuciem krzywdy i bezrobociem. Tutaj zaczął działać dyrektor miejscowej szkoły. Do pracy wciągnął nie tylko uczniów, ale też ich rodziny, wierząc, że każde pokolenie można wydobyć z mentalności kultury PGR.



Te przykłady pokazują, że mieszkańcy popegeerowskich miejscowości nie czekają już bezczynnie na instytucjonalną pomoc z zewnątrz, ale biorą sprawy w swoje ręce. Od słynnego dokumentu „Arizona” Ewy Borzęckiej z lat 90., którego bohaterowie spędzali dni głównie na piciu „jabola” przed wiejskim sklepem, sporo się zmieniło. Studentka prof. Karwackiego, Hanna Kroczak, przebadała wieś położoną dwa kilometry od morza, którą dobrze znała ze wspomnień matki. I w tych badaniach zaprzeczyła praktycznie wszystkim czynnikom biedy i ubóstwa, z którymi książkowo łączy się PGR. – Wieś sprawnie funkcjonowała, mieszkańcy pracowali w pobliskiej elektrowni wiatrowej, miała dobrze prosperującą świetlicę w roli lokalnego domu kultury, która naprawdę integrowała mieszkańców. Także tych, którzy, wydawałoby się, ze względu na wiek i inne czynniki, np. alkohol, mogliby być wykluczeni z życia społecznego. W świetlicy były organizowane zajęcia sportowe dla dzieci, tańce i chór, w którym śpiewały też panie po pięćdziesiątce – wylicza Kroczak. – Mieszkańcy mówili, że przydałaby się jeszcze siłownia – dodaje.



Wnioski z jej badań przeczą stereotypom o PGR. Mieszkańców popegeerowskich miejscowości wrzuca się do jednego worka i przypomina sobie o nich tylko wtedy, gdy jest to wygodne. Np. w okresie kampanii wyborczych, bo to przecież spory elektorat. – Mówiąc o PGR, bardzo się upraszcza. I zapomina, że ostatnie duże badania na ten temat pochodzą sprzed ponad dekady, czyli sprzed czasów Unii Europejskiej. Od tej pory sporo się zmieniło, bo pomoc z Unii to nie tylko pieniądze, ale też konkretne strategie, których pierwsze efekty zaczynają być widoczne – mówi Kroczak.



KULTURA MEBLOŚCIANEK



Na terenach byłych PGR największą trudnością do pokonania nie jest brak pieniędzy, ale mentalność i przyzwyczajenia ludzi. Część mieszkańców popegeerowskich osiedli dalej żyje tak jak 25 lat temu. Wciąż są domy, w których obierki z ziemniaków spycha się nogą do dziury w podłodze przy kuchni. I takie, gdzie nadal stoi meblościanka z lat 80., a jedyna różnica jest taka, że kineskopowy telewizor został zastąpiony płaskim. Bo dla części ludzi czas jakby się zatrzymał.



– PGR były nie tylko miejscem pracy, w którym odbijało się kartę i szło na zmianę od-do. To była cała kultura. Organizowały pieniądze, życie i przyjemności. Kiedy zniknęły, z dnia na dzień wielu ludzi ogarnęła pustka. Nie wszyscy potrafili sobie z tym poradzić – wyjaśnia prof. Szczepański. Jak mówi sołtys Kulicz, o eksponaty do jej muzeum nie było trudno. Znacznie większym wyzwaniem było pokonanie wątpliwości i uprzedzeń mieszkańców wsi. – Nie dlatego, że nie wierzyli w powodzenie projektu. Przeciwnie, bali się, że się uda. Pytali: „Po co nam to tutaj? Po co nam obcy, zamieszanie i rozgłos?” – opowiada. Dlatego,gdy sołtys zaczynała działać, robiła to trochę wbrew mieszkańcom wsi, właściwie za własne pieniądze. Sama kupowała też pierwsze piłki do siatkówki i organizowała miejscową drużynę siatkarską, która brała udział w lokalnych rozgrywkach, zresztą z sukcesami. Kulicz chciała, żeby młodzi się zaangażowali, żeby mieli coś zamiast PGR.



KLUCZOWE STO GODZIN


Zdaniem prof. Szczepańskiego mieszkańcom popegeerowskich terenów najbardziej potrzeba motywacji. – Wystarczy spojrzeć na Lubelszczyznę czy poprzemysłowy Śląsk, na miejscowości, w których zamknięto kopalnie. To równie biedne tereny. Ale ich mieszkańcom się chce. Z badań wynika, że pracują średnio o sto godzin rocznie więcej niż mieszkańcy byłych PGR – mówi specjalista SWPS. Prof. Karwacki jest ostrożniejszy w osądach. Sam wywodzi się z okolic Olsztyna i, jak mówi, obserwując chociażby swoje rodzinne środowisko, widzi, jak tereny popegeerowskie się zmieniają. Jeszcze kilka lat temu uważało się, że pokoleniu, które pracowało w PGR, czyli dzisiejszym 60-latkom i tym, którzy w PGR spędzili młodość, czyli 40-latkom, nie warto poświęcać uwagi, bo i tak nie da się ich aktywizować. Mówiono, że trzeba stawiać tylko na młodych, walczyć o wyrwanie z mentalności PGR 20-latków. Dzisiaj te teorie się już mocno krytykuje. Karwacki wystąpił o grant na badania diagnozujące jakość życia tych trzech pokoleń. Jeśli go dostanie, projekt ruszy jeszcze w tym roku.



– Kiedy nasze muzeum okazało się sukcesem, nagle znalazła się i pomoc, i politycy. Mój telefon dzwoni coraz częściej, zwłaszcza teraz, kiedy zaczyna się kampania wyborcza do europarlamentu. Tyle że ja tego telefonu nie odbieram, bo o czym z tymi politykami miałabym rozmawiać? – zastanawia się Kulicz. – Mogłabym ich co najwyżej zapytać, gdzie byli przez ostatnie 20 lat, kiedy PGR naprawdę potrzebowały ich pomocy. Pewnie i tak nie doczekałabym się odpowiedzi. Ale mam ważniejsze rzeczy na głowie. 22 lipca mamy szóstą rocznicę powstania naszego muzeum. Będzie festyn i naprawdę dużo będzie się działo. Jest co robić i co planować

.

Artykuł ukazał się w 14/2014 numerze tygodnika " Wprost"   

Najnowszy numer "Wprost" od poniedziałku rano będzie  dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" będzie  także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay